Dystans
Dystans do siebie
Zawsze mnie bawi, gdy słyszę te zdanie.
Nie ma czegoś takiego jak "dystans do
siebie". Logicznie rzecz biorąc, nie można być daleko od czegoś, w czym
się jest. Błąd logiczny. Natomiast jak najbardziej można mieć dystans do
wszystkiego wokół. Do wydarzeń, do słów, do sytuacji. I można wpływać
do pewnego stopnia na to, jak to odbieramy. Punktem wyjścia jest nasza
własna wrażliwość na świat zewnętrzny i nasze emocje. Nie możemy wpływać
na to, ŻE coś czujemy, ale możemy błyskawicznie reagować na to, jak i
kiedy reagujemy. Wszystko oczywiście do pewnego stopnia. Ale
najważniejsze jest uświadomienie sobie, że mamy wpływ na to, czy coś na
nas wpływa.
Radość, stres, smutek, poczucie szczęścia, obojętność. Emocje. Mamy bardzo duży wpływ, którym z nich się poddajemy i dlaczego.Ważny jest punkt wyjścia.
Najlepszym sposobem na dystans jest przyjęcie do wiadomości, że wszystko co dzieje się na zewnątrz, dzieje się właśnie na zewnątrz nas.
Poza jakimiś ekstremalnymi sytuacjami, daje nam wybór zachowania i
reakcji. Tzw. brak dystansu oznacza jedynie reakcję emocjonalną na coś,
co emocji nie jest przeważnie warte, co ich zupełnie nie wymaga.
Jednak jak to się ma do slow life? Ano
ma się tak, że wiele osób uważa, że odpowiedzialność wiąże się
nierozerwalnie ze stresem, zagonieniem, frustracją, gonieniem dziesiątek
celów i robieniem niezliczonej ilości planów najlepiej na x lat do
przodu. To może wykańczać. To może powodować, że (jak się często słyszy)
brakuje czasu dla siebie, na to, co faktycznie jest dla nas ważne. Jak
często słyszy się slogany "odpocznę na emeryturze" albo lepiej "w
trumnie".
Co powoduje ludźmi, że się wykańczają?
Strach. Każda sytuacja, w której ucieka się przed konfrontacją z samym
sobą, podszyta jest strachem. Chociażby dlatego, że
przyglądając się sobie dość krytycznie i z boku można szybko zauważyć
własne wady, niedociągnięcia, coś, co wiemy, że zatrzymuje nas w
miejscu. I co? No i widząc to, zaczynamy rozumieć, że dobrze byłoby to
zmienić, żeby ruszyć do przodu. A tego się łatwo wystraszyć. Przecież
tak wygodnie jest szukać wytłumaczenia bezczynności w innych, w
otoczeniu, w okolicznościach. Strach przed zrobieniem czegoś z własnym
życiem. Więc lepiej nic nie robić i narzekać? :>
Tylko nie zawsze strach jest blokerem - tłumaczeniem lenistwa. Czasami faktycznie ktoś doskonale wie, czego chce i jak to osiągnąć, ale wewnętrzne blokady i lęki zatrzymują go przed działaniem. I to jest jego jedyny problem. Dobrze. To wówczas najlepiej usiąść i spokojnym miejscu i pomyśleć i uczciwie odpowiedzieć sobie na pytani: Strach. Tylko przed czym?
- czy strach pomaga zapobiegać wydarzeniom?
- czy strach pomaga rozwiązywać problemy?
- czy strach ma pozytywne działanie?
- czy strach daje pozytywne efekty?
Nie. Na większość pytań odpowiedź brzmi
"nie". Więc czemu ludzie się tak boją? Zmian, porażek, nieznanego? Bo
tak są nauczeni. Psychologia tłumaczy to w bardzo prosty sposób. Strach w
efekcie końcowym ma swoje źródło w obawie o własne życie. Bardzo
dosłownie. Człowiek boi się praktycznie wszystkiego. "Spalę się ze
wstydu". "Porażka może zabić". "Zabiję się jak nie wyjdzie". Są to
kompletnie abstrakcyjne hasła, których ludzie uwielbiają bardzo
dosłownie nadużywać i je sobie powtarzać. Jak się znajdzie czas dla
siebie, popatrz się sobie w oczy, to ze śmiechem można spokojnie dojść
do wniosku, że strach jest przeważnie absurdalny.
Porażka? Niepowodzenie? Wstyd?
Odpowiedź brzmi "NO I CO Z TEGO?". Trudno. Coś nie wyszło, to wyjdzie
następnym razem a może i jeszcze lepiej, bo porażka też czegoś uczy.
Gdzie tu powód do strachu? Nie ma go. To znamię naszych czasów, że
rzeczy kompletnie nieostateczne blokują na bardzo długo. Uważam się za
człowieka sukcesów (co to jest powodzenie, pomyślność, szczęście?
Hm. No zależy w czym, ale często to już bardzo, bardzo dużo, jeśli się
je ma, a wg mnie ma je KAŻDY, bo każdy może wymienić swoje własne
sukcesy. Chociaż nie każdy chce je widzieć i docenić. Jakoś dziwnie
modne jest bagatelizowanie własnych osiągnięć przed innymi, chociaż sami
możemy być przeszczęśliwi, że to czy tamto się nam udało), chociaż
też wiele razy udało mi się przejechać twarzą po chodniku
niepowodzenia. No trudno. Następnym razem zrobiłam coś lepiej, inaczej
ale jeśli jest ważne, robię to do skutku. Najgorsze co można sobie
zrobić to schować się w strachu. Najgorsza jest bezczynność podbudowana
obawą przed porażką. Naprawdę nie ma porażki, której nie można przekuć w
sukces i nie jest to frazes niepoprawnych optymistów.
Co zrobić ze strachem, podobnie jak ze
stresem? Pokonać go. Jeśli coś jest dla nas ważne, to trzeba się
zachować jak bohater bajki dla dzieci: iść przed siebie nie oglądając
się do tyłu. Nie patrzeć na strach. Na to, czego się boimy. Metod
zwalczania strachu i związanego z nim stresu jest wiele.
ŚCIĄGA: Najszybsze i najprostsze metody zwalczania stresu i strachu: 1. Uświadomić sobie, że to strach i go zbagatelizować. Tak. Dokładnie. Nic więcej. Zająć myśli czymś innym. Albo zadawać sobie pytanie "czego?", "dlaczego?". Ten tok pozwoli dojść do istoty tego, czego się obawiamy. A konfrontacja, nawet w wyobraźni, jest jedną z lepszych metod pozbywania się obaw. Oswajania tematu. Na końcu tych pytań okazuje się, że strach ma wielkie oczy, a źródło stresu jest w gruncie rzeczy mało istotne. 2. Ćwiczenia oddechowe. Chociażby zamieszczone TU Uregulowanie oddechu w stresowych sytuacjach czyni cuda. Ale dokładnie w trakcie.Nie ma na co czekać, jak czujemy, że zaczyna nas ogarniać panika. Po prostu kilka tak znanych głębokich wdechów i już robi się lepiej 3. Jak się ma czas: sport. Naprawdę doskonale robi szybka przebieżka, jazda na rowerze, gra w tenisa ziemnego, albo joga. Pomagają doskonale na rozluźnienie spiętych mięści i "oczyszczenie umysłu". Nie bez powodu biznesmeni pasjami uprawiają sporty. Oni doskonale znają ich działanie. 4. Wygadanie się zaufanej osobie. To też jedna z bezcennych metod. Ale nie zamęczajmy jej. Przedstawmy problem, poczekajmy na reakcję własną i słuchacza. Porozmawiać. Wygadać się, dla złapania dystansu do sprawy. 5. Osobiście lubię iść się wytańczyć. Zmęczeniem tańcem i głośna muzyka działają na mnie kojąco.
6. I najważniejsze: zamienić strach w
ciekawość. W ciekawość tego, co będzie POTEM. Już sama myśl powoduje, że
strach staje się mały jak ziarno piasku i zaczyna nas śmieszyć. To jest
meritum dystansu.
|
Każda z tych metod jest skuteczna w
większości sytuacji stresowych. Mi pomagają, ale każdy powinien
wiedzieć, co działa kojąco na niego. Trzeba się ze stresu i strachu jak
najszybciej wyciągać, a nie w nim "taplać". Dlaczego tu o tym piszę? Bo
prawie każda zmiana może powodować stres i obawy. Nie mniej, ważne jest
to, żebyśmy to my sami inicjowali zmiany w życiu a nie czekali, aż
otoczenie wprowadzi je za nas, bo to, że nastąpią, jest tak samo pewne.
