W lustrzanym odbiciu

Segritta napisała praktyczną notkę. Notka ta nasuwa mi na myśl jeszcze jedną ważną kwestię: samoakceptację. Autorka sama zauważa, że może jej rady nie są odkrywcze, jednak myślę, że wszystkim z nas, zdarzają się błędy w makijażu, bądź co bądź jednak nie wiemy o nim wszystkiego. Rady Segritty są o tyle cenne, że są bardzo uniwersalne i nie związane z typem urody.

No i właśnie. Makijaż. W ogóle "własny styl". To jest o tyle płynna sprawa, że znalezienie tego, z czym czujemy się dobrze, a przy tym, co nam pasuje, wcale nie jest takie naturalne i wrodzone. Wyrabianie gustu i szukanie własnego stylu nie jest czymś, co się wysysa z mlekiem matki. To jest coś, czego się ciągle uczymy, dopracowujemy, zwłaszcza, że z wiekiem się to zmienia, co jako 35+  mogę już mocno stwierdzić, bo od kiedy się tym interesuję (czyli od podstawówki?) zmieniało mi się to bardzo i w różnych kierunkach. Miałam różne fazy. Niektóre do dziś mnie bawią, bo np. od ok 20tki do  30tki bardzo długo stosowałam do każdej okazji i okoliczności styl elegancki + obcasy.

Nie miałam praktycznie sportowych, bądź luźnych rzeczy. Wszystko musiało być dopracowane i dopieszczone. Nawet jak jechałam do lasu. Na szczęście dziś mnie to już po prostu bawi. To samo dotyczyło makijażu. Należałam do kobiet, których nikt nie miał prawa zobaczyć bez makijażu, no może zdarzały się wyjątki, ale czułam się wtedy nieswojo. To też minęło. Właściwie od kiedy skończyłam 35 lat czuję się naprawdę dobrze ze sobą. Ale to jest inna inność. Paradoksalnie musiałam dojrzeć do pełnej samoakceptacji. Może dotarło do mnie, że każdy rok życia zmienia mnie i moje ciało i po prostu cenię to, co mam DZIŚ, najwyżej delikatnie się rzeźbiąc tańcem, ćwiczeniami, dietą. Ale co ważne: bez napinania się. Robię to, bo mi z tym dobrze, jeśli mam ochotę na coś niezdrowego, to to po prostu robię.

Wracając do samoakceptacji i wspomnianego makijażu. Bardzo często widząc dziewczynę z przesadnym makijażem czuję, że ona siebie nie akceptuje, nie lubi, próbuje schować się za maską palety kolorów i kosmetyków. Robi mi się smutno. Dziewczyny nie rozumieją, że nigdy potem nie będą mieć tak pięknej cery jak w wieku 20 lat, nigdy nie będą mieć naturalnie pięknych rumieńców, które chowają pod pudrami i podkładem. Nigdy więcej nie będą takie, jak teraz. Owszem, zadbana skóra z wiekiem też się odwdzięcza, ale nie oszukujmy się, no jest inna. Jest mnóstwo portali z poradami kosmetycznymi, propozycjami makijażu, testami doboru pasującej kolorystyki (nigdy nie mogłam znaleźć kombinacji dla siebie, bo nie mam cech pasujących do typowych szablonów i wydaje mi się, że wiele dziewczyn jednak też będzie od tych szablonów jakimiś szczegółami odbiegać). I co? I dlatego serdecznie polecam notkę Segritty. Niech każda dziewczyna, kobieta, szuka tego, co dla niej najlepsze, a nie co modne, obecnie lansowane i topowe. Wielu stylistów radzi z resztą, żeby tak podchodzić też do mody, do trendów. Kreowanie własnego stylu, od makijażu począwszy, powinno być bardzo, bardzo pasujące do nas i do okoliczności.

Żaden strój ani makijaż nie zastąpi jednak naturalnej charyzmy, jaką ma kobieta, która siebie lubi, akceptuje. Bez względu na typ urody, wagę, wiek. Każda kobieta, która lubi siebie bije tak naturalnym seksapilem, że strój i makijaż mogą je tylko podkreślić (i powinny!), ale nigdy go nie wykreują (nie mówię o fotografiach, na nich mistrzowie fachu wyciągną to co najlepsze, ale to zawsze będzie tylko uchwycony moment), chodzi mi o kobiety, z którymi mamy do czynienia w kontakcie osobistymi. Są to kobiety, którym też inne nie będą zazdrościć, będą się nimi po prostu inspirować, ponieważ kobiety lubiące i akceptujące siebie nie mają też potrzeby życia w świetle odbitym od cudzego zachwytu, raczej pozwalają się ogrzać we własnym blasku. Nie sycą się zazdrością, nie zależy im na odbieraniu poczucia pewności siebie innym, bo wiedzą, że i tak nie o to w tym chodzi. Raczej dają przykład właśnie idealnej samoakceptacji i lubienia siebie. I to naprawdę nie jest kwestia dosłownej urody. Jak się im przyjrzeć, mają tyle samo tzw. "niedoskonałości" co praktycznie każda z nas, ale magia polega na tym, że nikt nie ma czasu zwracać na te "niedoskonałości" uwagi. One są zupełnie nieistotne w całokształcie jaki składa się na takie kobiety. Każda z nas może sobie taką znaleźć i się nią inspirować. Tak wśród osób znanych, rozpoznawalnych jak i z życia codziennego, bo ich nie brakuje.

I to dotyczy też mężczyzn. Facet, który lubi siebie, zna swoją wartość, jest jak magnez. I tyle. Szukanie, porównywanie się z innymi pod kątem dorównania im zawsze będzie dołujące i dlatego jest stratą czasu. Ale też tak na marginesie: jeśli ktoś nie lubi siebie, to się wyczuwa. Jeśli ktoś nie akceptuje siebie, to się wyczuwa i nasuwa się logiczne pytanie: dlaczego ktoś inny miałby mieć inaczej? No właśnie. Samoakceptacja jest naprawdę jedynie kwestią podejścia do siebie. Bez względu na wszystko. I nie każdy musi ją podzielać, ważne, żebyśmy my lubili siebie, reszta sama się poukłada.

I polecam proponowane przez Segrittę triki. Z wielu korzystam sama, ale kilka jest dla mnie nowością i chętnie spojrzę na temat z ich wykorzystaniem. W końcu jestem kobietą i kocham patrzeć jak drobiazgi podkreślają to co lubię podkreślać, bądź matują to, co mi przeszkadza. Jednak nie oszukujmy się, każdy makijaż oczu służy mi jedynie po to, żeby zatrzymywać wzrok, skupiać cudze spojrzenie w trakcie rozmowy, ponieważ niż nie jest dla mnie tak ważne w kontakcie, jak właśnie kontakt wzrokowy. Tusz do rzęs, kredka i cienie mają po prostu dodać temu "czegoś" :) I po do jest dla mnie makijaż, strój. Mają jedynie służyć mi do czucia się jeszcze fajniej, a nie przebierać i zakrywać mnie. Bo ja po prostu lubię siebie ;) (gorsze dni są też normalne, no ale bez przesady. Nie chodzi o bezkrytyczny samozachwyt, bo też dobrze robi przestraszyć się rano przed lustrem, przynajmniej wiem, że jestem człowiekiem i makijażem tego nie zmienię, ale też po co? W końcu wiem, jaka jestem i nie muszę się też obawiać reakcji ludzi po zmyciu makijażu. A to się po prostu nazywa luksus samoakceptacji. W razie czego przynajmniej mnie rozpoznają, gdy idę do sklepu na przeciwko w kitku, dresie i bez makijażu  tak samo gdy idę ubrana biznesowo. Ja to ja. Reszta to tylko okoliczności ;)

Komentarze