Dreszcze przyszłości
Uwaga, będzie odkrywczo. Jestem typem słuchacza. O ile ktoś mnie zainteresuje swoją opowieścią. Jestem słuchaczem idealnym. Jak się wciągnę, zadaję miliony pytań, dopytuję, drążę, gdy widzę potrzebę, ale głównie uwielbiam słuchać. Fascynują mnie ludzie. Ich widzenie świata. Raczej z założenia, ale nie jest to zasadą, która pasuje do wszystkich. Lubię ludzi opowiadający historie, mówiących z pasją o czymkolwiek. Wiem, że teraz to jest modne i każdy nawija z pasją o wszystkim, co zabija tak naprawdę faktyczną ciekawość, bo ludzie nie zauważają, gdy zaczynają powtarzać utarte slogany. Większość szybko się szufladkuje. Sama. Jedni są za, inni przeciw. Albo odwrotnie. Wszystko już było. Szybko wyłapuję sztuczność. I mnie to nudzi. I uciekam. Po angielsku.
Każdy ma własną sensualność (no wiem :-) moja jest taka jakaś kapryśna. Nudzi mnie sztuczna oryginalność, kopiowanie, naśladownictwo. Czyli wiele. Ale czasami zdarza się, że słuchając kogoś zatrzymuje się czas, stygnie kawa, a ja słucham.
Wierzę w ludzi i życzę im dobrze, ale patrząc wstecz widzę też dziesiątki twarzy ludzi, którzy nie zrobili z życiem nic. Zostali na etapie marzeń, które się z czasem zakurzyły i wygasła pasja. Owszem, to jest też swego rodzaju kategoria marzeń, które są "na chwilę", ale jednak są takie, które idą z nami całe życie i przypominamy sobie o nich dlatego, że są niezrealizowane, jak moja podróż koleją Transsyberyjską , na którą dziś po prostu nie mam środków. Są jednak marzenia, realizacja których wymaga po prostu pieniędzy, a są takie, których realizacja determinuje życie.
Ja dalej nie wiem kim będę, gdy dorosnę, ale na razie jest mi dobrze tak jak jest, a jest dobrze patrząc na wtedy i dziś ;-) Jak byłam nastolatką miałam być aktorką (pięknie recytowałam wiersze -dziś jestem aktorką w życiu, ale nie chciałabym być osobą publiczną) albo pisarką (pani od polskiego mnie kochała -bloguję w wolnych chwilach, może być pani profesor?), miałam pójść na politechnikę (pan od matematyki mi to wróżył - pracuję w świecie elektroniki), miałam zostać malarką, więc chociaż ASP (o czym marzyła moja nauczycielka sztuki - o, tu się doskonale realizuję urządzając mieszkanie), miałam być baletnicą (czego chciałam jako mała dziewczynka) i występować w zespołach (bo świetnie mi szło w dziecięcym zespole tańca - kocham salsę! ) i w chórze szkolnym (na szczęście dla świata - nie śpiewam ;-), miałam być psychologiem, ale jakoś po maturze życie mi samej odjechało i przeczytałam tony książek psychologicznych, żeby wróciło (nic się nie zmieniło - uwielbiam słuchać i pomagam układać myśli przyjaciołom, a do tego moją pasją jest psychologia sprzedaży i budowania relacji), miałam być przysięgłym tłumaczem (ale tłumaczenie cudzych słów i myśli jakoś mnie nie wciągnęło, w szczególności przez rutynę np. umów czy pism - pracuję z obcokrajowcami całe życie, to wystarczy). Miałam wszystkie talenty. W zarodku. I to było niefajne, bo końcem końców nie potrafiłam zdecydować, jak je wykorzystać na raz. Za dużo możliwości jest tak samo złe jak brak. To jak z powodzeniem - można mieć powodzenie u wielu facetów, których klasyfikujemy jako "przyjaciół" i żadnego szczególnie, można też nie mieć zupełnie powodzenia u nikogo. I to i to jest średnio ułatwiające życie :-)
W życiu pracowałam w bardzo wielu firmach i na różnych stanowiskach, od sekretarki po menadżera z podległymi (którzy do dziś mnie dobrze wspominają, co sobie cenię najbardziej z tamtych lat) i bez. Ba, jako nastolatka dorabiałam jako sprzątaczka. Co się narobiłam to moje, ale doceniłam smak zarobionych samodzielnie pieniędzy.
Dziś mam pracę, którą kocham, bo pozwala mi się spełniać na wielu pułapach od racjonalnego, po kreatywny, mam kontakt ze świetnymi ludźmi tu i na całym świecie i to naprawdę uwielbiam. Połączenie tego było dla mnie najważniejsze. Zawsze. Nie zatonąć w papierach i biurokracji, ale też realizować potrzebę zorganizowania i porządku. Nie jestem pedantką ale nie lubię chaosu. No wiadomo, cała ja, metoda środka. Współrzędnych do spełnienia jest wiele, jak moich potrzeb.
W każdym razie, to, że nie wie się, kim być wynika z nieznajomości siebie i swoich potrzeb. Nie możliwości a potrzeb. Możliwości są czynnikiem zależnym od nas. Możliwości możemy łączyć własne z cudzymi, tworząc np. świetny zespół, świetne relacje łącząc talenty. Potrzeby musimy poznać, bo wygenerowane sztucznie nie są do końca nasze, prawda? No raczej.
