Wewnętrzne dziecko

Dziecko w nas. Lubię ten wątek. Czasami tu czy tam się pojawia, w różnych aspektach, ale ja jestem przekonana, że każdy odczuwa to bardzo indywidualnie i nie ma jednej definicji i nie każdy je czuje. Dla mnie dziecko we mnie jest tą częścią mnie, która jest stała mimo upływu lat. Która żyje we mnie od kiedy pamiętam. Zmienia się w naturalny sposób odniesienie do świata w miarę zdobywanej wiedzy, doświadczeń, przeżyć, ale ono ciągle jest.
Dziecko we mnie wierzy w wiele nieracjonalnych "rzeczy", zjawisk, spraw, które rozsądek już dawno wyśmiał, skreślił, wykasował, ale też nie zdołał udowodnić, że nie istnieją. Moja lista ulubionych haseł dziecka we mnie:

  • Miłość. Wierzę, doświadczam wszystkich jej atrybutów, wiem, że prawdziwe uczucie nie ma niszczycielskiej mocy. Niszcząca jest obsesja, ale ta nie ma nic wspólnego z miłością. Miłość wyraża się na wiele sposobów, o których nigdy nie przestaną powstawać różnej formy przekazy. Miłość jest największą siłą napędową świata. Miłość własna również. Ja uwielbiam jej romantyczną wersję, ale też tę wyrażaną w pasji, w relacjach, w sztuce, we wielu formach, które można wymieniać w nieskończoność. Aż się chce zanucić "All You need is love" ;-)
  • Pasja. Jej miarą jest poczucie spełnienia, skok endorfin i czyste poczucie "dobrze mi" :-) Zupełnie nieistotna jest dziedzina i efektywność. Przełożenie pasji na zawód jest genialne, ale to już nie jest decyzja dziecka w nas. Ono patrzy przez pryzmat przyjemności. 
  • Wiara w Boga. Wiara w anioły. Nigdy nie przestanę i często doszukuję się istnienia. Lubię tak interpretować świat, żeby widzieć ich tam, gdzie rozum nie widzi nic nadzwyczajnego. Wierzę, że bliscy, którzy odeszli czuwają nade mną. I nikt mi tej wiary nie odbierze.
fantastyczny kawałek, którym zaraziło mnie znowu Radio Chilli Zet
  • Baśnie. Nigdy nie znudzi mnie kino czy książka z baśniami. Ostatnio zatopiłam się w pięknej ekranizacji "Królewny śnieżki i łowcy". Przecudnie opowiedziane i pokazane. Lubię te światy prosty rozwiązań, prostego definiowania dobra i zła, bajkowych postaci, magii, czarów i wszystkiego, czego nie spotkamy na co dzień. 
  • Marzenia. Tak, jak każdy mam własną, wielopunktową listę marzeń. Mam ją od lat i co parę miesięcy aktualizuję. Niebywała frajda z odhaczania, kasowania (niektóre mi się nudzą, inne zastanawiają, po jakie licho ja tego chciałam, jeszcze inne wywołują radość, że się nie spełniły. No marzenia, jak to marzenia :-). Lubię patrzeć, jak się zmienia.
  • Magia i fantazja. Nie czytam horoskopów, nie chodzę do wróżek a i tak kocham magię. Zdarzało mi się mieć do czynienia ze współczesnymi czarownicami. One istnieją. Serio :-) Ba, sama niejednokrotnie doświadczyłam rzeczy, które mi pokazywały, że coś w tym jest. PS. kiedyś kładłam tarota. Funkcjonowałam wśród znajomych jako czarownica. Reakcje, jakie budzą te karty do dziś mnie zadziwiają. I niech tak będzie. Magia jest potrzebna. Nie kładę tarota, ale lubię czuć w sobie czarownicę. Mój mąż czasami żartuje, że rzuciłam na niego urok :-) Właściwie gdybym zobaczyła jednorożca albo elfa, to bym się nawet nie zdziwiła, że jednak istnieją ;-)
  • i związany z magią od razu idealizm. Lubię starodawny podział, który fajnie pokazany był w Avatarze - podział. wg którego mężczyźni są od spraw racjonalnych, zdobywanie, ochrona, organizacja itp, kobiety od nieracjonalnych, jak leczenie, wsparcie, mądrość ponadracjonalna. Podoba mi się to. Lubię być kobietą w tym wymiarze. Lubię zaparzyć herbatę i wysłuchać, ugotować rosół na ukojenie, pogłaskać po głowie dla pocieszenia, pokazać księżyc w pełni i zapytać, czy on nie jest piękny. Lubię to, w czym możemy się z mężczyznami uzupełniać. Wolę myśleć o podziale ról w kategoriach uzupełniania a nie rywalizacji. Doskonale się to sprawdza w moim życiu, jak w życiu dziesiątek kobiet. Ale to idealizm mówi nam, że tak jest dobrze. Ja wierzę w równowagę na świecie.
  • Wiara w cuda, czyli to, co na dany moment jest wręcz niemożliwe. Wiara, że możliwe jest wszystko. U mnie stoi to mocno na granicy naiwności. Nie obchodzi mnie to. Przekonałam się setki razy, że nasze cuda się zdarzają. Nie chodzi o łamanie praw fizyki. Chodzi o nas. O niepoddawanie się ograniczeniom realizmu. I cierpliwość. Ona niejednokrotnie pozwala na spełnienie. Wystarczy spojrzeć za siebie i ocenić niektóre sytuacje z tamtego punktu widzenia. Z dawnego punktu widzenia ocenić dzień dzisiejszy. Ile cudów można naliczyć? Wewnętrzne dziecko to wie. Teraz mam takie poczucie przy  naszej reprezentacji. Widzę, że mają potencjał, do zostania mistrzami. Wierzę, że ludzie z takimi charakterem jak Błaszczykowski (słuchałam z nim wywiadu i się zakochałam. Skromność, którą podziwiam.) i reszta chłopaków mają szansę i możliwość zmiany ustawień na szczycie mistrzów. To sport, żadna gwiazda nie lśni wiecznie, może pora na naszą? Hm? :-) Wierzę w cuda, bo mi samej się zdarzają. Innym ich życzę.
