Magia pieniądza
Jakiś czas temu spotkałam się z przesympatyczną doktorantką, celem udzielenia wywiadu na temat slow life.* Kilka godzin rozmowy, w trakcie której padło też pytanie - Czy do życia slow trzeba być bogatym?
KONIECZNIE! - wykrzyknęłam z entuzjazmem.
Hehe. A jednak odpowiedziałam, że nie. Myślę, że do tego sprowadza się to, do czego próbuję przekonać - życie slow nie jest zależne od zasobu konta.
Owszem, slow life, minimalizm ma dziś wiele definicji i każda ma swoje uzasadnienie. Są aktywności, które będą wymagały czasu i pieniędzy, ale są też takie, które wymagają wyłącznie czasu i wcale nie oznacza, że są lepsze czy gorsze. Szczegóły powinny być już dopasowane do każdego indywidualnie. Wartościowanie nie leży w tym miejscu.
Ba, prosty przykład - znam ludzi, którzy mają naprawdę środki na wszystko, tylko czasu im brak na konsumowanie i mówią, że zdążą kiedyś tam. Znam ludzi, którzy mają mnóstwo czasu, ale narzekają, że nie mają pieniędzy, żeby ten czas ciekawie, dobrze spędzać. Jedni i drudzy są dalecy od slow i nawet nie zaprzeczają.
Pieniądze są środkiem. Może to mój romantyzm. Nie wiem. Chociaż przy tym jestem też okropną materialistką i uwielbiam wręcz negocjować wszystko, łącznie z zarobkami. Kocham ten sport. I love this game. I <3 $$$$ itd. ALE MOJE. Ja wolę i chcę sobie sama zarobić. I tak też się dzieje. Moje małe dziwactwo.
Jednak dziś trapi mnie coś innego: Dlaczego nie umiemy rozmawiać o pieniądzach?
Ile osób wie, ile faktycznie zarabiamy i na czym?
Niewiele, prawda? My Polacy, mamy z tym ciężki problem.
Nie, nie przyznam się, ile zarabiam, bo to moja sprawa, ale nie narzekam ;-)
Nie, nie trzeba być bogatym i sięgać po minimalizm w wersji designerskiej, chociaż oczywiście można. Czysta przyjemność niewątpliwie. Nie trzeba opierać się wyłącznie na produktach ekologicznych, ale można. Nie trzeba lecieć w podróż na drugi koniec świata, żeby złapać dystans, ale można. Jak kto lubi. Ja nie kupuję jedynie założenia, że można być slow, a przy tym nie spełniać się w życiu, tu i teraz, bo coś jednak za tym slow life powinno stać.
Można natomiast chcieć być slow. Jakoś tak z biegiem lat sama błyskawicznie widzę, czy ktoś jest slow, czy nie (wg mnie) i czy chce być, czy będzie. To widać. Właśnie w tym rzecz, żeby - jak to kiedyś ujęłam - zasypiać ze spokojem. Patrzeć sobie w oczy z pełną samoakceptacją na koniec dnia.
Wracając do pieniędzy i ich roli, ale też tabu. Polacy nie potrafią rozmawiać o zarobkach/ dochodach. Po prostu. Kwota wymusza ocenę. Opinię. Bez sensu. To tak, jakby oceniać, czy kolor słońca jest właściwy. Co cię to? Weź się ogarnij. Jak już poznajesz czyjeś dochody, to nie wiesz, co za nimi tak naprawdę stoi. Słyszysz gołą kwotę. Zachowuj się i nie oceniaj jej.
A my sami? Sprawa jest zdecydowanie zbyt prosta - ode mnie zależy ile zarabiam.
Jeśli robisz coś, co lubisz, to znajdź jeszcze sposób, żeby na tym zarabiać i to coraz lepiej. Może być slowly ;-)
Nie wiesz co robić? Idź po podwyżkę. Zmień pracę, wyjedź. Zmień coś. Zrób coś. Nie narzekaj na zarobki, bo robisz z siebie pierdołę, a to jest dopiero kiepskie, a nie twoje zarobki. Ba, jak ktoś je obraża, to daj mu w trąbę, bo co sobie pozwala i obraża Twoje zarobki, za które ty cudem przeżyjesz. Za to należy się szacunek. Poważnie. [Nie, nie kpię, właśnie to jest problem Polaków - kompleksy, wstyd przed innymi z powodu tego, ile zarabiają = do cholery, obudź się, ile nie zarabiasz, to Ty musisz sobie z tej kwoty wyczarować życie, więc co tu oceniać?]
