Śluby panieńskie, czyli szukanie miłości


Istnienie VOD ma wiele plusów. Dzięki nim, poza śledzeniem seriali, mogę oglądać programy, takie jak "Kto poślubi mojego syna"  (TVN) oraz "Rolnik szuka żony" (TVP).

Oba są podobne do mojej ulubionej formuły z roku 2003, czyli "Kawaler do wzięcia" (chociaż tamten program oglądałam z zupełnie innymi emocjami).





Wersję TVN-u lubię za poziom absurdu (sorry, ale nie potrafię tego inaczej odbierać i mam zdrowy ubaw z uczestników, a z tekstów lektora jeszcze większy. Wszystko oczywiście na pozytywnie i nie złośliwie, bo tu nie ma z czego się wyzłośliwiać). Ta wersja jednak pokazuje jak na dłoni, że bycie singlem nie ma wiele wspólnego z wyglądem, a raczej charakterem, a do tego niesamowita rola matek facetów w tym wszystkim, albo zachowanie facetów czy też samych dziewczyn... No po prostu cudo.


Wersja TVP ujmuje pewnym rodzajem szczerości i prawdy. Ten program rozpływa mi serce. Po prostu. I ci ludzie są... przytuliłabym ich wszystkich. A poza tym, to jest tam właśnie to, czego jestem tak bardzo świadoma - życie na wsi to nie sielanka, ale też ciężka praca, nie tyle fizycznie (to też), ale emocjonalnie. Jak ja bym miała wydoić krowę, to bym... nie wiem, ale to takie spoufalenie, że aż głupio, ale zabicie kury czy gęsi... no way. Zapłakałabym się. Także żeby była jasność, ja wiem, że to się dzieje i dziać będzie, dopóki z apetytem wciągamy mięso, ale jestem wdzięczna ludziom, którzy robią to za mnie. Ja jestem już skażona miastem i ostatnie zwierzę, które skrzywdziłam, to może jakaś mucha, czy coś zdeptanego niechcący. Ja się ze zwierzętami łączę emocjonalnie. Niestety. Swojego kota też bym nie zjadła (bo się nie mieści do piekarnika). Tak czy inaczej, w tym programie sami uczestnicy są przecudni. Po prostu. Jako ludzie. Nie mój świat, ale i tak mi bliski.

Co sądzę o takich programach? Kocham. Nie wiem czemu. Może dlatego, że mój romantyzm liczy na to, że zobaczę chociaż jedną parę, którą grom trafi od pierwszego spotkania i program tylko utwierdzi ich w przekonaniu, że tak, po to to było, żeby się spotkali. 

Jak na razie nie ma to miejsca. A może kamery nie wszystko wyłapują...
Ale cóż. Pożyjemy, zobaczymy. Ja z ciekawością :-)


PS. Gdyby nie M. to ja chciałam być singlem, bo to jedyny facet, z którym budowanie związku nie wyglądało mi na własnoręczny wyręb norweskiego lasu nożem do smarowania masła przez całe życie. Także doskonale rozumiem to, że znalezienie "drugiej połowy" jest wypadkową, na którą w gruncie rzeczy mamy ograniczony wpływ. To na co mamy wpływ, to cierpliwość i uważność. Ale o tym kiedy indziej (chociaż przecież pisałam już nie raz ;-)

Na dziś polecam oba programy. Z ciekawości, dla uśmiechu, dla poznania jakiś obcych totalnie galaktyk osobowości i czasami dla zadumania nad tym wszystkim, co składa się na początek związku.

PS2. A dziś odświeżyłam sobie "Piąty elementy". W końców film o niczym innym jak o... miłości.
A notka o futurologii i kinie także niebawem. 





Komentarze