Niechęć posiadania, chęć doznawania

Mam jakąś dziwną przypadłość. Im w życiu więcej zarabiam, tym mniej rzeczy chcę mieć.

Myślę, że to kolejna cecha slow life.

Rozumieć to, co się ma. Nie pogrążać się obsesyjnie w pożądaniu przedmiotów, które wystarczy np. zobaczyć. Wybierać zawsze to, co najlepsze i nie gromadzić dla zasady. Bycie niewolnikiem posiadanych przedmiotów, w zabunkrowanych domach, otoczonych płotem z dziesiątkami kamer i czujników? Dziękuję. Są ciekawsze sposoby korzystania z pieniędzy.

Ostatnio leżałam z M. i sobie marzyłam, że gdy będziemy bogaci, to wcale nie będę chciała gromadzić rzeczy. Za to będę chciała móc korzystać z możliwości, które dają pieniądze.

Jedną z takich możliwości jest doświadczanie czegoś osobiście.

Pojechać gdzieś i przeżyć coś, co znamy tylko ze zdjęć czy filmów. Zobaczyć oryginał wielkich dzieł. Posmakować najdziwniejsze smaki. Zobaczyć wschody i zachody słońca w różnych szerokościach i długościach geograficznych, albo Księżyc na bezmiernie rozgwieżdżonym niebie. Wejść do najbardziej lazurowej wody. Przejść się po najbardziej miękkim piasku, albo najbardziej kamienistej plaży. Na safari zobaczyć zwierzęta w naturze. Popatrzeć im w oczy. Porozmawiać z ludźmi tu i ówdzie. Tak, jak lubię to robić wszędzie. Lubię ludzi. Lubię nie poznawać ich za dobrze, bo dzięki temu zachowuję o nich dobre zdanie. Wolę widzieć w ludziach ludzi, a nie najgorsze słabości, chciwość, zawiść, małostkowość, poczucie wyższości. Cenię bezinteresowny uśmiech nieznajomego. Myślę, że to działa w dużej mierze ze wzajemnością, bo poznanie mnie bliżej i moich wad, gdy mi coś nie podpasuje, to traumatyczne przeżycie. Serio, ale tak na odległość jestem cudowna, bo naprawdę lubię ludzi ;-)
Nie lubię w życiu interesowności, fałszywego wazeliniarstwa. Nie jest to najprostsza droga, ale najbardziej zgodna dla mnie ze mną. Nie zadaję się z ludźmi, z którymi "powinnam". Nie muszę. Stać mnie na wolność w doborze otoczenia. Da się iść przez życie w zgodzie z sobą i się realizować do tego nie pielęgnując interesowności i kolesiostwa (polecenie kogoś, czy wspieranie się umiejętnościami, kontaktami, to co innego, to normalny networking). Jestem bogata już w tym sensie. Chcę być pełna przeżyć i związanych z nimi emocji.

Gdybym była okrutnie bogata materialnie, to i tak bym się z tym nie obnosiła. Bo po co? Bogactwo finansowe i tak widać po człowieku. Czasami po skrajnej skromności w zachowaniu. To zadziwiającą imponujące.






Pieniądze dają też cudowną możliwość zaangażowania. Pomocy. Dlatego od zawsze cenię filantropów, bo oni uczą świat korzystania z wędki. Już mieszkając w Niemczech znałam ludzi bogatych (głównie dlatego, że u niektórych sprzątałam jako nastolatka), ale też dlatego, że chodziłam z dziećmi takich osób do liceum, albo też zwyczajnie spotykaliśmy się po szkole. Oni wcale nie zbierają rzeczy. Mimo milionów na kontach, mimo pięknych, urządzonych fenomenalnie minimalistycznie i ze smakiem, najlepszą, najlepszą jakością (wcale nie specjalnie wielkich) domów, mimo możliwości, ich życie jest wypełnione tym, czego chcą. Dużo kultury, sztuki, podróże praktycznie co weekend, oczywiście jakieś hobby, w tym też sporo pomocy dla potrzebujących poprzez fundacje, ale też wspieranie np. świata nauki. Ludzie bogaci nie są jedno - rozrzutni. To mnie dziwiło od początku, ale teraz ich rozumiem. Posiadanie rzeczy nie jest celem. Zdając sobie z tego sprawę zrozumiałam, że jestem wolna. Jeszcze bardziej. Nie mam w sobie gorączkowej potrzeby nabywania. Wyszłam z Matrixa.

Ostatnio czytam Cejrowskiego "Gringo". Książka jest przeciekawa i przezabawna, ale głównie ciekawa. Naprawdę już dawno nie czytałam tak dobrej książki podróżnika. On jest właśnie też typem człowieka, który docenia możliwość zobaczenia czegoś, przeżycia, nad pseudomagię posiadania. Czegokolwiek. Przecież to NUDNE. Posiadanie jest w gruncie rzeczy nudne. Serio.

Myślę, że bliżej mi do niego, niż do posiadaczy jachtów. Owszem, jak będę bogata, to pewnie sobie taki z przyjaciółmi wyczarterujemy w ramach spróbowania w życiu wszystkiego, ale żeby taki mieć? Nie muszę mieć krowy, żeby mieć mleko. O, a najlepiej będzie popłynąć w jakiś zorganizowany rejs. Slow jest umieć się cieszyć życiem, rozumieć to bez zbędnej euforii, która jest z reguły objawem przedawkowania czegoś ;-)

Jak to kiedyś powiedziałam = zachwyt chwilą, który trwa już zawsze, to właśnie dobre życie.

Mój slow life w mieście Gdańsk, w Polsce.
Idę dalej, powoli, chociaż jeszcze tak wiele, wiele przede mną. Wszystko w swoim czasie.

A słuchając M. Buble, wtulona w M. i tak czuję się bogata. 
Nic nie poradzę. 

PS. Ostatnio ktoś mnie zapytał - a co ty osiągnęłaś w życiu? -
Na co odpowiedziałam - jeszcze niewiele, ale to nic. Jestem młoda. Wszystko przede mną.

W końcu żyję slow, bo jestem tego warta, no i.. stać mnie :-)

I najważniejsze dla mnie, to świadomość, że to, czym zarabiam, jest dobre, przydatne, ważne tu i ówdzie. Bezcenne uczucie. A co na to inni, którzy mnie totalnie nie znają i mają tylko jakieś mgliste wyobrażenia o moim życiu? Mam to błogo gdzieś :-)