A jeśli zarabiasz dość, dużo, cholernie dużo, bezwstydnie dużo, albo więcej niż wszyscy to nie zachowuj się jak ostatni burak i nie czuj się lepiej od innych, a już na pewno się z tym nie obnoś. Bo wiesz, prawda jest też taka, że w życiu trzeba mieć też trochę szczęścia do pieniędzy i ty je masz. Nie wkurzaj tych, co go jeszcze szukają, ale jednak jakieś tam mają i nie odbieraj go. To trochę jak ze szczęściem do miłości. Rozumiesz?
Elementarna kultura mogłaby przez ciebie przemawiać właśnie w tym.
Trzeba mieć minimum wyczucia i klasy. Pieniądzmi się ich nie kupi, jak i brak pieniędzy ich nie odbiera.
[Nie zapomnę wstydu, który poczułam, gdy spotykałam się daaaawno temu z pewnym młodzieńcem, bogatym z domu. Młodzieniec dał ochroniarzowi w dyskotece 50 usd napiwku z komentarzem "I tak tyle nigdy nie zarobisz". Myślałam, że się pod ziemię zapadnę i się zastanawiałam dlaczego oprócz kasy i własnego biznesu rodzice nie dali mu jeszcze klasy. Mogli zrobić z niego dżentelmena pierwszego sortu, ale widocznie nie widzieli takiej potrzeby. Co z nim? Bez problemu znalazł sobie żonę ;-)]
Czy ludzie bez kasy są lepsi? Broń Boże. Narzekaniem i porównywaniem się, a szczególnie krytykowaniem zarobków innych zalewają świat chorą żółcią. Cholera wie czemu i co im to daje. Nie znoszę tego oceniania, na co inni wydają swoje pieniądze i jakim prawem. Brrr.
Na szczęście ludzi z klasą nie brakuje. Żeby nie było. Ja się poruszam po przykładach skrajnych, aczkolwiek częstych.
Jak poznać buraka?
Krótko = buractwo - użalać się na brak pieniędzy, zamiast albo doceniać to, co się ma, albo przestać tracić czas i zacząć szukać wyjść, żeby zarabiać więcej, albo druga skrajność - czuć się lepszym z powodu posiadanych pieniędzy i poniżać innych, którzy mniej zarabiają. Oba przypadki są przykładem czegoś, co kiedyś było dalece tępione, ale dziś po prostu wygrało. Wartościowanie cudzej pracy, za którą nie płacimy, to jakaś pomyłka. Ocenianie warunków, na które się zgodziliśmy i publiczne krytykowanie ich, to jakaś pomyłka. Odrobinę wstydu polecam.
Z reguły na świecie rozmowy o zarobkach i pieniądzach są normalne. Po prostu normalne. Jeśli zarabia się odpowiednio wg własnego uznania, to jest to jedyne kryterium.
Chciałabym niemożliwego - żeby Polacy umieli normalnie rozmawiać o pieniądzach, bez pogardy i bez obnoszenia się. To jedna z największych zalet ludzi z klasą. A tę może mieć każdy.
Dżentelmeni jak najbardziej rozmawiają o pieniądzach, ale się tym nie punktują.
Polska zawiść wychodzi w tym względzie najbardziej i to silniejszy sport narodowy niż piłka nożna. Czekam na czasy, gdy to się zmieni. Gdy ludzie przestaną wzajemnie i bezsensownie wartościować innych. Nie da się? Nieprawda. Właśnie że to jedyna droga, żeby było normalnie.
To są proste rachunki. Wiedzieć, ile ktoś zarabia nie oznacza nic. Ew. można się zainspirować (jeśli się da, bo ja nie miałam inspiracji w nikim, bo to co robię jest dość specyficzne i po prostu buduję "się" sama i dlatego moja praca jest dla mnie cenna podwójnie, bo jak mało gdzie, mam wpływ na siebie, swoje miejsce i rolę). Można chcieć coś robić, można chcieć ileś zarabiać. Można jedno i drugie. Ale nie można wartościować innych, bo to po prostu prostackie.
Wiem np. oczywiście, że są zawody, których nie chciałabym wykonywać za żadne pieniądze, ale to nie ma nic wspólnego z ludźmi, którzy je jednak wykonują. Za nic bym się wielu zawodów nie podjęła, pomijając oczywistość - nie nadaję się - ale... może to jednak ważne, bo ja też nigdy nie miałam aspiracji, żeby się do tego nadawać, czego nie chcę robić, ile nie byłoby to warte. Kurcze, naprawdę ważne jest, żeby robić to, co nas kręci, podnieca i jak jeszcze daje kasę, to zupełnie bomba.
