Slow food
Dziwi mnie, że ta idea tak słabo
przyjmuje się w Polsce. Ale właściwie, przecież tak modne jest pędzenie i
chwalenie się tym, jak bardzo się nie ma czasu i się jest zajętym,
zabieganym, w niedoczasie... że nie mam co się dziwić.
No i dlatego kocham styl slow. Bo z
natury jestem w odwrocie do tego ślepego trendu pędu bez zastanowienia. A
przy tym, co ważne i tak realizuję się na wszystkich ważnych dla mnie
polach. Gdy trzeba, działam szybko, na 3 telefonach na raz, spotkaniach,
rozmowach, budowaniu relacji, rozwijaniu kontaktów na prawie całym
świecie, realizuję się w każdym zakresie a przy okazji osiągam jakieś
zamierzone cele, realizuję wizje. Są jednak sytuacje, gdy nie ma mowy,
żebym się śpieszyła. Bez względu na towarzystwo, porę dnia czy
okoliczności, mianowicie: tempo jedzenia.
Śmieszy mnie ta sprawa, bo ciągle ktoś
ma z tym problem. Nierzadko słyszę "dlaczego ty tak wolno jesz?". I
widzę niejednokrotnie poirytowanie. Wolę z takim ludźmi nie jadać, bo
mnie to niepotrzebnie stresuje. Ale większość jednak pozostaje na
zdziwieniu.
Tak. Jem wolno. Przeżuwam nawet zupę.
Przełykam jedynie napoje. Ale też bez pośpiechu. Kiedyś spowodowane to
było problemami ze zdrowiem, ale będącymi też skutkiem szybkiego
jedzenia, z którym ktoś polecił mi zawalczyć. I udało mi się. Było to
tak dawno, że nawet nie pamiętam okoliczności (chociaż moja śp. babcia
całe życie powtarzała mi, żebym jadła powoli. No faktycznie! (olśnienie)
przecież ona żyła dokładnie slow a ogarniała świat jak mało kto.
Dopiero to do mnie dotarło). W każdym razie wolno jem. Naprawdę wolno
jem :)
Ma to kilka zasadniczych zalet:
- lepsze trawienie i samopoczucie
(szybkie jedzenie powoduje naprawdę wiele dolegliwości. Układ pokarmowy
tego nie lubi). Ja generalnie jem dużo, ale często i w małych porcjach
- jem tylko to co jest smaczne.
Bylejedzenie nie ma u mnie szans, bo ja po prostu z wyjątkową
wrażliwością czuję smaki. Wyczuwam wszystko. Dlatego może nie jadam np.
parówek. Mam tak wyczulony smak i zapach, że mdli mnie od nich. Mój mąż
je czasami zjada i przeczekuję aż zapach wywietrzeje. Jest dla mnie
nieznośny.
- wyczuwam smaki, dlatego warto mnie kulinarnie rozpieszczać ;)
- czasami jednak jem potwornie
wolno, bo mi coś strasznie nie smakuje, albo np. mięso jest strasznie
twarde, gumowe, suche, tak czy inaczej ciężko zjadliwe. Nie potrafię
wtedy (no może i to minus) przełykać jedzenia, żeby się go jak
najszybciej pozbyć. Jak już osiągnę nirwanę w asertywności, to po prostu
przestanę być "grzeczna" i będę odstawiała coś, co mi nie pasuje,
dopóki tego nie robię, to się czasami faktycznie męczę, bo chcę być
grzeczna. Chociaż podobno wystarczy powiedzieć, że się jest na diecie,
na której tego czy tamtego się nie je. Muszę to zacząć praktykować.
Zapominam.
Poprawił mi się jeszcze bardziej zmysł
zapachu. Od kiedy przestałam regularnie palić (jednak wróciłam, ale
tylko okazyjnie), doceniłam jeszcze bardziej zapachy. Wszystkiego i
wszystkie. Od jedzenia, przez rzeczy, po zapach skóry czy perfum.
