Amore, czyli kawałek Italii pod dachem cz. 1


Włochy. Kraj, w którym narodziła się idea slow life. Włosi jak mało kto potrafią celebrować życie. Ostatnio miałam szczęście spędzić kilka dni z Włoszką, z Sycylii, która sama potwierdziła ze śmiechem, że faktycznie Włosi potrafią celebrować życie, chociaż faceta Włocha nie chciałaby za żadne pieniądze :-)
Wiadomo, Włosi celebrują zarówno w sposobie spędzania czasu, jak i przez kuchnię. Powiedziała też, że mimo stereotypu, młode pokolenie Włochów wcale nie idzie w kierunku past, makaronów i pizzy. Owszem, starsi ludzie nie wyobrażają sobie dnia bez swojej pasty, ale to odchodzi do lamusa, jak prawdopodobnie nasz schabowy z kartoflami. Włoszki dbają o linię, a tradycyjna włoska kuchnia nie sprzyja temu. Młode pokolenie opiera się raczej na sałatkach. Pogoda temu sprzyja we Włoszech (z czego się zaśmiałyśmy siedząc nad naszym kochanym polskim morzem, przy 15st. C).

Przebywając z nią chłonęłam na wszystkie sposoby jej obecność. Ona po prostu emanuje ciepłem i pogodą ducha, jest jak żywe srebro. Ona nawet jak się złości, to jest pogodna. To naprawdę taka naturalna pogoda ducha. Między rozmowami o Włoszech, o Włochach, o obyczajach, klimacie, kraju, piłce, facetach, życiu, miłości i milionach innych rzeczy, w tym gotowaniu, zgodziła się zdradzić kilka przepisów (Przez te kilka dni nie miałam wstępu do kuchni i nie powiem, żebym miała powody do narzekania. Lubię być rozpieszczana, a ona to potrafi, czym delektowaliśmy się wszyscy oczywiście starając się zrewanżować)


Elena jest fantastyczną kobietą. Ciepła, kobieca uroda, fajny, nieagresywny a żywy temperament, odrobina szaleństwa i nieprzewidywalności, wygłupy połączone z dojrzałością. Potrafi się pięknie złościć, dziko cieszyć (mecz Włochów był hitem). Rozmawiając czy przeżywając coś wtrąca włoskie zwroty, co bawiło nas wszystkich. Nie ocenia, nie krytykuje, chociaż oczywiście nie żałuje sobie, że dowcipnie skomentować.
Doceniłam też to, że wszystko jej się u nas podobało. Była tak ciekawa wszystkiego, jak wielu z nas, w trakcie podróży. To mi tak bardzo pasowało do klimatu, który był w trakcie Euro i do tego niebywałego optymizmu. Będę to jeszcze długo czuć i wspominać. Obserwowanie jej z Krzysiem (moim kochanym bratem) - pyszne przeżycie :-)

Jednym z przepisów, które mi zdradziła Elena, jest przepis na tiramisu. Prawdziwe, włoskie tiramisu. Robiłyśmy je razem ostatniego wieczoru (udało nam się zrobić ciasto w przerwie meczu Włochy – Anglia, co już jest fantastycznym plusem – lubię szybkie, dobre przepisy).  

Gdy ja byłam na własne życzenie kuchcikiem, Elena opowiadała mi o wszystkich niuansach wpływających na smak. Postaram się oddać klimat i przekazać jak najwięcej.  

Prawdziwe smaki regionalne są jednym z moim koników. Jestem w grupie ludzi, którzy podróżując bliżej bądź dalej poznają miejsca przez smaki. Regionalne smaki są z reguły nie do odtworzenia, bo to oczywiste, że tamtejsze produkty będą inaczej smakowały, ale można się do nich chociaż przybliżyć. W Polsce  wybieram dania typowe dla regionu, bo pomijając w/w chęć poznawania smaków, to bardzo często trafiam na tzw. „wariacje na temat”. Chciałabym, żeby restauratorzy nie stosowali jednej nazwy dla własnej wariacji na temat jakiejś potrawy, tylko nadawali własne nazwy, ew. nawiązując do dania wyjściowego, ale to dość mało realna mrzonka. Jeśli słyszę „rosół” to "czuję" rosół, a nie wariację rosołopodobną (nie mówiąc o zupach z proszku, co ma czasami miejsce przy barszczu).  Ja przeżywam co rusz jakieś zaskoczenia z tego powodu. Wydaje mi się, że gdyby restauratorzy nadawali własne nazwy daniom, które są "wariacją na temat", sami też by na tym lepiej wychodzi, bo czasami wariacja przebija znany nam "oryginał". I nie lepiej wtedy zakodować się jako świetne miejsce z dobrym daniem o własnej nazwie? Ja bym tak zrobiła, ale ja nie jestem restauratorem. Hmmm. Czasami się trafia na takie miejsca, OK. Przyznaję, zdarzają się wyjątki, ale może kiedyś będzie to regułą, że dana nazwa oznacza konkretne danie, z konkretnych składników? Poczekam. Mi się nie spieszy. Do tego czasu nadal będę się rozczarowywać lub miło zaskakiwać  :-)
No i się rozpisałam, bo wczułam się w klimat rozmowy z Eleną. Nawijałyśmy obie jak dzikie. To było pyszne :-) 

W takim razie przepis na tiramisu będzie w następnej notce, bo będzie nie mniej obszerny. Przekażę wszystko, co udało mi się spisać, sfotografować i zapamiętać. Powiem z uśmiechem: Viva Italia ;-)

Z dedykacją dla moich drogich Eleny i Krzysia. 

Komentarze