Sztuczna inteligencja

O ile jestem fanką nowych technologii, urządzeń, usprawnień, o tyle z dużym dystansem podchodzę do większości z nich. I nieufnością. Za bardzo nie ufam temu, co technologia robi z naszym życiem. O ile oczywiście nie ma tematu przy urządzeniach typu zmywarka, odkurzacz, pojazdy mechaniczne, telefony, komputery, wszystko co umożliwia internet, o tyle dość krytycznie odbieram doniesienia o coraz nowszych "usprawnieniach". Ujmę to tak, dzielę je na przydatne i odmóżdżające. Proste.

Urządzenia które nam pomagają i wyręczają nas w czysto mechanicznych czynnościach - OK, natomiast jak oglądam materiały z prezentacji np. samochodów samodzielnie parkujących, systemów, które za nas o wszystkim pamiętają, wiele za nas zrobią, przechodzą mi ciarki po plecach.

Przyszłe pokolenia NIE BĘDĄ MYŚLEĆ. Pewnie pozostanie jakieś wąskie grono ludzi, od których się tego będzie wymagać, ale cała reszta będzie skupiona na zdobywaniu coraz nowszych modeli, które jeszcze bardziej uwolnią je od myślenia i samodzielności. W coraz większym zakresie człowiek jest zbędnym ogniwem, ponieważ prawie wszystko już da się zautomatyzować. Dobrze? No nie wiem. Dla mnie narzędzie zawsze pozostanie narzędziem, ale nigdy nie stanie się obiektem mojego bezkrytycznego zachwytu.

Urządzenie jest tylko WYNIKIEM, EFEKTEM myśli ludzkiej, więc zawsze będę pamiętała (widząc coś niesamowitego), że za tym stoi jego wybitny autor, a przy wielu urządzeniach, programach itp - grupa ludzi i to oni mnie tak naprawdę by zainteresowali najbardziej. Oni stanowią dla mnie elitę świata. Coraz węższą, bo jakoś nauka zdaje się bardzo oddalać od zwykłych ludzi. A może zawsze tak było? Może zawsze większość ludzi była skupiona na śledzeniu nowinek po to, żeby je NABYĆ i z nich korzystać jednocześnie bezrefleksyjnie przyjmując, że one SĄ i należy je MIEĆ. Koniec. Nie wiem.

Jak rozmawiam z ludźmi, to dziwi mnie, że ich np. nie interesuje zupełnie jak coś powstaje. Dlaczego. Skąd i po co. I do czego to zmierza. I czy jest nam to potrzebne. Ludzkość ze ślepą pasją dąży do uwolnienia się od myślenia, za to ślepo daje się przekonać nawet niezbyt wyrafinowanym reklamom, że coś muszą mieć. Każde następne urządzenie ma w tym pomóc. WAŻNE! Nie samo urządzenie, bo już dawno nie wymyślono nic nowego. Wszystko co mamy w tej chwili w zasięgu ręki, powstało w pomysłach już dawno temu. Do nas trafiają ulepszone wersje. Rozszerzone o funkcje, połączone z czymś innym. Wiadomo - miniaturyzacja. (Czekam, aż staną się faktem projekty, które są dziś dopiero w fazach testów. Gdy elementy będą już montowanie w obwodach, a całość będzie ledwo widoczna ludzkim okiem. To będzie coś, ale nie oszukujmy się. To dziesiątki lat badań i testów). Niemniej, my siedzimy w domach z urządzeniami (dla projektantów) z poprzedniej generacji. No muszą nam marketingowo mówić, że najnowsza wersja jest WOW. Nie jest. Ona jest już przestarzała, bo właśnie dopracowują wersję, która wejdzie za rok. To jest ta fascynująca strona nauki ;)

Dobrze, że jednak jest w tym wszystkim też mocny podział. Wiele osób zupełnie temu nie ulega i kupuje tylko to, co uważa za przydatne. Bez cienia fascynacji. Lubię takich ludzi. Sama nie raz zachwycam się (chwilowo) jakimś urządzeniem, przy czym takie osoby chłodno pytają "no ale co z tego? to tylko ..." Tak. To prawda. I tak jak są maniacy urządzeń, tak są kobiety zapatrzone w ubrania czy kosmetyki, potrafiąc rozmawiać o tym godzinami. Nie dołączam się do żadnej grupy na stałe. Na wyłączność. Oczywiście zainteresuję się prawie wszystkim, ale unikam skrajności. We wszystkim. Nie dam się wciągnąć w życie, w którym szczytem marzeń jest posiadanie rzeczy. Jakiejkolwiek.
I dobrze mi z tym. Dzięki temu wszystko jest dla mnie zabawą. Mieć/ nie mieć. Zmiana stylu, wizerunku, tuszu do rzęs, torebki, zmiana laptopa na tablet, telefonu na smartfona, małego auta na duże, ok, jak będzie możliwość, jak będę miała wenę, ok, izi. Oj. Dziś to, jutro coś innego. To wszystko jest tak błyskawicznie przemijające, że szkoda się nad tym jakoś rozwlekać (co właśnie robię).