Uwielbiam wwąchiwać się w siebie :) Gdy wychodząc z domu czuję zapach
pianki do włosów, lekki zapach pudru i perfum oraz kremu do rąk. Jedynie
antyperspiranty kupuję bezzapachowe. Bez przesady.
Ale wracając do jedzenia: idea slow
food, która jak wspomniałam bardzo skromnie rozwija się w naszym
pędzącym narodzie, jest idealna dla mnie. Od kiedy ją odkryłam
zrozumiałam jedynie, jak nazywa się to, co sama stosuję. Dziś odkryłam
dokładniej stowarzyszenie "Slow food" działające w Polsce: LINK.
Idealnie rozumiem i doceniam propagowane przez nich idee.
Jedzmy wolno, smakujmy, zróbmy z
jedzenia rytuał zawsze, gdy możemy (nie zawsze możemy, bo czasami np. na
bankietach podawane jest takie jedzenie, że chce się o nim szybko
zapomnieć), ale jednak zawsze gdy mamy na to wpływ wybieramy najlepsze
dania, z najlepszych składników. W podróży wybierajmy potrawy
regionalne. Po pierwsze to niepowtarzalna okazja do poznawania nowych
smaków i połączeń, które możemy potem adaptować w naszej kuchni, a po
drugie, mamy dużą pewność, że produkty nie pochodzą z drugiego końca
świata, tylko są regionalnym specjałem. Jeśli chodzi o miejsca "fast
foodowe" to wybieram je jedynie, gdy mam obok człowieka miejscowego,
znającego dane miejsce. Porażki nieznanych miejsc bywają nieprzyjemnym
przeżyciem.
Jedzmy wolno. To jedno z podstawowych
przesłań idei slow w ogóle. Jeśli nie masz czasu na tak podstawową
czynność, to wszystko inne będzie stratą czasu. Jesteśmy tym co jemy,
nie jest przecież dosłownym przesłaniem. Jeśli wybieramy tylko najlepsze
produkty, dania, to mamy szanse serwować sobie najlepsze składniki do
zdrowego życia. I to powinno być głównym celem całej idei slow. Jeśli
będziemy ciągle na coś chorować, co wg mnie słusznie (bo wiem to po
wielu latach chorowania, z którego wyszłam dzięki zmiany filozofii),
zgodnie z medycyną chińską, jest skutkiem przede wszystkim zaniedbania
własnego ciała w każdym zakresie, to wszystko inne będzie przysłonięte.
Wie o tym każdy, kto przeleżał chociaż weekend chory na cokolwiek (poza
kacem :) Szkoda życia na chorowanie, które sami sobie przeważnie
ściągamy na głowę. Przez głupie zaniedbanie i lekceważenie ciała i
zdrowia. Tak jak slow life, slow food, tak też ruch. To trzon. Pewnie,
że wielu zdarzeniom nie da się zapobiec, genetyka, wypadki itp. ale tam
gdzie to możliwe, nie powinniśmy sobie po prostu szkodzić. Ten pędzący
świat robi to idealnie. Wszelkie nerwice, depresje, ludzie niezadowoleni
z siebie, z własnego życia, przyczyna nr 1 to pęd bez zastanowienia.
Wyhamować. Dobrze zjeść. Zastanowić się.
Poukładać się ze sobą. To akurat nie kosztuje nic, poza tym, co
faktycznie dziś jest najcenniejsze: czasem.
Poświęcanie go na ślepe pędzenie zawsze
będzie się odbijało na jakiejś zaniedbanej dziedzinie życia. Czy to
życiu prywatnym, czy zdrowiu, czy pracy, efektywności, kreatywności.
Podstawą szczęścia jest bycie poukładanym ze sobą. Dopiero wtedy można
próbować dobrze oddziaływać na świat, na otoczenie. Bez tego ani rusz i
jedna "ściema".
