slow life na szczęście

Ciekawy wywiad na temat dzisiejszego tempa życia. TU.

Z czego to wynika? Ludzie mają kompleks Boga. Już od jakiegoś czasu. Wiele osób chce mieć poczucie ogarniania wszystkiego, panowania nad swoim światem, panowania nad każdą sytuacją, przewidzenia wszystkiego i jako kobieta, mężczyzna, pracownik, szef, kolega, koleżanka, matka, ojciec. Też tak miałam. Straszne, bo nikt nie jest w stanie zapobiec wszystkich okolicznościom, wydarzeniom, zaplanować życia co do sekundy. Takie podejście prowadzi do poważnych chorób, depresji, maksymalnego sfrustrowania i skrajnego poczucia bycia niespełnionym i nieszczęśliwym. Straszne, bo ludzie się samonakręcają i jeszcze oczekują tego od innych. I tak naprawdę, co jest w tym najgorsze, nie widzą, że nie mają czasu żyć i nie widzą tego.
Strasznie łatwo w to wpaść. Ostatnio spotkałam się (w końcu) z bardzo dobrą koleżanką. Wychodzi z siebie, żeby być idealną żoną, matką i jeszcze spełniać się zawodowo. I niby ok, ale żyje w poczuciu winy za to, na co nie ma wpływu. Dziecko się rozchorowało? Jej wina, bo może dawała mu za mało witamin. Mąż przestał się rozwijać zawodowo? Jej wina, bo go nie mobilizuje. Nie dostała pracy, do której aplikowała? Jej wina, bo pewnie mogła być lepsza na rozmowie. Zapytałam jak się czuje z poczuciem winy za wojny i głód na świecie. Spojrzała nie rozumiejąc w pierwszej chwili i się uśmiechnęła smutno "faktycznie, temu też powinnam zapobiec".

Powiedziałam, "Kochanie, nie możesz. Nie masz wpływa na innych, na siebie masz ograniczony czasem i miejscem, ale co najważniejsze: Pogódź się z tym i odetchnij. Nie masz na wszystko wpływu. 

Planuj, przewiduj, organizuj, zapobiegaj, ale na miarę swoich możliwości. I daj sobie w tym wszystkim PRAWO do nieprzewidywalności wszystkiego. Popatrz na mnie. Byłam na złotej ścieżce, a potem się rozchorowałam. Spowolniło mnie to na 10 lat. Ból nie dawał mi żyć i pozmieniał wszystko, ale nie dałam sobie też prawa do zwątpienia, że można to zmienić. Wyszłam z tego z zupełnie innym podejściem, niż miała "przed". Ale też cholernie doceniam każdy dzień. Ucz się, rozwijaj, rób wszystko co MOŻESZ, ale przy tym pogódź się z tym, że nie możesz WSZYSTKIEGO wiedzieć i przewidzieć. Życie przemija, a ty żyjesz ciągle do przodu. Kiedy ostatnio robiłaś to, na co miałaś ochotę, bez planowania tego w kalendarzu?" 
"Nie pamiętam, ale nie wiem jak to zmienić".

Odpowiedziałam "Jesteś cholernie mądrą kobietą. Wiesz jak to zmienić, ale musisz jedno: CHCIEĆ".
Rozmawiałyśmy wiele godzin. O wszystkim. O strachu, o marzeniach, o planach, o rodzinie, o pozytywnym i destrukcyjnym myśleniu. Uwielbiam ją, bo ma marzenia, tylko mam też wrażenie, że nie daje sobie prawa do realizowania ich. Jeśli nie zmieni tego, jeśli będzie się sama gonić, to może obudzić się któregoś dnia i żałować, że nie dała sobie szansy na życie. Na życie tu i teraz. Problem z tym polega dla większości ludzi na tym, że nie dają sobie do tego prawa. Myśląc o "tu i teraz" natychmiast uciekają, bo nie potrafią się znaleźć ze sobą. Nie potrafią nie-myśleć, po prostu być tu i teraz, albo po prostu być tu i teraz, stąd ta ciągła ucieczka. Cokolwiek by się nie działo.

"Jesteś szczęśliwa?" zapytałam
"Nie wiem, nie, czasami, chwilami, nie wiem, teraz jest mi dobrze, ale i tak do szczęścia mi daleko"
"Dlaczego?"
"Bo ciągle myślę o tym co będzie, czy wszystko zrobiłam i czy dam radę wszystko zrobić"
"Ale dlaczego nie jesteś szczęśliwa?"
"Bo.."
"Nie, po prostu to poczuj. Teraz. Nie bój się szczęścia bezwarunkowego."
"Ale.."
"Nie. Daj sobie prawo do poczucia szczęścia. Mimo okoliczności"
"A ty tak umiesz?" zapytała
"Coraz częściej. Jestem szczęśliwa, bo tego chcę, jeszcze nie raz okoliczności zewnętrzne zaburzają to uczucie, ale to mija i odzyskuję szczęście. Nie mówię o śmianiu się, dowcipkowaniu, żartach. Dobry humor to co innego. Mówię o szczęściu."
To było generalnie bardzo pozytywne spotkanie, czas nam minął błyskawicznie, ale ze względu na odległość znowu się szybko nie spotkamy. Mam nadzieję, że następnym razem zobaczę ją spokojniejszą. Jest tego warta.

A teraz się tak zastanawiam, po co ludzkość wymyśliła w ogóle określenie "nieszczęśliwy". Zaburza ono percepcję. Można być smutnym, zmęczonym, w każdym stanie, ale poczucie szczęścia nie powinno być "tykalne", zależne. A może nie jest? Może naprawdę wszyscy daliśmy sobie wmówić, że możemy czuć się "nieszczęśliwi"?

Może ze szczęściem jest jak z miłością? Przecież np. w związku, w relacji z ludźmi, których kochamy, zdarzają się różne sytuacje, nastroje, ale nie wpływają one na poczucie samej miłości. Tak samo może być z poczuciem szczęścia. I pewnie jest, tylko musimy się tego czasami na nowo uczyć. Jestem szczęśliwa i nie mam zamiaru tego definiować. To uczucie niezbywalne. Jak człowieczeństwo. Nauczymy się bycia szczęśliwymi.

A nawiązując jeszcze do wywiadu z początku notki, jako kobieta starej daty przyznaję, że nic dla mnie nie zastąpi kontaktu osobistego i zawsze będzie to dla mnie forma nr 1. Z różnych przyczyn jest to często niemożliwe, ale spotkanie zawsze będzie dla mnie najważniejszą formą budowania relacji. Zmiana tego nie wychodzi ludzkości na dobre. Wbrew pozorom jesteśmy stworzeniami stadnymi. Jak byśmy się tego nie wypierali. Osobisty kontakt to osobisty kontakt. Rozwój technologi nie zabije tego w ludziach. Po prostu to zmienia.

Komentarze