Przepis na miłość

Impreza przy wódce. J. z krótką wizytą w Polsce. Wyciąga telefon i mówi do mnie - przetłumacz im,
Czytam na głos smsy. Od jego kochanki. Smsy pełne miłości, podziwu i dobra, ciepła, pieszczotliwej czułości.
- Ona jest twoją przyjaciółką - mówię  na koniec oddając aparat,
Kobiety obruszają się. Mężczyźni uśmiechają.
- Wiem - mówi J.
- Daje ci to, czego nie ma w sobie twoja żona  - dodaję, w sumie myśląc na głos. Znam ją. To typ kobiety dobrej, ale zimnej. Panuje nad całym rodzinnym życiem i światem. Robi to idealnie, Typowa "żona". Tylko nie ma w sobie ciepła. Czy można być dobrym i nie mieć w sobie ciepła? Tak. Wszystkie kombinacje są możliwe. Lubię ją.

- No cóż. Właśnie takie słowa facet powinien dostawać od kobiety - dodaję.
- No przestań - koleżanka parska śmiechem.
- No może niekoniecznie smsy, jasne, ale generalnie to normalne, żeby tak mówić do faceta, którego się kocha - patrzę na nią zdziwiona trochę jej reakcją
- Ale po co?
- Jak po co? Nie ma "po co". Jak kochasz, to mówisz, co czujesz. Czy nie? - zbiła mnie z tropu.
Nic nie odpowiada i rzuca krótkie spojrzenie na swojego męża.



Nigdy nie szukałam męża.




Ba, nigdy nie szukałam faceta do związku, może dlatego, że życie mnie uczyło, że związki psują to, co najfajniejsze. Facet przestaje adorować, ja przestaję kusić, wpadamy w rutynę i robi się już tylko gorzej.

Ja chciałam miłości.

Gdy mnie czasami ktoś pyta, "jak ty upolowałaś M.?", to co mam odpowiedzieć? Może: Upatrzyłam go sobie w lesie. Przyczaiłam się. Tygodniami go śledziłam i czekałam na chwilę nieuwagi, w której zaatakowałam, ogłuszyłam go i zaciągnęłam do norki, związałam i mam.
Albo, "czym go uwiodłaś?"
Hmmmmm. Niech pomyślę, Jestem famme fatale i ja uwodzę już z odległości kilometra. Moje ruchy zwracają uwagę, moje spojrzenie uwodzi samo w sobie, a jak coś powiem, to kolana miękną od mojego głosu. Niedajboże, żeby mnie dotknąć, albo żebym ja dotknęła, bo prąd przeszywa. Taka jestem kusicielka i uwodzicielka. Nie mógł nie ulec.
Albo "co zrobiłaś, że ci się tak szybko oświadczył"? No kilka miesięcy bycia razem i ślub?!
Nic specjalnego. Przystawiłam pistolet do głowy i powiedziałam "oświadcz mi się". Proste.

Ech, ludzie i niektóre pytania... ;-)

Albo inne pytanie, typu, co ty takiego robisz, że on z tobą jest?

Uwaga, zdradzam tajemnicę 13 lat małżeństwa:

Nic nie robię, żeby ze mną był.

I nikt mi nie wierzy. Robię dokładnie nic z zamiarem "a teraz to zrobię, żeby on ze mną był". No nie robię nic takiego. Wychodzę z założenia, że to mój bardzo, bardzo bliski przyjaciel. Od początku bycia razem (nie od początku, gdy go zobaczyłam i mnie zamroczyło, bo od tego momentu, do tego drugiego minęło kilka lat, tak na marginesie. Ba, przez pierwsze lata miałam go za nadętego dupka, a on mnie za wredną sukę. Dobry wstęp do związku, prawda? Tak właśnie było.)

Nie ma przepisu na udany, szczery związek. Wg przepisu to się zupę gotuje, a nie żyje.

Wszelkie porady, podpowiedzi, to wszystko, co się pisze na poważnie o związkach i tak traktowałabym z przymrużeniem oka, bo nigdy nie wiadomo, który, czy w ogóle któryś, szablon będzie pasował do nas. A tak szczerze mówiąc, to co to za przyjemność odtwarzać cudze pomysły na związek? Nuda.

Wszyscy jesteśmy różni, a chemia zdarza się częściej, niż się może wydawać. Przekucie jej w związek nie jest niczym koniecznym. Jest tak wiele poziomów relacji, poziomów intensywności relacji i każdy z nich jest prawdziwy. To nasze życie i my musimy wiedzieć, co z kim chcemy przeżyć. I jak długo. I jak bardzo. Przyglądanie się innym związkom jest doskonała inspiracją, albo kastracją. Trochę to śmieszne, bo nie siedzimy w skórze nikogo, poza własną, więc po co przykładać to do siebie? Nie wiem.


Wieczność mnie przeraża i kojarzy się z nieskończoną stagnacją. Skoro już się mamy, to się mamy i amen? Brrr. Kocham nie wiedzieć każdego dnia. Kocham nie wiedzieć, czy to moje bycie sobą kiedyś go nie doprowadzi do spakowania się i wyniesienia, albo czy jego bycie sobą nie doprowadzi mnie do spakowania się i wyniesienia. Ale bycie sobą jest tu kluczem. Jak nie pasuje to trudno, naprawdę, ale robienie ze związku teatru życia, to nie dla mnie. Więc nie wierzę w żadne recepty na małżeństwo, związek, podrywanie, uwodzenie. To fatamorgana.

(...)

Żona znajomego z początku notki wie o kochance. Sami dorośli ludzie.
Godne pogardy? Potępienia? Nie. Dla żadnego z nich.
Podziwiać też tego nie ma, ale wystarczy to rozumieć, że nie ma jednej dobrej odpowiedzi skoro nikt w tym nie cierpi. Nie uznaję namów do rozwodu, nie uznaję namów do pozostawania razem czy zrywania. To bezczelne.
Nie uznaję budowania innym relacji, jak nie uznaję budowania jej u mnie przez osoby trzecie. Tak naprawdę odpowiedzi na te kluczowe pytania zawsze pozostaną poza obszarem widzenia innych. I tego nigdy nic nie zmieni. Nie wszystko może i powinno zobaczyć światło dzienne. Bo umrze.


Myślę, że M. ma rację w swoje maksymie, którą mnie czasami raczy - gdy przeżyjesz ze mną do 80tki, to może będziesz mogła powiedzieć, że mnie znasz. Trochę.


Tak, chcę.
Dziś.


[niektóre inicjały zmienione]




Lubię prawdziwych ludzi, z popieprzonymi życiorysami. .