Tai Chi - muzyka dla duszy i szczypta slow life

Po całym dniu zaangażowania w pracę, w sprawy, w emocje, w ludzi, w rodzinę, biorę sobie czas dla siebie i to nie chwilę, ale przynajmniej 2 godziny. Dlatego nie mogłabym regularnie pisać bloga, bo po prostu doba nie jest z gumy, a ja ustawiam priorytety. Poza sportem w czasie wolnym, doszło jeszcze pisanie książki, która "oświeca" się we mnie w najdziwniejszych momentach. Wszystko trochę kosztem bloga. Chociaż widząc statystyki, uśmiecham się, że wciągają Was też archiwa. Dziękuję. Pisanie przez kilka lat dało materiał, który mam nadzieję (zawsze miałam) jest w dużej mierze uniwersalny w czasie. Tematy "medialne", jak spadające gwiazdy, pojawiają się tu rzadziej.


Cieszy mnie dzielenie się poznanymi i moimi własnymi sposobami na budowanie i utrzymywanie równowagi w życiu i w jego dziedzinach, co jest właśnie podstawą slow life. Nie jestem coachem, nie jestem psychologiem, ale ciągle czytam i się uczę materiałów  w tej tematyce, bo to moja czołówka ulubionych dziedzin oprócz filozofii. Po pierwsze, żeby poznawać nowe, po drugie, żeby nie zapominać. Utrwalanie jest mi też potrzebne, ale bez przesady  - głównie należy po prostu żyć.


Bycie zen, bycie slow, to proces, który jest jak płynąca rzeka. Nie zostawiam go bez opieki, bez nadzoru. Z lekkim uśmiechem dodam, że nawet gdy piszę o "negatywnych" emocjach, o smutku, o agresji, o złości, to zapewniam, że nie mam z nimi problemu, po prostu dopracowuję metody "zarządzania" nimi i się tym dzielę. Tym, jak ja to robię, a robię to często wg metod, które podpowiada nauka, ale nie rzadziej, wg metod, które podpowiada mi serce, a nawet czasami rozum.

Jestem człowiekiem, jestem w pełni pogodzona z mnogością odczuć, emocji, uczuć i przyjmuję wszystko z wdzięcznością. Pamiętajmy o tym, żeby kochać siebie takimi, jakimi jesteśmy. Wszystko, co się dzieje, każda sekunda jest tym momentem. Nie żałuję nigdy, że nie jestem gdzieś indziej, nie robię czegoś innego - przyjmuję to, że widocznie nie mogło tak być. Po prostu. Po prostu. Ale patrzę na to, co przede mną. Nie wiem do końca? Dobrze. To też nic złego. Przyjmuję to. Widocznie jeszcze nie czas. Więc skupiaj się na tym, co teraz, bo efekty tego będę mieć jutro. Pamiętam, że jestem ciągle w drodze. Nawet jeśli właśnie odpoczywam. Czuję to, że życie jest drogą. Idę nią... tak, w swoim własnym tempie. Nie poganiam się, nie spowalniam z obaw czy lęków. Idę w swoim tempie.



Wieczór. Jeszcze nie przed snem, już po wszystkim innym.
Mój czas. Kocham stać długo pod prysznicem. Spłukiwać z siebie dzień, emocje, resztki myśli. Kocham, gdy woda bije w kark, rozluźnia ramiona.

Lampka w sypialni daje ciepłe, lekkie, przytłumione światło.
Książka w łóżku, obok kubek kakao (albo gorącej wody z cytryną i miodem, albo gotowanego imbiru z miodem, różnie).  Muzyka, albo poważna, albo relaksacyjna, albo tai chi.

Muzyka do Tai chi jest jedną z moich ulubionych nut. Dusza mi się przy niej uśmiecha.
Dotychczas o nim nie pisałam, właściwie nie wiem, dlaczego. Pewnie dlatego, że jest wiele rzeczy dla mnie tak oczywistych, że po prostu nie zauważam, ale chętnie się nimi dzielę, gdy zauważam, że przecież jeszcze nie pisałam o tym.

Co właśnie czynię z tai chi.

Już wspominałam też nie raz, że jest mi bliska kultura i filozofia dalekiego wschodu, szczególnie taoizm. Nie fanatycznie i nie religijnie, bo tego unikam wszędzie, ale też każda kultura, każda religia ma swoje mądrości i uniwersalnie dobre rytuały i praktyki.
Tai chi to mądrość ciała i duszy, którą po prostu wystarczy w sobie obudzić i czuć chociaż przez kilka chwil każdego dnia.

Slow life to wąski wycinek zbudowany na taoizmie.
Nie tylko spokój i siła  tai chi mnie o tym przekonują.

Slowly tak bardzo
Marzena