Wiosenny minimalizm, Gra o tron i moje sojusze
#coffeetime @work. Wiosna idzie. Wypatruję jej.
Minimalizm w szafie oznacza u mnie wszystko, ale bez nadmiaru. Nadmiar oddaję w świat.
Plusem mojego minimalizmu w szafie jest to, nie muszę nic zmieniać na półkach i wieszakach, przy zmianach pór roku. Jedynie zmieniają się okrycia i buty. Wygoda i dowolność bez nadmiaru i bez wyrzeczeń. Mam wszystko czego chcę i co dla mnie jest ważne - dobrej jakości.
Skutek uboczny luksusu równowagi.
Tak, w niektórych sprawach doszłam do swoistego mistrzostwa.
Jak? O tym pisywałam wiele razy. Polecam odmęty archiwum, bo ten blog kończy w tym roku 4 lata i sporo postów związanych jest z tematyką równowagi, minimalizmu, dystansu i rozwoju osobistego oraz sposobów na ogarnięcie życia ;-)
Czekam na bociany w gnieździe na dzwonnicy kościółka koło mojej pracy. Z radością obserwuję sarny przebiegające pod oknami. Czasami zaplącze się jakiś zając. Niedaleko stąd widuję też żurawie. Widać i słychać klucze wracających ptaków. Coraz więcej życia, odgłosów, dźwięków. Zauważ, że zimę cechuje cisza.
Idzie wiosna.
Marzec jest dla mnie miesiącem wielu zmian i zaskoczeń. To kolejny znak wiosny. Zaskoczenia, idzie nowe. Poczekam. Slowly.
(...)
Na szczęście, raz na jakiś czas powstają seriale, które odrywają od życia. Miałam tak z "Lie to me", czy z "Dr. House". Sezony przerabialiśmy nocami i w każdej wolnej chwili, aż się śniły.
Właśnie wypróbowuję pakiet HBO i w ramach niego udostępniony na VOD serial "Gra o tron". Wiem, że nie jest żadną nowością (chociaż nowością jest sezon V, który ma wejść na dniach), ale dotychczas nie miałam okazji go zobaczyć i chyba nawet specjalnie mnie to nie intrygowało. OK. Wcale. W ubiegły weekend M. zaczął go oglądać. Dołączyłam dopiero w drugim sezonie i zassało mnie po czubek głowy.
Zassało po prostu bez mlaśnięcia.
Dziś w nocy skończyliśmy sezon IV, więc postanowiłam cofnąć się i zobaczyć sezon I. Przyznam, że ten przypadek, który to spowodował, jest dla mnie megaciekawym eksperymentem. Dlaczego? Bo oglądając od II sezonu wyrobiłam sobie zdanie o postaciach, pomijam, że absolutnie pochłonęło mnie to, że tam wszyscy są popieprzeni, czyli tak, jak kocham. Nie ma postaci mdłych czy nijakich. Wszyscy są tak wyraziści, że rozkoszą jest przyglądać się im.
Wracając jednak do kolejności oglądania sezonów, zaskakuje mnie to, jak niesamowicie odbieram bohaterów, których poznałam dopiero w drugim sezonie i teraz widzę, co się działo, jacy byli wcześniej, co budowało ich postać i motywacje. To robi wrażenie.
Znamy się na tyle, na ile się poznaliśmy i jeszcze coś, co mocno skupia na pytaniu - na ile osądza się kogoś za czyny, popełnione nie nam.
Ja mam tylko jedną granicę, której przekraczania bezwzględnie nie toleruję - moją własną.
Wszystkie inne są kwestią sojuszu. Nie z każdym muszę i chcę jakikolwiek sojusz zawrzeć. Jestem wolnym człowiekiem. Gdy jednak zawieram, to na zawsze i pomimo wszystko.
Dlatego bardzo rzadko zawieram jakiekolwiek sojusze. Jestem w życiu jak Szwajcaria.
Wracając... Moja ulubiona postać w "Grze o tron"?
Tyrion. Uwielbiam tego karzełka. Jest najmądrzejszy w rodzie, a do tego, w tej roli Peter Dinklage, w tych strojach, cholernie mnie kręci. Tak, to najlepszy dowód, że wzrost nie ma znaczenia. Jego postać jest tak niegrzeczna, tak inteligentna, jego miny, loczki oraz spojrzenie tak mnie urzekają, że właściwie od II. sezonu się w nim zwyczajnie podkochuję. Lubię zbliżenia na jego twarz. Strasznie lubię jego miny i wyraz oczu. Dlaczego od II. sezonu? Bo w pierwszym ma beznadziejną fryzurę, przynajmniej przez pierwsze odcinki. A poza wszystkim, łączy nas to, że mamy słabość i potrzeba chronienia wyrzutów, bękartów i kalek. Ja ze swoją jedyną wadą*, czyli wadą wzroku, doskonale go rozumiem. To są cechy. Nic ponad to, ale wiele osób mierzy swoją wartość przez ich pryzmat. Prawda jest jednak taka, że jak ktoś chce widzieć w sobie wady, to zawsze je znajdzie. Dowodem rozwoju cywilizacji będzie po prostu pozbycie się tego małostkowego wartościowania. Gusta, owszem, mamy wszyscy różne i do tego mamy święte prawo, ale poza tym, wartościowanie się wzajemnie, upokarzanie innych per ich cechy, jest ciągle dowodem prymitywności.
Ale to na marginesie.
<3
Czekam na V. sezon. Chociaż przecież i tak wszyscy zginą, to jest to jeden z najlepszych seriali, jakie widziałam ostatnimi czasy.
Dobrze, że takie seriale zdarzają się rzadko.
Tak, wiem, że książka się różni. W swoim czasie nadrobię tę sagę, chociaż... to byłabym moja pierwsza.
*hehe