To jest ten plus brania życie we własne ręce: to my decydujemy co
zmieniamy. I takie zmiany, eliminują stres, pozostawiając za to sporą
dawkę pozytywnej adrenaliny. A podwyższony poziom adrenaliny jest w
końcu jednym z objawów, tego że się żyje ;)
Nie pozwalajmy innym decydować o nas,
albo pozwalajmy w określonym stopniu. Slow life uczy też między innymi
tego. Samodecydowanie jest w zasięgu każdego. Tylko nie każdy tego chce i
nie każdy chce w to uwierzyć. No a wiadomo, na wiarę ciężko wpłynąć. U
mnie to już po prostu kwestia wiedzy. Ale kiedyś też mi się wydawało, że
wszystko działa inaczej. Że ja mogę tylko godzić się na to, co
nadchodzi. Dopiero spełniające się marzenia i plany pokazywały mi, jak
wielki miałam na to wpływ, chociaż nie byłam tego do końca świadoma :)
Lepiej zrozumieć to później, niż wcale. Naprawdę decydujemy o bardzo
wielu kwestiach w naszym życiu. Jeśli nie my, to znaczy jedynie, że
pozwalamy na to innym. Szkoda życia na marudzenie, narzekanie i
czekanie. Metodą małych kroków możemy zmieniać życie w takie, jakie
chcemy mieć. Czy ktokolwiek nie chce powiedzieć "kocham swoje życie?".
:)
Tylko jak można być zakochanym w takim
życiu, które płynie jakby obok, albo na rzeczach, których się nie lubi,
które wykonuje się z poczucia obowiązku i zobowiązania? No nie można.
Żeby kochać własne życie, trzeba wiedzieć, że mamy na nie wpływ. A
jeśli coś nam nie pasuje, to po prostu to zmieńmy. To naprawdę działa.
Najlepiej zacząć do tego, czego już dziś nie chcemy i co nas
powstrzymuje przed działaniem i zmianą. Pierwszy będzie strach.
Pokonując go, wszystko przeważnie zaczyna się samo układać. Pozytywne
myślenie jest kluczowe we wszystkich działaniach. Pozytywne myślenie
nie oznacza entuzjamu, jakby się było na haju, tylko brak nastawienia na
"NIE". Nic więcej. A żeby się pozbyć nastawienia na "nie" (bo przecież
chcemy zmian? poprawy? nowego?), trzeba przede wszystkim wyeliminować do
minimum stres i strach spowodowany zmianami. Owszem, psychologia
tłumaczy, że to jest normalna reakcja organizmu, "nikt nie lubi zmian",
ale ja się z tym zgadzam tylko do tego miejsca, że nawet jeśli tak jest,
to nie znaczy, że trzeba w tym przekonaniu pozostawać. Dlatego
za tak ważne uważam jak najkrótsze pozwalanie sobie na odczuwanie
strachu, stresu i jak najszybsze przejście do działania, do myślenia nad
dalszymi działaniami, żeby ten strach i stres zostawić za sobą, jak w
bajce.
Warto podchodzić do sytuacji,
jako przejściowych i zmieniać tak długo, aż będzie nam w czymś bardzo,
bardzo dobrze. Nie warto godzić się na bylejakość pt "Lepsze to niż
żadne", bo takie myślenie zakleszcza w bylejakości. Każdego stać na
więcej. Dopóki nie poczuje "to jest to" i dopóki nie przestaje tego
czuć. Szkoda czasu na narzekanie, strach i obawę przed zmianą. I
nie trzeba być właścicielem wielkiej korporacji, światowej sławy
aktorką, pisarzem, ekonomistą, żeby znaleźć swoje miejsce i czuć się po
prostu dobrze, we własnym życiu.
Najdziwniejsze jest to, że bardzo często
ludzie doskonale wiedzą, co zrobić, żeby poczuć się lepiej, żeby
poprawić swoje życie na takie, jakie chcą mieć. Potrafią o tym nawet
godzinami rozmawiać i opowiadać i... z powodu strachu pozostawiają to w
sferze marzeń. Czasami to jest nawet fajne (bo nie wszystkie marzenia
MAJĄ się spełnić, one są stworzone do podkręcania wyobraźni i niczego
więcej), ale jeśli powoduje, że ktoś pozostaje nieszczęśliwy ze swoim
życiem, to jest jedynie niepojęte i wymaga wstrząśnięcia. Bez mieszania
;)
Przy tej okazji przypomniała mi się moja
walka o prawo jazdy. Głównie walka ze sobą. To był dość trudny proces,
bo niewielu rzeczy bałam się tak, jak tego. Ale też niewiele tak bardzo
chciałam. Od pierwszej jazdy, do zdanego egzaminu minęły ponad 2 lat,
bardzo łatwo znajdowałam sposób wprowadzania przerw między jazdami, a
potem egzaminami. To było akurat proste. Podejść do egzaminu było 6.
