Gdy spada czyjś świat

-Niech Pani zostawi te bułki - dociera do mnie gdzieś z tyłu. Pakuję bułki do woreczka w Lidlu (jedyne sieciowe pieczywo, które uznaję, gdy nie zdążyłam do piekarni)
- Proszę Pani, niech Pani zostawi te bułki - głos się powtarza.
Za trzecim razem się odwracam poirytowana marszcząc brew.
Patrzę na mężczyznę, który to mówi. Nie poznaję przez dłuższą chwilę. M. stoi rozbawiony obok.
- Cześć K. - rzucam zmieszana - Nie poznałam Cię. - dodaję.
Stoję i patrzę, bo w sumie dalej go nie poznaję. Co się z nim stało, że go nie poznaję? Przechodzi mi przez głowę.

Po krótkiej wymianie uprzejmości nasze drogi się rozchodzą. Po drodze moje myśli krążyły po szczątkach wspomnień. Kiedyś K. był moim dobrym przyjacielem z czasów studiów. Naprawdę go lubiłam. Przez kilka lat wiele razy mi pomagał, wiele, wiele godzin przegadaliśmy pijąc co kto lubił. Wiele godzin po prostu spędzaliśmy razem. Tak, to rodzaj "bądźmy przyjaciółmi". Jak nie ma chemii, to nic nie pomoże. Fajnie się wkurzał na moje palenie, bo nie znosi papierosów. Oboje wzajemnie bawiliśmy się na swoich weselach. Wiele imprez i urodzin spędziliśmy we wspólnym gronie. Gronie, którego już nie ma od dawna. K. mieszka z rodziną niedaleko mnie. Dziś szukam jego twarzy w pamięci.  Czy tak miało być?
Dziwne uczucie. Naprawdę. Gdy powiedziałam o tym M. spojrzał tylko i rzucił swoje "Widzisz, jaka jesteś wredna, przyjaciół nie poznajesz" i z uśmiechem poszedł pakować zakupy.

Wariat jeden.

(...)


Rano, pierwsza kawa. Kot ociera się o moje nogi pomrukując. Dopiero co go nakarmiłam. Z reguły robi to M., ale jest w podróży służbowej.

Otwieram wiadomości w dziennikach i czytam...  I tak sobie myślę, zjadając kawałek bułki drożdżowej z dżemem (taka mnie naszła ochota, co zrobić), dlaczego nasze media "opiniotwórcze" zaczynają od wiadomości, co kraj na innym kontynencie sądzi o sytuacji u naszych sąsiadów i "straszy" mnie, że po nas tamci też przyjdą? Nie wiem. No fajnie, fajnie. W sumie, to nie mój problem.
Łyk kawy.
Dalej.
U nas politycy lubiący media głównie zajęci są jakimiś personalnymi wojenkami i wypominaniem sobie błędów. Leczą dalej kompleksy. Młoda demokracja, dojrzewanie, trądzik, szukanie akceptacji, miłości, ciepła, zrozumienia itd. Ale nie widzę w tym też nic złego. Już wolę, żeby się nie mieszali, niż siali zamęt. Ci pozostali rzadko się odzywają publicznie. 



Przewijam się przez nagłówki, dramatyczne opinie, oceny sytuacji balansujące na granicy histerii bla, bla, bla... Dobra. Dalej.




Z tymi opiniami innych, to tak jak z sąsiadami, którzy się wtrącają i wiedzą lepiej od ciebie, co u ciebie. Oby mieć mądrych sąsiadów. Serio (właśnie wczoraj jeden człowiek zaczepił mnie w osiedlowym sklepie, że nie wyłączyłam świateł w samochodzie. Rany, nawet nie wiem, kto to był, ale zrobił to, co robi normalny i życzliwy sąsiad). Taki tam przykład z życia.


Biorę kolejny łyk kawy gotowanej z przyprawami.


Ostatnio ktoś mi opowiadał, że ma znajomych Kaszubów, starsi ludzie i oni podobno nie wiedzieli nawet, że była wojna. Niezłe, nie? Na małych wioskach, schowanych między polami i lasami, można było uchować się bez tej świadomości. Owszem, widzieli przechodzące wojska, ale na kim dziś nawet robią wrażenie, inne niż estetyczne, przechodzące wojska? No właśnie.
Podobne wspomnienie miała też pewna starsza Niemka, przekochana kobieta, którą znałam mieszkając w Niemczech. Rodzina wysłała ją do krewnych na wieś cichą i spokojną i ona to nawet wojsk nie widziała. Wojna nie rani wszystkich. Jak zakaźna choroba nie dopada każdego. Najlepszą obroną jest rozsądek.


Nie podsycać, nie budować strachu. Ba! Właśnie odwrotnie. Właśnie cholernie odwrotnie. 


Ostatnia katastrofa lotnicza. Pilot podobno świadomie rozbił samolot. Słuchałam wczoraj w radio wypowiedzi przeniesionych z niemieckich stacji, gdzie wybrali ludzi, którzy powiedzieli, że oni  w życiu już nie polecą samolotem, odwołują urlopy itd. Serio? Zaczęłam się śmiać (miewam tak, gdy trafiam na absurd). Jadąc gdańską obwodnicą zaczęłam się histerycznie śmiać. Przycisnęłam pedał gazu. Obłęd.
Gdy przeczytałam na początku, że to samobójstwo (wtedy jeszcze było to przypuszczenie) pomyślałam, że pewnie go dziewczyna rzuciła, albo zdradziła. Ot, człowiek. Bez sensu mieć rację w takich sytuacjach, a okazuje się że po części trafiłam. Trudno.

A jak rozmawiam teraz czasami o tym, to słyszę, że człowiek się już będzie czasami zastanawiał wsiadając do samolotu...