Jedzmy wolno. Pomyślmy nad sobą. Nauczmy się własnego tempa życia. I już będziemy szczęśliwsi.
Naprawdę jak mało z czym: wystarczy
chcieć. I absolutnie nie demonizuję fast foodów. Mam z nimi tak rzadko
do czynienia, że raz na jakiś czas nawet chętnie do nich zaglądam, też
po to, żeby długo jednak za tym nie tęsknić. Żaden fast food nie zastąpi
naprawdę dobrego jedzenia, ze świeżych składników, doprawionych jedynie
przyprawami i po prostu dobrze skomponowanych. Po prostu slow food, to
klasa sama w sobie i na wyciągnięcie ręki. To po prostu lepsza strona
życia. Jak dla mnie luksusowa, bo ludzie, którzy mają też wielkie
majątki (jako ciekawostka) też cenią sobie przede wszystkim dobre
jedzenie. Już dawno temu na jakiejś naprawdę ekskluzywnej kolacji, na
której miałam zaszczyt być (bodajże w ambasadzie), zauważyłam, że tam
nikt się nie spieszy. Kolacja trwała godziny. Bez pośpiechu. Nikt się
nie spieszył. Potem obserwowałam to wiele razy. Ludzie sukcesu jedzą
slow. I doskonale jest widzieć, że pomimo różnic klasowych to nas łączy.
Bardzo naturalnie i po prostu. (Uśmiechnęłam się, bo dopiero teraz to
sobie przypomniałam. Ale tak faktycznie jest. Ludzie wielkiego sukcesu i
wielkiej klasy po prostu żyją i jedzą slow). To chyba najlepszy dowód,
że da się to połączyć z każdym sukcesem życiowym, bez względu na skalę i
rodzaj. I ktoś powie "oni mogą sobie na to pozwolić". No i? Wszyscy
możemy. To my sami nakręcamy się z tym ciągłym "Szybciej". No moment. To
co musi być szybko, to jasne, że będzie, ale jedzenie należy do
kategorii czynności, którym powinno się poświęcić czas. No koniec
kropka.
PS. Tak ja ja irytuję szybko jedzących,
tak oni budzą mój żal. Nie potrafią dać SOBIE czasu. SOBIE. Żałują czas
dla siebie. Smutne. Wiem, bo sama kiedyś jadłam szybko, żeby zająć się
czymś innym. Od dawna jednak odbieram to jako smutne podejście. Po
prostu. Ludzie, którzy nie potrafią delektować się swoim czasem,
jedzeniem nie mają kiedy być po prostu być zwyczajnie szczęśliwi. Nie
mają na to czasu, bo nie pozwalają sobie żyć tu i teraz. Jak słyszę
dumne "nie mam czasu nawet zjeść", to tylko kiwam z politowaniem głową.
No to jest naprawdę smutne i nie ma czym się chwalić. Tylko też z reguły
jest to kwestia, w której nie porozumiem się z tymi "szybkojedzącymi",
bo to jak z różnymi wyznaniami. No nie dogadamy się, bo przeważnie po
prostu uważamy swoje podejście za te lepsze. Ale świat się zmienia i na
szczęście często zdarza mi się trafiać też na ludzi jedzących powoli. Ja
ich zawsze przebiję, ale jednak i tak tacy są i co najważniejsze: nie
dziwię ich :)
Kompromisy w życiu bywają trudne. Ale te
dotyczące zdrowia, komfortu psychicznego przychodzą mi coraz trudniej.
Zmęczyły mnie oczekiwania świata i naginanie się do pędu. Wyszłam z tego
dawno temu i dobrze mi. Jestem szczęśliwym człowiekiem, mam szczęście
do ludzi, mam szczęście do przypadków i okoliczności. I wolno jem :)
Polecam slow food. Doceniajmy jedzenie,
jedzmy to, co jest docenienia warte. To dobra podstawa do poczucia
nasyconego szczęścia ;)
Komentarze
Prześlij komentarz
Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl