Kim tylko chcę

Gdy byłam małą dziewczynką strasznie chciałam być aktorką. Męczyłam rodzinę, żeby mnie zabierali na "castingi" do filmów. Realizowałam się chociaż przez udział w teatralnych i muzycznych grupach dziecięcych. Oczywiście szkolny chór i wyjazdy na festiwale piosenki radzieckiej. Oprócz tego lekcje tańca towarzyskiego (pamiętam jak w szkolnej łazience ćwiczyłam cza czę) a między tym zajęcia w szkole baletowej. Dziadkowie ciągle gdzieś ze mną jeździli, bo ich ukochana wnuczka musiała się realizować artystycznie. Och, jaka byłam szczęśliwa biorąc w tym wszystkim udział. Właściwie do końca szkoły podstawowej udzielałam się, gdzie się dało, potem jednak poszłam bardziej w sport, który pozostał już do końca lat licealnych. Ale wracając.. aktorstwo. Tak, było moim marzeniem, bo mimo niesamowicie towarzyskiej duszy byłam równie niesamowicie nieśmiała. Każde wystąpienie, każdy udział w apelu, bądź wypowiedź przed klasą (chociażby recytowanie wiersza) było dla mnie stresem. Przynajmniej do czasu samego występu.

I właśnie jako mała dziewczynka wymyśliłam, że jak już mam np. występować, to wcielam się w rolę. Nie jestem małą, wstydliwą Marzenką, tylko świetną aktorką, tancerką, mówcą, piosenkarką. Potem z biegiem lat dodawałam do tego to, co było mi właśnie dane do odegrania. Z wiekiem byłam coraz pewniejsza siebie, zauważałam, że nie muszę się "wczuwać", żeby dobrze wypadać i czuć się sobą. Owszem, gdzieś tam na dnie pozostała pewna nieśmiałość, albo raczej onieśmielenie, które do dziś zdarza mi się przeżyć i czuję, że się czerwienię jak nastolatka. Bardzo rzadko, ale jednak jeszcze mi się to zdarza. Jednak nadal też, przy każdym pierwszym razie (a na pierwsze razy będę polować całe życie), zdarza mi się moment zawahania, niepewności, paniki czy dam radę, ale co najważniejsze, nie paraliżuje mnie to. Nie włącza mi się mechanizm każący uciekać, wycofać się. Nad nim nauczyłam się panować w pierwszej kolejności. Chociaż jak sobie dobrze pomyślę, to nadal są rzeczy, do których szybko znowu nie podejdę: pływanie. Wszystko inne na mnie czeka. Mimo upływu lat, mimo zmian w życiu prywatnym i zawodowym, nadal wiem, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych, bo wiele razy się o tym przekonałam. Jedyne co muszę to chcieć, a z tym bywa już różnie :)

I tak sobie to przypomniałam niedawno, bo faktycznie, nie zdarza mi się nawet okazywać zdenerwowania. Z wiekiem stało się podskórne, skrajnie wewnętrzne. Nie rozmawiam o nim, bo wolę zamieniać je na motywatora, który tym bardziej pcha mnie do przodu, zamiast zatrzymywać na poczuciu lęku. A lęk potrafi blokować jak mało co. Nie mówiąc o powodowaniu wycofania. Na to sobie sama nie pozwalam. A jeśli coś mnie jednak blokuje, to zawsze mogę wykonać telefon do przyjaciela w celu poproszenia o kopa w tyłek na rozpęd.

 Tak, jestem straszną cholerą, zołzą, bywam złośliwa i nieznośna (i lubię to w sobie ;), ale w gruncie rzeczy jestem też po prostu (znowu mimo upływu lat) mentalnie dziewczyną. I wiem, chociaż to okrutnie banalne, że to, jak nas nauczono, albo jak z wiekiem sami się uczymy podchodzić do wyzwań, na ile w nas ciekawości, chęci przeżycia czegoś, chęci poznawania nowego, na ile sami chcemy pokonywać własne obawy i przekonywać się do pokonywania przede wszystkim lenistwa, na tyle sami zyskujemy. Z każdą jedną sytuacją, sprawą, kontaktem. Do czego zmierzam? Każda sprawa jest do ogarnięcia, każde marzenie do spełnienia. Ja, jako mała dziewczynka chciałam być aktorką i z biegiem lat udowodniłam sama sobie, że mogę nią być, niekoniecznie wykonując ten zawód. Do dziś uwielbiam fantazjować, wcielać się w role, w zachowania, które są mi obce na co dzień, do dziś uwielbiam bycie kimś, kim nie jestem na co dzień, ale kim na co dzień nie chciałabym też być. Moje dziecięce marzenie spełniło się. Spełnia się na wiele sposobów. Kocham przerysowanie, przesadę w reakcjach (oczywiście czasami), ale przychodzi mi to bardzo naturalnie i nie traktuję tego jak "nie siebie". Po prostu wiem, że jak chcę, to na zawołanie będę każdym. Każdym zawodem. Każdą postacią. Wystarczy, że chcę, niech tylko pojawiają mi się dalej okoliczności, które mi to umożliwią. Czasami ma to zabawne konsekwencje, bo ludzie na poważnie biorą moje zachowania, ale cóż, odbieram to jako komplement i nawet niespecjalnie tłumaczę, że się po prostu wygłupiam, że ta czy inna sytuacja obudziła we mnie takie czy inne zachowanie.

Trzeba umieć bawić się życiem i sytuacjami. Jak tylko mamy na to ochotę, a z tym przecież bywa różnie. Ważne, to wiedzieć, że się da. Życie daje miliony okazji do improwizowania, czasami uśmiech wystarczy żeby zmienić bieg wydarzeń, rozładować napięcie innych, ułatwić życie sobie bądź innym (mimo, że np. sytuacja jest trudna). Odnajdowanie w sobie różnych zachowań jest bezcenną umiejętnością. Od urzędu, przez biuro po prywatne łóżko. Spełnienie marzenia z dzieciństwa może mieć przebieg, którego byśmy się zupełnie nie spodziewali. Miewam tak z wieloma rzeczami, bo zdarza się, że wyobrażam sobie tylko jedną możliwą drogę na realizację czegoś, a czas pokazuje, że można, ale w zupełnie inny sposób. To jest w gruncie rzeczy genialne, bo powoduje, że czuję się jak ziarenko piasku w klepsydrze (za A.M. Jopek) a z drugiej strony, ziarenko całkiem nieźle spełnione i szczęśliwe. Wiem doskonale jak infantylnie to brzmi, ale gdyby nie dziecko w nas, rozum już dawno odciąłby nam skrzydła i zostawił na pastwę losu. Nie daję mu szans.

Komentarze