Stop! Nad czym? Czy piloci się dobrze czują? Czy nikt nie jest właśnie w stanie ograniczonej odpowiedzialności, a jednak zaryzykował i przyszedł do pracy? Czy na pewno wszystko jest ok? Powiem szczerze, ja osobiście nadal pozostawię to odpowiednim sekcjom. Niech dbają o to odpowiednie organy. Niech poprawią procedury itd. Ja nie będę się nadal o to martwić, bo to nie moja działka. Bo bym oszalała, gdybym miała się nad tym zastanawiać w każdym obszarze życia. Procedury, ludzie, to wszystko jest. A że co rusz wymaga usprawnień? Owszem. Tak to już działa. Ja obstawiam, że pewne grupy zawodowe powinny mieć zwolnienia lekarskie przekazywane bezpośrednio do kadr nawet z pominięciem pacjenta/pracownika. Trochę kontrowersyjne, ale chyba zrozumiałe.


Tak czy inaczej, gdy słyszę czasami zarzut "Slow life, to ty sobie żyjesz powoli, spokojnie, zdrowe jedzenie, patrzenie w chmurki, cisza i spokój i uciekasz od zgiełku tego szalonego świata". No cóż. Szablonik się włączył, prawda? To rozwinę następnym razem, ale tak pobieżnie: To czym może być slow life? Jak można czerpać z życia to, co najlepsze? Dystans. Świadomość i dystans. Ale głównie świadomość i wybory.

Dużo ludzi deklaruje, że nie ma TV, nie ogląda, nie słucha, nie czyta wiadomości i mają spokój. Zupełnie jak na tej wsi kaszubskiej w trakcie wojny. Nie wiedzą. Tylko to były inne czasy i zwyczajny brak mediów. Jedynym sposobem na spokój dziś ma być niewiedza? Słabe.


Bardzo słabe.

Mamy wiedzieć, mamy budować opinię... wróć! WCALE NIE! Właśnie w tym rzecz, wcale nie mamy budować do wszystkiego opinii. Ja nie muszę mieć zdania o tym, że pilot okazał się samobójcą. Dlaczego? Bo mam wyobraźnię. Po prostu mam wyobraźnię i nie uznaję zbiorowej odpowiedzialności za czyny jednego człowieka.

Nieważne w jakiej sprawie.
Nie uznaję wrzucania do worka wszystkich lekarzy, księży, polityków, nauczycieli, sprzedawców, dziwek, modelek, blondynek, grubasów, pilotów, Muzułmanów czy gejów itd. Nie uznaję, bo nie uznaję zbiorowej odpowiedzialności za czyny jednego człowieka. Owszem, wiem, że jeden człowiek może być pojebany i naszkodzić gorzej niż wszystkie pasożyty żyjące w naszych ciałach razem wzięte, ale siła jest w większości, w tych, którzy jednak chcą dobrze i nie chcą zapisywać się w historii takimi metodami. I tak zakładam.

Życie slow, to życie dalece i możliwie świadome. Tak, bywa trudniejsze, bo uproszczenia są o wiele łatwiejszym wyjściem. Czy lepszym? Ja od nich uciekam, bo poczucie płytkości jest niesmaczne. Czy mi się zdarzają? Pewnie tak, ale na pewno nie jestem z nich zadowolona. I statystycznie chcę ich jak najmniej. Są niesmaczne, gorzkie. Szukanie swojej drogi zawsze będzie trudniejsze, ale potknięcia nie zniechęcają. Satysfakcja na końcu ma zbyt dobry i pełny smak.

Dla mnie slow life, to nie jest uciekanie od świata, ba, właśnie odwrotnie. To nie jest uciekanie od wiedzy i wiadomości, ba, właśnie odwrotnie.

Wiedzieć, po to, żeby doceniać możliwość spokojnego zjedzenia śniadania.

Wiedzieć, żeby doceniać to, co mamy i nie tracić smaku życia schowani w jaskini własnych strachów.
Życie jest do przeżycia.

Nie, nie tylko od nas zależy, jak je przeżyjemy i właśnie dlatego, trzeba cholernie doceniać, że z reguły ludzie obok nas chcą tego samego co my - żyć swoim życiem i robić swoje. 

To pojedyncze osoby chcą czegoś innego, jak ten pilot. I kończy się tak jak się kończy, bo ktoś chce zniknąć siebie i innych.

Nie szukajmy wniosków. Nie ma ich. Nie dla nas, jako pasażerów, jak odbiorców tej wiadomości. Ale mamy o tym wiedzieć. To są wnioski dla pracodawców, procedur, zabezpieczeń, nadzoru itd. My jako pasażerowie naprawdę nie mamy tu nic do wnioskowania.

Można napić się kolejnego łyka kawy. 
Pogłaskać kota. Wsunąć stopy w szpilki, zarzucić szal i wyjść w dzień.

Slowly.








UPDATE: eksperymentuję z formą i nagrałam tę notkę. Pierwszy odcinek, więc sporo wad zostawiłam, żeby się poprawiać, a nie chciałam przesadzić z perfekcjonizmem, bo to właśnie pierwszy raz i po trzeciej próbie powiedziałam sobie, że wystarczy. Następne będą lepsze, ale pora po prostu to zrobić, bo pomysł chodził mi po głowie już od zeszłego roku. Zapraszam:


Niech to będzie blog też do posłuchania. Nie będą nagrywane wszystkie notki, ale mam nadzieję, że co któraś się w tym sprawdzi. Dla mnie to też spore wyzwanie i jakaś nowa nauka (czytania na głos, dykcji, ale też budowania notek itd), a też jakieś urozmaicenie na blogu.