PS. Mąż właśnie robi "garażową wyprzedaż piwnicy" na allegro i patrząc na to, co sprzedaje, to sobie przypominam, jak koniecznie chciałam to mieć i jak bardzo miało mi to ułatwić życie (maszynka do mięsa, masażer, nawilżacz i inne gadżety, które już dawno zastąpiło coś innego albo okazały się jednak nieprzydatne). Albo jak ostatnio zrobiłam przegląd szafy znowu oddając ponad połowę zawartości (bo przytyłam ;). Eh, kupowanie. Przy moim nieznoszeniu do chomikowania, jest wręcz szkodliwe. Coraz mniej lubię. Jak chodzę po sklepach i widzę coraz większą bylejakość (materiałów, wykonania) to opada mi zapał. Nic się kochani nie zmienia. Doskonałe jakościowo rzeczy zawsze będą drogie, ale nie wszystkie rzeczy drogie są warte swojej ceny. Zwłaszcza nowości technologiczne, które już w dniu zakupu są przestarzałe.
Za to nic się nie zmienia jeśli chodzi o ubrania. Klasyka i doskonała jakość materiałów zawsze będą warte swojej ceny, bo zadbane będą nam służyć latami. Takich rzeczy nie ruszam i nie oddaję. No chyba że już zwyczajnie się zużywają, jak każdy materiał (czasami przeglądając stare zdjęcia widzę ubrania, za którymi zatęsknię, bo były doskonałe, ale niestety, musiałam je powyrzucać/ pooddawać, bo się poprzecierały, straciły kolor, fason). I co? Nic. Były nie do zastąpienia, a moda kurcze wraca ;) Tak jak wiele urządzeń, których dziś już nie mam (a które dziś i tak były starymi gruchotami). Wszystko przemija, dlatego strasznie nie chce mi się angażować w to uczuć. Może już nie umiem? Może tylko przy pierwszych rzeczach odczuwa się jakieś głębsze emocje? Ja tak chyba właśnie mam. Świadomość zabija niektóre emocje. Co na dziś mnie cieszy. Mam spokój, tam gdzie powinien być.
I chciałabym poznać człowieka, który wymyślił laptopa. Zapytałabym go, jakie to uczucie, wymyślić coś, z czego korzysta cały świat. To musi być genialne.

 

"Bill Moggridge w 1979 roku stworzył pierwszego laptopa w takiej formie, w jakiej znamy go dzisiaj - zamykanej walizeczki. Pierwsze przenośne komputery powstawały wprawdzie już pod koniec lat 60., ale trzeba było kolejnych 10 lat, aby pojawił się pomysł genialny w swojej prostocie i ergonomii. Tak genialny, że GRiD Compass trafił na statek kosmiczny NASA oraz był wykorzystywany przez amerykańskie służby specjalne"

a Wiki o nim krótka notka. Hehe. To dopiero ironia losu. A czy ktoś o nim słyszał? No tak. Nie jest tak popularny jak Jobs czy Zuckerberg. Tylko pytanie, czy dwaj ostatni za 30 lat będą na ustach ludzi? Czy ich pomysły dalej będą w obiegu? A jeśli nie, to co i czyjego pomysłu?


No tak. Jak prawie wszystko, najpierw powstaje na potrzeby wojska (bez żalu, tylko niech nikt się nie łudzi, że to z myślą o zwykłych konsumentach ;)
Technologia inteligentnych domów. Cudo. Jeśli chodzi o zarządzanie energią, zasobami? Świetna sprawa. Jednak jak czytam, że będzie można stresować domem z pilota i nie trzeba będzie wstać, żeby zapalić światło to sobie myślę "Lubie, no bez jaj. Już ruszcie ten tyłki, bo kiedyś będą tak grube, że wc będzie musiało pod was podjeżdżać". Czy ktoś tego naprawdę chce? No właśnie. To samo z parkowaniem, albo z automatyczną skrzynią biegów. Każdy kto z niej korzysta ma poważny problem z korzystaniem z manualnej. No i to już jest dla mnie sygnał alarmowy. Ja wiem, że parkowanie bywa trudne, zmiana biegów wymaga wykonania dwóch ruchów (zresztą mechanicznych!), ale kurcze, no nie przesadzajmy. Nie odbierajmy sobie tego co jest całą przyjemnością w jeździe: prowadzenia samochodu. Jeśli wszystko ma być zautomatyzowane w samochodach to chciałam zauważyć, że to już jest i nazywa się autobus komunikacji miejskiej. Wsiadasz, bierzesz książkę i jedziesz. Daleko? Och bez przesady, z miejscami parkingowymi też bywa ciężko.
Rozwój technologii... może być tak dobry jak i zły. Jak każda RZECZ. Pomyślmy o tym czasami, zanim oszalejemy w sklepie czy przed monitorem widząc jakiś przedmiot. I pamiętajmy, że on jest już przestarzały. Tak dla ochłonięcia ;)
Ale na marginesie dodam, że jestem szaloną fanką miniaturyzacji urządzeń. Coraz cieńsze telewizory, coraz mniejsze komputery, coraz lepsze telefony, coraz mniej palące samochody... Cudo. Tylko torebkę lubię mieć dużą, ale tą przypadłość mam akurat po mamie.

PS2. Notkę zainspirowały niedawne opowieści o prezentach pod choinkę dla dzieci, gdy rodzice biorą kredyty na jakieś szalenie drogie zabawki. Szaleństwo, które mi się już nie mieści w głowie. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to istotą Świąt Bożego Narodzenia. Jestem starej daty i tego się będę trzymać. Przynajmniej w tym zakresie.

Komentarze