Jedna z moich bliskich przyjaciółek (zaciekła singielka) powiedziała "facet dla mnie, ma być bardziej niż ja". Doskonale oddała tym zdaniem całokształt. Te zdanie jest niesamowicie uniwersalne. Jak coś przestaje być bardziej, to zaczyna nudzić. No nie ma lekarstwa. Tak samo jest z pracą, żeby dawała pełnię satysfakcji musi dawać nam się wyżyć na każdym pułapie. Musi niemożliwie równoważyć cechy wręcz wykluczające się. No to nie jest proste. Ale takie rozważania są możliwe, gdy już mniej więcej ma się ogólny ogląd życia. Najczęściej słyszanym zdaniem jest "nie wiem, co chcę robić". Czasami można mieć wrażenie, że ludzkość kompletnie dryfuje pchana prądem tych, którzy wiedzą. Większość życia większość ludzi mówi "nie wiem, co chcę robić, ale wiem, czego nie chcę" i robią wiele. Przypadkowo i z doskoku, albo siedzą w znienawidzonych pracach. To ten etap poznawania, który najlepiej jak najszybciej mieć za sobą. O czym wiedzą szczególnie młodzi, ale i emeryci. To nie kwestia wieku, tylko człowieka. Albo się ucieka w niemoc, albo działa. Tak siedzę i myślę, że przeczytany dziś fragment artykułu o slow life jest tak subiektywny, że ciężko z tym dyskutować. Slow life wg mnie (bo ja to sobie tak zaadaptowałam) nie jest kopią niczego, co było do tej pory. Nie jest oparte na religii, na ideologii, na fanatyzmie, nie każe rzucać dotychczasowego życia, nie każe patrzeć w niebo cały dzień wciągając zdrową żywność z kategorii slow food. No przecież to nie o to chodzi :-) Chodzi o znalezienie swojego miejsca w życiu. No po prostu. O coś, dzięki czemu nie będziemy się szarpać z wątpliwościami, niepewnością, nie będziemy mieć poczucia przelatywania życia przez palce, a przede wszystkim marnowania się. Slow life jest kroczeniem własną, WŁASNĄ drogą. Nie zaprogramowaną przez marketerów z całego świata, nie wgraną przez rodzinę i cudze oczekiwania. Można żyć slow będąc milionerem posiadającym dziesiątki firm, można być baristą w klimatycznej kawiarni, można być menadżerem w zdrowo rozwijającej się firmie, można być blogerem, można być doktorem ginekologii, można być fizykiem piszącym książki (tu uśmiecham się do p. Wiśniewskiego). Można robić wszystko. Oby w zgodzie z sobą. To ostatnie przychodzi najtrudniej. Życie uważne wymaga od nas tego, co się tak usilnie w naszych czasach wypiera: zatrzymania się i pomyślenia. Wsłuchania w siebie i świat.
Naprawdę sztuka życia polega na jednym: na sztuce zadawania odpowiednich pytań. Przede wszystkim sobie. Ta umiejętność pozwala potem rozmawiać z ludźmi. Pozwala unikać słyszenia tego, co chce się słyszeć (co blokuje możliwość prawdziwej konwersacji), pozwala zadawać pytania posuwające temat na przód, ba, pozwalające go zamknąć wnioskami. Rzadkie prawda? ;-) Pozwala nie oceniać tego, co się słyszy, nie oceniać mówcy. Pozwala wyłapywać istotę. To nie jest proste. Nie z każdym się da, bo ludzie wszystkowiedzący nie rozmawiają, tylko prowadzą dialog traktując innych jak przecinek. No ale nie o nich piszę. Piszę o ludziach, którzy mówią. Mówią ciekawie, mówią z dużym sensem i z którymi rozmowa pozostawia coś w człowieku. Czasami są to trudne rozmowy, czasami po prostu fascynujące. Najważniejsze, żeby były prawdziwe. Dlatego będę wracała do tego wywiadu. Czytając go poczułam to, co czuję zawsze, gdy coś mnie głęboko porusza: dreszcz.
Bywają takie piosenki, wiersze, książki, filmy, obrazy czasami dotyk. Stajemy i czujemy delikatny (mniej lub bardziej) dreszcz. To znaczy, że coś dotarło. Nie da się tego inaczej wyrazić. To jest to, co definiuje nasz gust, chemię (zwaną przez niektórych zakochaniem od pierwszego wejrzenia). Albo coś trafia, albo nie. To już jest zupełnie proste. Przekonywanie, że zielony jest lepszy od białego. Nie jest. Jest inny. Albo się podoba, albo nie. Ale można i należy rozmawiać o tym DLACZEGO? tak myślimy. Tylko to już nie jest dyskusja o guście, tylko o konkretnej sprawie. Gustem jest większa sympatia do zielonego niż białego. Odmienność jest cudowna. Gustów też. Ale o tym następnym razem :-)
I tak na koniec: ciekawe, co by powiedział p. Olkuśnik, gdyby np 10 lat temu ktoś mu powiedział, że będzie barystą? W ogóle to jest moje ulubione pytanie, co byś powiedziała, gdybyś usłyszała że za 10 lat będziesz tu gdzie jesteś? Śmiech? Radość? Załamanie? Zaskoczenie? A gdzie będziesz za 10 lat? Nie wiesz. Zapewniam. Ale zrób wszystko, żeby zadając sobie te pytanie za 10 lat uśmiechnąć się "nie sądziłam, że będzie aż tak dobrze" ;-)
Komentarze
Prześlij komentarz
Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl