Luty. Szept z przeszłości i spojrzenie w przyszłość.

Obudziłam się dziś w dobrym nastroju, jak prawie zawsze. Popijając kawę poczułam niezrozumiałą nostalgię i pomyślałam o moich ś.p. dziadkach i pradziadkach. 

Coś mi kazało sprawdzić datę, kiedy moi pradziadkowie uciekli z rodzinnych domów na Kresach. Rzeź Wołyńska: Luty 1943. Nie dziwne, że akurat teraz ten wątek przeszedł mi przez głowę. 

Przypomniałam sobie historię mojego dziadka. 

Dziadek opowiedział o tym co widział jako dziecko, dopiero pod kres życia. Wcześniej nie był w stanie. Ryczałam razem z nim. Ryczałam razem z nim, bo czułam w zaklętych traumą wspomnieniach uczucia tamtego  dziecka, które uciekając z rodziną mijało zmasakrowanych siekierami ludzi, kobiety w ciąży, dzieci, mijało rozczłonkowane ciała. Mijało w milczeniu trzymanym przez całe późniejsze życie. 
Kilka lat później, już w Gdańsku, w 1945r. rosyjski żołnierz strzelił pradziadkowi w plecy. Przy moim 13letnim wówczas dziadku. 

Mój dziadek mimo tego piekła, dorastając stał się i tak dobrym synem, bratem, mężem, ojcem, dziadkiem, kolegą, mistrzem w swoim zawodowym fachu. Był wspaniałym człowiekiem. Pożegnałam go kilka lat temu. Do końca kochał życie.

Pradziadkowie od strony babci mięli podobny początek drogi, drogi narzuconej również hasłem ostrzegawczym "jutro UPA nikomu nie odpuści, uciekajcie". Jedni i drudzy mieli kilka godzin na spakowanie wielopokoleniowego życia i ucieczkę ze swoich miast przez różne miasta Polski do Gdańska, bo finalnie wybrali Gdańsk. Po drodze zaznali wiele pomocy i życzliwości od obcych i krewnych m.in. z Lublina. Nie pamiętam szczegółów opowieści i niestety nie zapisałam. Tak, tę drogę do zniszczonego wówczas Gdańska, różne związane z tym historie opowiadali czasami i ciekawie. Na dziś mam tylko szczątki ich wspomnień, imion i nazwisk ludzi w głowie.

Do kresu życia dziadek nie umiał uwolnić obrazów rzezi, jakiej skutki widział. Przez całe życie.... Hm. Płacząc z nim ani moja głowa ani serce nie były w stanie tego ogarnąć. To niewyobrażalnie niemy krzyk. Patrząc w jego kochane, stare oczy widziałam oczy tamtego chłopca. Koszmar zapisał się w nim na zawsze.

Babcia była pełną miłości kobietą, mimo równie tragicznych przeżyć. 
 
Kiedyś nikt nie myślałby nawet o żadnej terapii, przepracowywaniu traum, świadomym uwalnianiu emocji czy setkach innych metod, które mamy teraz i o których mamy setki szkoleń, wykładów i książek,  po same terapie. Teraz możemy szukać sobie sami wsparcia i pomocy. 

Kiedyś ludzie radzili sobie jak umieli, metodami, które niektórzy naukowcy dziś trywializują i sprowadzając do piwnicy zabobonów, zapominając, że jednak tamci ludzie jakoś dawali sobie radę, chociaż jak moja prababcia, przetrwali dwie wojny światowe i żyli dalej, zakładając rodziny...
 
Tamtych opowieści przodków słuchałam ostatni raz prawie 10lat temu.
Hm. a my jako cywilizacja się po jednej pandemii ciężko zbieramy. 

Trwa m.in. wojna rosyjsko-ukraińska. Już rok. Mamy luty 2023. (Na mapie świata toczy się ciągle kilka wojen, ta jest najbliżej Polski po okresie zimnej wojny). 

My, Polacy pomagamy Ukraińcom na różne sposoby. Ludzie uciekają przez ryzykiem śmierci, ale też zniewoleniem przez wroga. Rosja. Imperialna żądza od setek lat. A ja sobie myślę: Po co?! Po co jej to? Po co te tereny przesiąknięte krwią i bólem ludzi? Po co? Już wystarczy. Dajcie wypełnić ziemię w końcu miłością ludzi, którzy ją kochają i w końcu stworzyli na niej państwo nawet za cenę życia ludzi wcześniej przez nią też zamieszkałych. Wystarczy tych rzezi i zabijania. Dajcie już spokój! Dość! 

Co czuję znając historię swojego rodu od strony mamy, czyli wspomnianych ukochanych dziadków i pradziadków? 
 
Z dreszczem czytałam słowa na IPN.



Nie obchodzi mnie polityka. Nie obchodzą mnie ideologie. Zamykam oczy na myśl, że ludzie są zdolni do bestialstwa. Czuję się kosmopolitką i dla mnie wszędzie są po prostu ludzie. Nacje itd. to kwestie umowne. 
Zastanawiam się, czy jest szansa, że będziemy pierwszymi pokoleniami, które zatrzymają wojny terytorialne? Nie łudzę się, że przestaniemy walczyć o wpływy, nie chodzi mi o naiwny idealizm, chodzi mi wyłącznie o skasowanie w ludzkich umysłach w ogóle chęci zabijania dla terytorium i dla władzy. Jest tyle innych metod. Owszem, trzeba się bardziej postarać, bo manipulacje i NLP, w tym marketing polityczny to wyższa szkoła jazdy, ale nadal bez rozlewu krwi.

No przecież już pora. Już pora przestać zabijać czy to w ataku, czy obronie bo zabijanie w obronie też ryje ludziom psychikę. Już pora z tym skończyć.

Już pora uwolnić emocje ze wspomnień o tym, co złego nas spotkało bez względu na ilość czasu czy pokoleń wstecz. 
Już pora. 

Już pora żyć z dobrą wiarą w dziś i jutro. 
Przeszłość niech zabierze ze sobą całe okrucieństwo, do jakiego nasz gatunek jest zdolny. 

Każdy z nas prawie doznał mniejszych lub większych krzywd, sam je zadał z takich czy innych powodów. 
Każdy z nas prawie wie, jak piecze sumienie i jak bardzo nie da się go zagłuszyć. Każdy z nas może natomiast wybaczyć sobie, innym i dać szansę na przyszłość wolną od tych ciężkich emocji.

Przeszłości nikt nie zmieni. Mamy jedynie wpływ na to, co o niej myślimy. Co przy tym czujemy.

Bardzo kocham moich babcię i dziadka, moich pradziadków. Jestem im wdzięczna, za rodzinę jaką stworzyli mimo potworności jakich zaznali i nie uczyli nas nienawiści do nikogo. Jestem im wdzięczna, że uczyli mnie miłosierdzia i wybaczania, chociaż jako młody człowiek uważałam to za słabość, dziś o wiele łatwiej i szybciej mi to przychodzi. Wyrozumiałość jest siłą. Punktem wyjścia.

Dziś równowagę w życiu nazywam slow life. Dla nich to było po prostu życie. Między łzami umieli się śmiać. Doceniali każdy dobry aspekt. Uczyli nas elastyczności, optymizmu, dystansu. Budowali odporność. My odkrywamy wszystko na nowo. 

Życie.

Bezcenna chwila w wieczności.
Odpuścić, żeby żyć.
 


Można. Trzeba zrozumieć, że warto nauczyć się odpuszczać w niektórych obszarach, nawet dla siebie, dla własnego spokoju. Piszę to, mimo, że kiedyś byłam zaciekłą perfekcjonistką, zaborczą, władczą. Dzięki slow life, dzięki terapii, dzięki też w końcu dobrze rozumianym słowom dziadków w końcu nauczyłam się iść przez życie po swojemu, nadal oczywiście po swojemu, ale bez ciśnienia dla spraw, na które i tak nie mam wpływu a angażując się tam, gdzie może to mieć wg mnie sens. Wszystko płynie. 
 
A ja coraz lepiej śpię. 

 
Marzena

Komentarze