Jesteśmy różni, mamy różne zarobki za swoją pracę (nieważne, czy na etacie, czy na działalności, bo to w sumie bez różnicy - wszystko ma swoje plusy i minusy a i wszędzie może być lepiej bądź gorzej), alleluja i do przodu. Nauczymy się jeszcze tylko rozmawiać o tym normalnie, bo to wpływa wyłącznie na budowanie relacji i zdrowie naszego żołądka.
Jeśli ktoś uważa, że jego życie jest beznadziejne, bo mało zarabia, to coś robi nie tak, ale na pewno - nie tak myśli o swoim życiu. Tzn, hellou, wartościowane własnego życia przez pryzmat kasy, hm, no coś jest nie tak. Prawda?
Pieniądze są cholernie ważne dla mnie. Są dla mnie samej miernikiem mojej pracy i w tym względzie jestem straszną materialistką, ale równie ważne są relacje, satysfakcja, skuteczność, innowacyjność, kreatywność i przyjemność, z jaką zaczynam dzień. To mój wybór.
Marzę o tym, żeby kiedyś rozmawianie w Polsce o zarobkach było tak normalnym tematem jak pogoda.
To naprawdę totalnie bez znaczenia, ile mają inni. Ja tam czuję, że moja trawa dla mnie jest najbardziej zielona i nie chcę cudzę, chociaż oczywiście chętnie ją pochwalę, gdy mi się spodoba ;-)
Dobrze jest wysoko mierzyć, wszystko się zgadza, ale po drodze nie można zgubić duszy, klasy, poczucia wartości i radości życia.
Bez tego człowiek staje się tylko zgorzkniałym, niesympatycznym, pełnym zawiści burakiem.
Czekam, aż Polacy nauczą się rozmawiać o pieniądzach. Szczególnie cudzych, żeby w końcu przeżywać jakieś pozytywne orgie radością cudzego sukcesu, zamiast się samotnie masturbować po ciemku ze złości.
* Z ciekawością czekam na książkę, która ma być efektem tej pracy. Powodzenia!
KONIECZNIE! - wykrzyknęłam z entuzjazmem.
Czekam, aż Polacy nauczą się rozmawiać o pieniądzach. Szczególnie cudzych, żeby w końcu przeżywać jakieś pozytywne orgie radością cudzego sukcesu, zamiast się samotnie masturbować po ciemku, ze złości.
Hehe. A jednak odpowiedziałam, że nie. Myślę, że do tego sprowadza się to, do czego próbuję przekonać - życie slow nie jest zależne od zasobu konta.
Owszem, slow life, minimalizm ma dziś wiele definicji i każda ma swoje uzasadnienie. Są aktywności, które będą wymagały czasu i pieniędzy, ale są też takie, które wymagają wyłącznie czasu i wcale nie oznacza, że są lepsze czy gorsze. Szczegóły powinny być już dopasowane do każdego indywidualnie. Wartościowanie nie leży w tym miejscu.
Ba, prosty przykład - znam ludzi, którzy mają naprawdę środki na wszystko, tylko czasu im brak na konsumowanie i mówią, że zdążą kiedyś tam. Znam ludzi, którzy mają mnóstwo czasu, ale narzekają, że nie mają pieniędzy, żeby ten czas ciekawie, dobrze spędzać. Jedni i drudzy są dalecy od slow i nawet nie zaprzeczają.
Pieniądze są środkiem. Może to mój romantyzm. Nie wiem. Chociaż przy tym jestem też okropną materialistką i uwielbiam wręcz negocjować wszystko, łącznie z zarobkami. Kocham ten sport. I love this game. I <3 $$$$ itd. ALE MOJE. Ja wolę i chcę sobie sama zarobić. I tak też się dzieje. Moje małe dziwactwo.
Jednak dziś trapi mnie coś innego: Dlaczego nie umiemy rozmawiać o pieniądzach?
Ile osób wie, ile faktycznie zarabiamy i na czym?
Niewiele, prawda? My Polacy, mamy z tym ciężki problem.
Nie, nie przyznam się, ile zarabiam, bo to moja sprawa, ale nie narzekam ;-)
Nie, nie trzeba być bogatym i sięgać po minimalizm w wersji designerskiej, chociaż oczywiście można. Czysta przyjemność niewątpliwie. Nie trzeba opierać się wyłącznie na produktach ekologicznych, ale można. Nie trzeba lecieć w podróż na drugi koniec świata, żeby złapać dystans, ale można. Jak kto lubi. Ja nie kupuję jedynie założenia, że można być slow, a przy tym nie spełniać się w życiu, tu i teraz, bo coś jednak za tym slow life powinno stać.
Można natomiast chcieć być slow. Jakoś tak z biegiem lat sama błyskawicznie widzę, czy ktoś jest slow, czy nie (wg mnie) i czy chce być, czy będzie. To widać. Właśnie w tym rzecz, żeby - jak to kiedyś ujęłam - zasypiać ze spokojem. Patrzeć sobie w oczy z pełną samoakceptacją na koniec dnia.
Wracając do pieniędzy i ich roli, ale też tabu. Polacy nie potrafią rozmawiać o zarobkach/ dochodach. Po prostu. Kwota wymusza ocenę. Opinię. Bez sensu. To tak, jakby oceniać, czy kolor słońca jest właściwy. Co cię to? Weź się ogarnij. Jak już poznajesz czyjeś dochody, to nie wiesz, co za nimi tak naprawdę stoi. Słyszysz gołą kwotę. Zachowuj się i nie oceniaj jej.
A my sami? Sprawa jest zdecydowanie zbyt prosta - ode mnie zależy ile zarabiam.
Jeśli robisz coś, co lubisz, to znajdź jeszcze sposób, żeby na tym zarabiać i to coraz lepiej. Może być slowly ;-)
Nie wiesz co robić? Idź po podwyżkę. Zmień pracę, wyjedź. Zmień coś. Zrób coś. Nie narzekaj na zarobki, bo robisz z siebie pierdołę, a to jest dopiero kiepskie, a nie twoje zarobki. Ba, jak ktoś je obraża, to daj mu w trąbę, bo co sobie pozwala i obraża Twoje zarobki, za które ty cudem przeżyjesz. Za to należy się szacunek. Poważnie. [Nie, nie kpię, właśnie to jest problem Polaków - kompleksy, wstyd przed innymi z powodu tego, ile zarabiają = do cholery, obudź się, ile nie zarabiasz, to Ty musisz sobie z tej kwoty wyczarować życie, więc co tu oceniać?]
A jeśli zarabiasz dość, dużo, cholernie dużo, bezwstydnie dużo, albo więcej niż wszyscy to nie zachowuj się jak ostatni burak i nie czuj się lepiej od innych, a już na pewno się z tym nie obnoś. Bo wiesz, prawda jest też taka, że w życiu trzeba mieć też trochę szczęścia do pieniędzy i ty je masz. Nie wkurzaj tych, co go jeszcze szukają, ale jednak jakieś tam mają i nie odbieraj go. To trochę jak ze szczęściem do miłości. Rozumiesz?
Elementarna kultura mogłaby przez ciebie przemawiać właśnie w tym.
Trzeba mieć minimum wyczucia i klasy. Pieniądzmi się ich nie kupi, jak i brak pieniędzy ich nie odbiera.
[Nie zapomnę wstydu, który poczułam, gdy spotykałam się daaaawno temu z pewnym młodzieńcem, bogatym z domu. Młodzieniec dał ochroniarzowi w dyskotece 50 usd napiwku z komentarzem "I tak tyle nigdy nie zarobisz". Myślałam, że się pod ziemię zapadnę i się zastanawiałam dlaczego oprócz kasy i własnego biznesu rodzice nie dali mu jeszcze klasy. Mogli zrobić z niego dżentelmena pierwszego sortu, ale widocznie nie widzieli takiej potrzeby. Co z nim? Bez problemu znalazł sobie żonę ;-)]
Czy ludzie bez kasy są lepsi? Broń Boże. Narzekaniem i porównywaniem się, a szczególnie krytykowaniem zarobków innych zalewają świat chorą żółcią. Cholera wie czemu i co im to daje. Nie znoszę tego oceniania, na co inni wydają swoje pieniądze i jakim prawem. Brrr.
Na szczęście ludzi z klasą nie brakuje. Żeby nie było. Ja się poruszam po przykładach skrajnych, aczkolwiek częstych.
Jak poznać buraka?
