Nabieram dystansu, czyli jak to jest na zachodzie


Jakiś czas temu wyjechałam z Gdańska. Kocham moment wjazdu do Kolonii, gdy widać wieże katedry. Tak, katedra od lat jest w renowacji. Mam nadzieję zobaczyć ją jeszcze w trakcie tego pobytu. Generalnie Kolonię kocham prawie jak Gdańsk, bo spędziłam w tym mieście 3 lata młodości. Jest jak moje. 
Odebrał mnie jeden z braci, których mam dwóch. Ale o tym kiedy indziej, bo więź braterska jest dla mnie tematem na osobną notkę. 


Zakochana jestem w parkach. Powyżej park w Euskirchen. Wiem, że jest jeszcze jeden (o ile nie więcej). Co jest najlepsze w tym właśnie? Bonsai i zające. Strumyk też jest uroczy. Oczywiście najcenniejsza jest sama zieleń i cisza. Na samotne wyprawy jest i-d-e-a-l-n-y. 


Kolejny park, właściwie bardziej dziki, ale i tak piękny. W St. Augustin. Kolejna śliczna miejscowość, której spędziłam znowu czas z rodziną. Tym razem drugi brat mnie przygarnął. Spędziłam jeden z wieczorów oglądając "Opowieści z Narnii" z siostrzenicą i był to jeden z najlepszych wieczorów od dawna. Brat z żoną wyszli na imprezę. Ja się chyba starzeję, bo po prostu wolałam spędzić czas z małą. 

Misz masz. Przypominam: najlepsze lody robią Włosi, najlepsze placki ziemniaczane robią Niemcy, najlepszy kebab robią Turcy, a najlepszego gyrosa robią Grecy. I to się nie zmieni raczej szybko. A najlepiej i nieznośnie rozpieszcza moja mama. A na śniadanie najlepsze są bułki prosto z piekarnika, ale to nic nowego, tak samo jak to, że poziomki prosto z krzaczka są przepyszne ;-)
Tak na dodatek, usiąść w niedzielny poranek z kawą na ogrodzie. Cisza, spokój, pies kładzie się obok. Niezmiennie chciałabym mieć ogród, ale tymczasem delektuję się tymi, w których bywam. 

Lubię to w Niemczech, że mogę wszystkiego tego doświadczyć. 




PS. Ten wyjazd zaowocował już w pierwszych dniach wieloma pierwszymi razami, które niezmiennie kolekcjonuję. Tym razem: pierwszy raz na siłowni w Niemczech, z bratem. Pierwszy raz prowadziłam cabrio i to automat (nie, nie jechałam do tej pory automatem). Pierwszy raz byłam w klinice w Bonn i usłyszałam coś sensownego na temat mojej choroby od lekarki, która przy ponad godzinnej rozmowie powiedziała mi, że też kocha Gdańsk. Fantastyczne uczucie. (Niestety, ale samą podróż zniosłam koszmarnie źle i pierwsze dni spędziłam u lekarzy i na antybiotyku, najważniejsze jednak że jest jakieś światełko w mojej sprawie, ale do tego wrócę już po powrocie do Polski, bo niestety, ale dopóki nie zostaną uregulowane przepisy o leczeniu na terenie UE, to pomoc jest jedynie doraźna. Dobre i to i tu jestem strasznie wdzięczna mojej mamie, która jest tu moim aniołem stróżem). 

Tak na marginesie, podróżując warto wyrobić kartę EKUZ (o czym pisałam niedawno). Na wszelki wypadek, gdy wystąpi jakiś nawrót choroby przewlekłej, skończą się leki, albo gdy się po prostu rozchorujemy, przysługuje nam pomoc w zakresie najbardziej podstawowym, ale niezbędnym. Co jest ważne, gdy się rozchorujemy będąc w krajach UE, zwracajmy uwagę, żeby udać się do placówki, która w ogóle współpracuje z NFZ. A to nie jest oczywiste, bo placówki wyłącznie prywatne nie wyróżniają się jakoś specjalnie. Tak, standardy są trochę inne niż w Polsce. Niemniej, gdy nagle potrzebujemy lekarza, bierzemy kartę, wypełniamy dane w formularzu i dajemy sobie pomóc, żeby nie schrzanić całego pobytu. Z tego co wiem, bywa różnie i czasami ktoś trafia do prywatnego lekarza czy kliniki i jest zdziwiony rachunkiem. Tak, to trzeba wyjaśnić, przed podjęciem działań.  

A ja znowu mam wiele szczęścia w życiu. I cóż, mogę tylko dziękować za to bogom.

Tymczasem jeszcze chwilę tu zagoszczę. Celebruję życie.

Komentarze