Kompromis, czyli jak rezygnować z siebie

Ostatnio przeczytany materiał w HBR przypomniał mi sprawę kompromisów. Słowo "kompromis" budzi mój wewnętrzny sprzeciw, bo zakłada rezygnację z tego, co ważne dla nas. Narzuca ją wręcz. W kompromisie podobno dwie strony wygrywają. Bzdura. WIN-WIN to WIN-WIN a nie kompromis i mylenie tych pojęć daje szum i szlam.

Widzę wiele odcieni świata. Zgadzam się z istnieniem wszystkich szarości. Ale tylko w odniesieniu do innych. Wszystko co mnie nie dotyczy, jest względne. To co dotyczy mnie, jest dla mnie czarno-białe. Cały świat jest w skali szarości. Im dalej ode mnie, tym skala szersza i te szarości się na siebie nakładają, dlatego nie oceniam po pozorach. Nie praktykuję wyciągania pochopnych wniosków. Jeśli wiem, że mam za mało informacji, albo tylko jednostronne, albo z 10. ręki, to nie wyrabiam sobie zdania w ogóle. 

Kompromis zakłada rezygnację z czegoś a wygranie czegoś innego. Nie oszukujmy się, ale z reguły to jest właśnie źródło frustracji i niezadowolenia ludzi: Idą na kompromis i złoszczą się o to, z czego zrezygnowali, bo przeważnie to było to, co było dla nich najważniejsze. Wszędzie mówi się o kompromisie, ale przecież ważniejsze jest kładzenie nacisku na pilnowanie tego, co jest dla nas najistotniejsze. Jeśli w ramach kompromisu mamy zrezygnować z tego, co ważne, to w ogóle w to nie wchodźmy. Znajdzie się inne miejsce, czas, okoliczności, gdzie nie będziemy musieli rezygnować. 
Jednym z mitów kompromisu jest "trzeba dużo pracować, żeby dużo zarabiać". Bzdura. Ważna jest efektywność a nie czas. Można całe życie spędzić kopiąc dół w ziemi szukając ropy. Nie wiedząc gdzie kopać, nie mając odpowiednich narzędzi, można się zakopać na amen. Jasne? Jasne. Nie tędy droga.
 

Ważna jest efektywność. Ale to jest jeden z pomijanych szczegółów, dlatego tyle ludzi godzi się na awans za cenę pracy za dwoje, za własne życie prywatne. To kompromis. Dlatego tacy ludzie często wyśmiewają slow life. Oni poszli na kompromis braku życia własnego za stanowisko w jakiejś firmie i jakąś tam stawkę, która daje im możliwość realizowania jakiś tam celów. I uważają się za zwycięzców. To się nazywa dopiero iluzja, bo ta cena jest zupełnie niewspółmierna do korzyści. To ta grupa najbardziej zestresowana, marząca o końcu, o emeryturze i spokoju. Oni nie widzą, że poszli na kompromis, który zjada ich życie. I nie uważam absolutnie, że problemem tu jest praca na etat, bo sama taką mam i jestem szczęśliwa, ale to wynika z samej firmy i relacji. Ja po prostu zawsze wierzyłam, że takie firmy są. Są jak święty Graal, ale są ;-) Problemem nie jest forma zatrudnienia, albo sposób zarabiania na życie, ale sam styl życia. Jeśli on szwankuje, jest niezgodny z nami, a dziś żyje się z myślą o przyszłości, tej LEPSZEJ, to coś jest nie tak.




Najlepiej uprościć sobie życie wiedząc, co jest dla nas najważniejsze. To jest nasz trzon. Nasze źródło szczęścia. W każdej jednej relacji, sytuacji, zawodowo i prywatnie. Cała reszta może nie mieć kompletnie żadnej wagi, ale to co dla nas najważniejsze, co możemy w mgnieniu oka wypunktować, musi być spełnione. Inaczej dołączymy do grona zmarnowanych życiem frustratów. Oni poszli na kompromis.Każde negocjacje tak naprawdę mają swoje trzony, każda relacja, każdy związek.

Wszystko ma swoje plusy i minusy. Nie ma tak, że coś jest wyłącznie dobre bądź złe. Wszystko się z czymś wiąże, włożoną energią, poświęconym czasem, emocjami, czasami rezygnacją. I to oczywiste.

I należy być w tym bezwzględnym. Sprawa jest prosta. Ja wiem, czego chcę, a już najbardziej wiem, czego nie chcę. Kompromis wchodzi dla mnie w rachubę wyłącznie w nieistotnych punktach. Jeśli z czegoś rezygnuję, to znaczy, że jest mi zupełnie obojętne, albo wiem, że odbiję sobie z nawiązką przy innej okazji. Jeśli się na coś nie decyduję, to znaczy, że mi na tym zupełnie nie zależy. Jeśli coś jest dla mnie ważne, to nie ma mocy, żebym zrezygnowała. Zdarzało mi się w życiu od tego odstąpić i największą lekcją był właśnie ten wniosek: nigdy więcej.

Mówi się, że związek to kompromisy. To jakieś potworne nieporozumienie. Związek, udany związek, to kompletna bezkompromisowość a 100% dopasowanie. Jak dochodzi do punktów spornych, to po prostu wygrywa lepszy. Raz jedno, raz drugie ;-) To się potem ubiera w ładne słowa i opowiada o kompromisach, żeby zatuszować przegraną. Kompromis jest tylko po to, żeby nie było wojen. Zamyka usta obu stronom, ale obie wychodzą poturbowane. Nic to. Otrzepie się pióra i idzie dalej. To doskonały trening.

Nieuleganie wpływom, brak potrzeby imponowania, życie zgodnie z sobą a nie cudzymi oczekiwaniami jest najważniejsze. Kierując się tym będziemy dokonywać właściwych wyborów. To proste. Wystarczy znać to, co dla nas najważniejsze i cenę, jaką jesteśmy gotowi za to zapłacić (o ile w ogóle jest taka konieczność). Dlatego np. nie znoszę namawiać (co czasami jest odbierane jako brak zaangażowania) lub być namawianą. Jakaś kompletna pomyłka. Jako dorosły człowiek, gdy mówię lub słyszę "nie", to to też rozumiem bądź mam na myśli. Włączanie opcji "a może jednak" jest nieznośną praktyką. Nie to nie, a nie wyjście do negocjacji. Owszem, niektórzy to lubią i lubią być przekonywani, ja jednak tego nie znoszę. Kiedyś nie raz się przekonałam, że łamanie się pod takimi naciskami odbija się rykoszetem. Od jakiegoś czasu stałam się w tym bardziej konsekwentna i zauważam same zalety. Owszem, twardy zawodnik spróbuje po prostu w innym czasie,  ale nie będzie dręczył. Docieranie do celu, negocjacje itd to zupełnie inna bajka. Z resztą, usłyszenie "nie" nie jest porażką, o czym ludzie też zdają się zapominać.

Jak się dobrze wsłuchać, to wiele rozmów kręci się wokół kompromisów. Kto się na co zgodził za jaką cenę. Wystarczy posłuchać i sobie przypomnieć, emocje, wrażenia mówcy i własne. Wystarczy przypomnieć sobie własne kompromisy. Kompromisy są jednym ze sposobów na bycie niezadowolonym z własnego życia, bo odsuwają nas od celu. Wmawianie, że są jego ułatwianiem jest robieniem z ludzi potulnych owieczek, które w pierwszej kolejności chcą zadowolić innych. Zawsze będę podziwiała ludzi, którzy realizując cele stawiają na współpracę a nie kompromisy. Kompromis jest po prostu mniejszym złem.

Komentarze