Nad chmurami, być sobą

- Cholera, wiesz co? Czasami mam wrażenie, że powinnam się opamiętać. Spoważnieć. Przecież mam prawie 4 dychy na karku i w tym wieku niektóre zachowania już po prostu, nie wiem, no nie powinnam - mówię do kolegi, który mnie dość dobrze zna, ale równie dobrze mogłabym to powiedzieć do mojej przyjaciółki czy męża. Padło na niego.
- Masz jakiś odwrócony kryzys wieku średniego. Daj spokój. Gadasz teraz jak nie ty, ale jak jakaś stara baba. Opamiętaj się. I nie zmieniaj się, nawet tego nie rozważaj - dodaje - Człowiek ma tyle, na ile się czuje i daj spokój z gadaniem, co powinnaś w swoim wieku.
- Masz rację. Przed 30tką też tak miałam. Przecież o tym wiem, po prostu dziś jestem strasznie zmęczona tą tygodniową podróżą i czuję się jakbym miała 500 lat z hakiem. Ale..., no dobrze, że jesteś i mówisz mi to, co mówisz, akurat teraz. Lecę przejrzeć fotki na bloga. Dzięki - uśmiecham się rozłączając rozmowę.
Jak nie, to nie. Mądrych trzeba słuchać.




Bita śmietana. Morze, bitej śmietany nad Ziemią. 
Kocham latać samolotem. 

Lot samolotem - właściwie jest to pora, gdy jestem najbardziej uduchowiona. Żaden kościół, żaden budynek, nie da mi tyle, co samolot. 
Naprawdę zastanawia mnie, co czują w tym czasie ateiści, gdy ja doznaję głębokiej wiary w Boga

Gdy jestem w samolocie, na pełnej wysokości, która pozbawia człowieka złudzeń, że w razie katastrofy się przeżyje, że zawierzam życie technologii i ludziom, po to, żeby w 1,5h pokonać 2 tysiące km, to dalece mam poczucie istnienia Boga. Nie, to nie jest strach, bo bez powodu też go nie odczuwam, to nie jest też sam zachwyt niebem, Ziemią, kosmosem nade mną, chmurami obok mnie, czy pode mną, czy nawet szacunek dla turbulencji, to raczej wszystko razem. 
To poczucie, którego opisywanie będzie banałem.  

 Miasta zmieniają się w kolorowe punkty. Przetrzebione połacie lasów, zastąpione polami uprawnymi. 

Gdy patrzę na fotel przede mną i napis "Kamizelka ratunkowa" - i myślę sobie - Serio? W razie czego znajdą mnie w kamizelce i z maseczką na twarzy? Albo i nie? Przecież nie lecimy ani moment nawet nad żadnym morzem czy oceanem, a z resztą, kto jest w stanie przeżyć zderzenie pikującego samolotu z wodą? Ale może jest to dla tych, których samolot osiada na wodzie. Nie wiem.
Jezu, jakie te chmury są piękne. Czuję się jak Ikar. Bez sensu.
Biorę ciastko od cholernie przystojnego stewarda.


Lubię moment oderwania od Ziemi. Zmniejszające się szybko wielkości i proporcje. Lubię widzieć mijane obok prawie samoloty. Ruch podniebny. Kosmos, który ogarniają wszyscy piloci, wieże i całe sztaby superspeców. Jezu, niesamowite. Patrzę na stewarda i zastanawiam się, czy można wpaść w rutynę.


Pod tymi chmurami był już zamglony i szaro-pochmurny Gdańsk. Wracam do domu. Samolot, którym przylecieliśmy (to była podróż służbowa), był ostatnim, który dostał zgodę na lądowanie tego dnia. Mgła odesłała kolejnych na inne lotniska, chociaż gdy godzinę wcześniej wylatywaliśmy z Monachium, była przepiękna pogoda. M. mi mówił od rana, że jest mgła w Gdańsku, nadzieja mnie nie upuszczała jak widać słusznie i tym razem. 

Gdy mamy pochmurny dzień, mogłoby nam wystarczyć wystawienie głowy ponad chmury i złapanie promieni Słońca. 

Nie zmieniać się, pod "powinność". Wystarczy pamiętać i niezmiennie doceniać chwile.
Ale dziś to się po prostu wyspać ;-)