  • Niepoprawna wiara, że jeszcze ciągle najlepsze przede mną. To nie kwestia wieku, to kwestia podejścia. Wszystko w swoim czasie i zgodnie z potrzebami i możliwościami.
  • Szczęście. Zrozumiałam (naprawdę :-) odwieczną prawdę, że szczęście nie jest efektem czynników zewnętrznych. Jestem efektem własnych decyzji. Jakie by nie były, są decyzjami podejmowanymi w wolności. Warto to szybko zrozumieć i przestać być zbytnio krytycznym wobec siebie. To daje wewnętrzny spokój. Na cudzą krytykę nie mamy wpływu, ale zbytnia samokrytyka to już masochizm. Nie mówię o zadufaniu. Chodzi o szczerą wiarę w słuszność własnych decyzji. Nawet jeśli czasami wygląda inaczej. One są nasze. (Nie neguję potrzeby konsultacji, porad, rozmów, ale one też nie zmieniają faktu, że ostatecznie decyzję podejmujemy sami i sami zbieramy jej skutki). To takie dziecięce poczucie szczęścia - wewnętrzny spokój. Taki, jakie odczuwa dziecko lepiące babki z piasku na plaży, taplające się w błocie, jedzące ulubione lody, kołysane do snu kołysanką śpiewaną przez mamę. Bardzo, bardzo pierwotne, niewymuszone "tu i teraz". I czyste. Polecam. To takie otulenie się światem. Dziecko zasypiając nie martwi się tym, co będzie jutro w przedszkolu (Ja się nie martwiłam, nie wiem kiedy ludzie zaczynają się martwić i zastanawiać na wyrost).
  • Owszem, wiele cech, wartości wygasa (u mnie jest to np."spontan". Kiedyś go uwielbiałam, dziś muszę mieć kumulację kilku czynników: okazję i ochotę i siłę i nastrój. Stałam się bardziej pragmatyczna i lubię móc zaplanować, dlatego coraz rzadziej się na niego decyduję, bo przede wszystkim unikam zmuszania się do czegokolwiek. To kwestia  znania siebie i wspominanego oceniania możliwości i potrzeb. Rezygnowanie jest tak samo ważne jak podejmowanie działania i pogodzenie się, że czasami nie ma sensu łapanie wielu srok za ogon. Udawanie, że mam niewyczerpany zapas energii byłoby absurdem. Nie mam. Jestem z tym pogodzona, więc spokojnie i bez żalu alokuję energię z większą rozwagą. Już mi się nie zdarzy np. pójść na imprezę i od razu do pracy (wolę zarywać noce na inne rzeczy), albo wyjechać na 1200km zaraz po pracy, żeby spędzić Wigilię z rodziną i wracać praktycznie po 2 dniach (to było szaleństwo, fantastyczne, ale niepowtarzalne). Nie te lata, wiem, ale nie żałuję. Już znam smak tego i wiem, co jest warte jakiej energii. Wyjazd do rodziny wolę zaplanować. Robienie tego, czego właśnie chcemy, potrzebujemy, na co czujemy się na siłach jest najlepszym kompasem. I nie ma co się zadręczać, że inni mają jej więcej, albo inną, albo mniej, po prostu żyjmy zgodnie ze sobą. Mamy różną energię w różnych momentach życia. Słuchajmy tego. Tak, to ta strona pragmatycznie dorosłej kobiety, ale i tak...
W życiu raczej nie chodzi o to, żeby stanąć w miejscu z syndromem Piotrusia Pana. Chodzi o to, żeby się ciągle rozwijać, we własnym tempie, ciągle być ciekawym, nie nudzić się życiem, nie męczyć, nie czekać na koniec dnia, nie żyć tak, jakby się uciekało od siebie, ale też nie dać mu się gonić z tym powszechnym pędem - jeśli nie jest naszym naturalnym rytmem (bo zdarzają się ludzie, dla których to tempo jest naturalne. Nie można tego negować). Każdy ma inny potencjał, inny poziom energii życiowej, inny temperament, możliwości, potrzeby. Najistotniejsze jest poznanie ich. To wg mnie istota slow life. Określając to, zawsze wiemy, w jakim punkcie życia jesteśmy. I najważniejsze - nic na siłę i nic wbrew sobie. Nie musimy nikomu z niczym imponować, ścigać się, udowodniać. Żyjmy we własnym tempie. 

Wewnętrzne dziecko w nas niech sobie macha nogami na drzewie, ale to my jesteśmy odpowiedzialni za nie, a nie ono za nas. Proste. Najważniejsze, to nie dać mu odejść. Ci którzy na to pozwalają przenoszą się dla mnie do działu zwanego robotyką. Chociaż kto powiedział, że maszyny nie mają duszy? Tak, za dużo się naoglądałam s-f. To jeden z moich ulubionych gatunków, na tej samej półce co baśnie, fantasy i komedie romantyczne. Chwała twórcom takich obrazów, kipiąca kreatywność. Moje wewnętrzne dziecko przybija z nimi piątkę :-) 

Komentarze