Krótko = buractwo - użalać się na brak pieniędzy, zamiast albo doceniać to, co się ma, albo przestać tracić czas i zacząć szukać wyjść, żeby zarabiać więcej, albo druga skrajność - czuć się lepszym z powodu posiadanych pieniędzy i poniżać innych, którzy mniej zarabiają. Oba przypadki są przykładem czegoś, co kiedyś było dalece tępione, ale dziś po prostu wygrało. Wartościowanie cudzej pracy, za którą nie płacimy, to jakaś pomyłka. Ocenianie warunków, na które się zgodziliśmy i publiczne krytykowanie ich, to jakaś pomyłka. Odrobinę wstydu polecam.
Z reguły na świecie rozmowy o zarobkach i pieniądzach są normalne. Po prostu normalne. Jeśli zarabia się odpowiednio wg własnego uznania, to jest to jedyne kryterium.
Chciałabym niemożliwego - żeby Polacy umieli normalnie rozmawiać o pieniądzach, bez pogardy i bez obnoszenia się. To jedna z największych zalet ludzi z klasą. A tę może mieć każdy.
Dżentelmeni jak najbardziej rozmawiają o pieniądzach, ale się tym nie punktują.
Polska zawiść wychodzi w tym względzie najbardziej i to silniejszy sport narodowy niż piłka nożna. Czekam na czasy, gdy to się zmieni. Gdy ludzie przestaną wzajemnie i bezsensownie wartościować innych. Nie da się? Nieprawda. Właśnie że to jedyna droga, żeby było normalnie.
To są proste rachunki. Wiedzieć, ile ktoś zarabia nie oznacza nic. Ew. można się zainspirować (jeśli się da, bo ja nie miałam inspiracji w nikim, bo to co robię jest dość specyficzne i po prostu buduję "się" sama i dlatego moja praca jest dla mnie cenna podwójnie, bo jak mało gdzie, mam wpływ na siebie, swoje miejsce i rolę). Można chcieć coś robić, można chcieć ileś zarabiać. Można jedno i drugie. Ale nie można wartościować innych, bo to po prostu prostackie.
Wiem np. oczywiście, że są zawody, których nie chciałabym wykonywać za żadne pieniądze, ale to nie ma nic wspólnego z ludźmi, którzy je jednak wykonują. Za nic bym się wielu zawodów nie podjęła, pomijając oczywistość - nie nadaję się - ale... może to jednak ważne, bo ja też nigdy nie miałam aspiracji, żeby się do tego nadawać, czego nie chcę robić, ile nie byłoby to warte. Kurcze, naprawdę ważne jest, żeby robić to, co nas kręci, podnieca i jak jeszcze daje kasę, to zupełnie bomba.
Jesteśmy różni, mamy różne zarobki za swoją pracę (nieważne, czy na etacie, czy na działalności, bo to w sumie bez różnicy - wszystko ma swoje plusy i minusy a i wszędzie może być lepiej bądź gorzej), alleluja i do przodu. Nauczymy się jeszcze tylko rozmawiać o tym normalnie, bo to wpływa wyłącznie na budowanie relacji i zdrowie naszego żołądka.
Jeśli ktoś uważa, że jego życie jest beznadziejne, bo mało zarabia, to coś robi nie tak, ale na pewno - nie tak myśli o swoim życiu. Tzn, hellou, wartościowane własnego życia przez pryzmat kasy, hm, no coś jest nie tak. Prawda?
Pieniądze są cholernie ważne dla mnie. Są dla mnie samej miernikiem mojej pracy i w tym względzie jestem straszną materialistką, ale równie ważne są relacje, satysfakcja, skuteczność, innowacyjność, kreatywność i przyjemność, z jaką zaczynam dzień. To mój wybór.
Marzę o tym, żeby kiedyś rozmawianie w Polsce o zarobkach było tak normalnym tematem jak pogoda.
To naprawdę totalnie bez znaczenia, ile mają inni. Ja tam czuję, że moja trawa dla mnie jest najbardziej zielona i nie chcę cudzę, chociaż oczywiście chętnie ją pochwalę, gdy mi się spodoba ;-)
Dobrze jest wysoko mierzyć, wszystko się zgadza, ale po drodze nie można zgubić duszy, klasy, poczucia wartości i radości życia.
Bez tego człowiek staje się tylko zgorzkniałym, niesympatycznym, pełnym zawiści burakiem.
Czekam, aż Polacy nauczą się rozmawiać o pieniądzach. Szczególnie cudzych, żeby w końcu przeżywać jakieś pozytywne orgie radością cudzego sukcesu, zamiast się samotnie masturbować po ciemku ze złości.
;-)
* Z ciekawością czekam na książkę, która ma być efektem tej pracy. Powodzenia!