Ostatni zdany. Najgorsze było to, że absurdalnie bardzo chciałam mieć
prawo jazdy, a z drugiej strony jeszcze bardziej absurdalnie, uciekałam
przed nim. Moja walka z samą sobą i własnym strachem była karkołomna. Z
nikim, naprawdę z nikim i o nic nie walczy się tak ciężko jak z samym
sobą :) Pamiętam dość dobrze dobrze swój strach przed pierwszymi razami
każdego manewru, przed pierwszym wyjazdem na miasto, pierwszymi
skrzyżowaniami, ba! przed przerzucaniem biegów (żeby nie popsuć),
płakałam nie raz w domu z bezsilności przed własną opornością nauczenia
się czegoś, albo przed parkowaniem (które dziś mnie conajwyżej bawi, gdy
mam z nim problem). Gdy już pewnie czułam się na jazdach, to znowu się
zaczął stres przy egzaminach, które oblewałam w najdurniejsze sposoby,
co było podwójnie frustrujące. Jednak nie miałam nigdy pretensji do
egzaminatora. Wychodziłam z założenia, że jeśli stres mnie zjada na
egzaminie, to nie jestem gotowa do samodzielnego wyjechania na miasto, a
to by mogło mieć gorsze konsekwencje. Więc podchodziłam do kolejnych
egzaminów, aż na ostatni wyjechałam, jakbym miała prawko od zawsze.
Egzaminator też to widział chyba. Po prostu wiedziałam, że w końcu
jestem na to gotowa. Dziś, gdy mam prawo jazdy od 3 lat, nie wyobrażam
sobie, jak mogłabym żyć bez tego :) Ale istotą tego jest sam fakt, że
kazdy ma takie swoje "zdobywanie prawa jazdy". I najważniejsze jest nie
poddać się, ale jak najszybciej złapać dystans. Dziś uważam, że tamten
stres był niepotrzebny i przesadny. Tak jest często w przypadku każdego
ważniejszego dla nas zadania, od którego zależy cała reszta.
Najważniejsze jest, nie poddać się temu strachowi, stresowi i nie
odwracać się w rozdrapywaniu porażek. Wyciągnięte lekcje są ważne, ale
na tym kończymy. Dziś jeżdżąc samochodem nie wspominam, jak nie
wiedziałam, na czym polega zawracanie na 3. Dziś to po prostu robię. A
jazda samochodem należy do moich ulubionych czynności, chociaż dalej
daje mi wiele adrenaliny, to już mnie nie stresuje i pozwala po prostu
reagować w trudnych sytuacjach na drodze. Przy czym wiem, że gdybym
zdała prawko wcześniej, gdy nie byłabym na to gotowa, to mogłabym mieć z
tym duży problem. To najpierw musiało dojrzeć, we własnym tempie, we
mnie samej. Dałam sobie do tego prawo i czas na to, ale wiedziałam, że
nie odpuszczę.
Pokonywanie własnych obaw jest
najlepszym motywatorem do działania. Nawet, jeśli początki bywają
trudne. Najważniejsze, nie poddać się zniechęceniu. Nawet w szukaniu, a
potem w późniejszych zmianach. Efekty są najfajniejszymi przeżyciami, a
poza tym, zamykając jeden cel czy marzenie, możemy przechodzić do
kolejnych. Gdybym się kiedyś poddawała przy pierwszych porażkach, dziś
pewnie byłabym zupełnie innym człowiekiem. I jak patrzę na moją osobistą
listę sukcesów, to nie porównuję jej z innymi. Ja sama jestem z niej
dumna. I to mi daje zwykłe poczucie spełniania się w życiu. Naprawdę
bezcenne. Aż do czasu, gdy wyruszam po następne :)
Komentarze
Prześlij komentarz
Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl