Prosto w słońce





Sucker Punch. Jedna z moich ulubionych ścieżek i jeden z ulubionych filmów. Co prawda fabuła kręci się wokół odchyleń psychicznych dziewczyny zamkniętej w domu wariatów dzięki kochającemu ojcu, ale to nie zmienia faktu, że film jest świetnie zrobiony i ma doskonałą ścieżkę. Mnóstwo efektów specjalnych, fajna charakteryzacja. Potężna bomba energetyczna. Wracam do niego czasami. Swoją drogą, faktycznie nie wiadomo dokładnie w którym momencie bohaterka wpada w swój świat. A może jeszcze przed rozpoczęciem akcji? 
Co ją od nas różni? Nie jesteśmy zamknięci. Nasze odchylenia od normy mieszczą się w granicach tzw. normy. Psychiatria jest ciężką działką. Na dobrą sprawę z każdego można zrobić wariata. Psychika mogłaby się przed tym bronić na wiele sposobów. Mi się ta bajkowa wizja z Sucker Punch bardzo podoba. Podobny klimat jak u Larssona w "Millenium". 

Mając niewyczerpaną, a przy tym mroczną wyobraźnię, najlepiej być, czuć się artystą. To przesuwa  granice tolerowanej normy prawie do nieskończoności. Jeśli ktoś czegoś nie rozumie, to można zawsze powiedzieć, że nie rozumie sztuki, albo jest niewrażliwy. To podobny zabieg jak obracanie czegoś w żart, obracanie żartu w powagę. Obracanie rzeczywistością i wytworami wyobraźni jak szklanymi kulkami, w których przelewają się zniekształcone obrazy i pokazywanie ich z co rusz innego punktu. Bez tego nie funkcjonowałby żaden malarz, pisarz, twórcy filmów i muzyki, filozofowie, "szaleni" naukowcy. Geniusz ociera się o szaleństwo. Prawie zawsze. Trzeba być szalonym, żeby chcieć wyłamywać się ze schematów, trzeba być artystą, żeby umieć to zrobić, bez posuwania się do zbrodni (w kategoriach prawa). Sztuka daje nieograniczoną ilość sposobów ekspresji. I to jest po prostu piękne. 
Kocham ścieżkę z Sucker Punch. Słucham jej w samochodzie. Jest idealna do jazdy szybkimi trasami. Dodaje skrzydeł. Jedno z niewielu wykonań rocka, które do mnie tak dociera.

I jeszcze jedna perełka, z podobnym efektem, chociaż docierająca do zupełnie innych rejonów percepcji. Czysta erotyka. Słuchając tego kawałka widzę po prostu doskonały seks. Mokry, śliski, ciepły, podrapany, pełen jęku i kilku cierpkich kropli agresji. Przy tym kawałku myślę tylko o jednym. Wyłącznie. Dlatego nie słucham go w samochodzie, bo koncentracja staje się obcym słowem.
Zmrużyć oczy i to poczuć. Więcej nic. 


Jako ludzie mamy strasznego farta, że możemy drażnić zmysły na tak wiele sposobów. A potem wychodzi to z nas, jak kręgi na wodzie od rzuconego kamienia. Im lepszy rzut, tym więcej kręgów.
Trzepoczą nam skrzydła  i wyrzucają w kosmos doznań. Na wiosnę odpływam. Zawsze. Slow life jest tak genialne proste i daje czas na wszystko. Na doznania w pierwszej kolejności.

Komentarze

  1. No to ostatnie bardzo mnie zaciekawiło ale filmik-muzyka zniknęły..podpowiesz co to było?

    ps. czytając Twoj blog jestem ci bardzo osobiście wdzięczna za przypominanie o wielu wykonawcach których nie da się nie kochać za ich twórczość: Tony Bennet, Frank Sinatra...dziękuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clubbed to death - Rob Dougan.
      Ścieżka z Matrixa.

      Cieszy mnie to przypominanie. Enjoy.

      Usuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl