Szufladkowanie, czyli "Bóg, kasa i rock"
Nie, nie będzie o świątecznych porządkach, bo nie jestem zwolenniczką sprzątania "z okazji". Sprzątam, gdy widzę i mam potrzebę.
Ale będzie o szufladkowaniu ludzi.
Och, jakie to jest płytkie. Bardzo tego
nie lubię. Wychodzę z założenia, że ludzi poznaję stopniowo. Oczywiście,
że sympatie/ antypatie odczuwalne są od razu i od pierwszych kontaktów,
ale nie są one dla mnie niezmienną wartością i przede wszystkim
wymierną. Zanim wyrobię sobie zdanie o człowieku muszę go trochę poznać.
Poczuć. Pobyć. Nie wyobrażam sobie zamykać drzwi na znajomość na
podstawie pobieżnych wrażeń. Może dzięki temu od zawsze miałam znajomych
ze skrajnie różnymi poglądami, zainteresowaniami, różnych kulturowo,
społecznie, wyznaniowo. Nie oceniam wartości człowieka po poglądach. Ba,
bardzo lubię rozmawiać z ludźmi, z którymi się nie zgadzam, albo z
ludźmi, którzy znają się na rzeczach o których nie mam pojęcia. Dzięki
temu poznaję inne punkty widzenia, poznaję nowe dla mnie tematy,
dziedziny. Gdybym miała się zamykać na "inne" pewnie nie poznałabym
wielu cennych tematów czy opinii. To odmienność otwiera oczy, budzi
ciekawość pokazuje świat, podsuwa nowe rozwiązania i zainteresowania.
Dzięki zafascynowaniu odmiennością jestem jaka jestem. Właściwie zamykam
się na kontakt jedynie, gdy ktoś mocno zachodzi za skórę, a tak
naprawdę jedynie, gdy mnie boleśnie oszukuje, albo krzywdzi. Na
szczęście zdarzało się to bardzo rzadko i mimo pojedynczych
nieprzyjemnych przeżyć mam w sobie wielką wiarę w ludzi i ogólną
sympatię z lekką, ale nie przesadną otwartością (przy czym zdaję sobie
sprawę, że takie sytuacje krzywdzą obie strony. Przeważnie). Nie lubię
szufladkowania. I naprawdę kocham odmienność. Im ktoś jest bardziej inny
niż ja, tym lepiej. To, że tak różnie widzimy świat, różne sprawy jest
generalnie piękne. Spotykanie się po to, żeby sobie poprzytakiwać, albo
sprzeczać o detale... nie, szkoda czasu :)
Kocham różnorodność. Nie szufladkuję
ludzi po pojedynczych pozorach, albo na podstawie poglądów. I naprawdę
nie musimy się zgadzać, żebyśmy się lubili ;)
Czytam właśnie nową książkę Prokopa i
Hołowni. Jeden jest mocno wierzącym i praktykującym katolikiem, drugi
jest ateistą. I rozmawiają o sprawach, o których pozornie ciężko
rozmawiać, gdy się ma tak różne punkty wyjścia. Co się okazuje (nic
odkrywczego, ale ta książka to żywy dowód), chęć wymiany poglądów, chęć
popatrzenia na świat oczami drugiej osoby, chęć wysłuchania się
wzajemnie bez oskarżeń, obrażania i pretensji potrafi dać naprawdę
ciekawy efekt. Cenię sobie w życiu też takie rozmowy jak Prokopa i
Hołowni. Prawda jest też taka, że nie często daje się z kimś porozmawiać
na takim poziomie. Czytając tę książkę czuję się jak słuchacz, który
chętnie by się momentami wtrącił. Pokazał jakieś trzecie wyjście, swój
własny punkt widzenia. Już dawno nie dyskutowałam z książką :)
Gorąco polecam. Doskonała rozmowa ludzi,
którzy przy tym mają sporą wiedzę, a przy kompletnie różnym
światopoglądzie dają piękną mieszankę w rozmowie. Nie tylko o Bogu.
Pod choinkę życzę sobie więcej takich rozmów we własnym życiu. Doskonale spędzony czas.
"Bóg, kasa i rock'n'roll"
Marcin Prokop i Szymon Hołownia. Życząc ją sobie pod choinkę na pewno
nie zmarnuje się czasu. Wiem jedno: oni dwaj też nie szufladkują ludzi,
pokazując doskonale, że mając tak skrajne spojrzenie na świat, można się
pięknie porozumiewać.
Komentarze
Prześlij komentarz
Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl