Sukienka, czyli rzecz o kompleksach
Ostatnio rozmawiałam z kolegą o kompleksach.
To będzie kolejny tekst ważnych zdań. Poczuj je, nauczy się ich i nie skupiaj się więcej na tym, co nie jest warte twojej uwagi.
Zapytał, czy mam jakieś kompleksy. Odpowiedziałam, że już nie, ale na pewno miałabym wiele powodów, żeby mieć, bo pamiętam, jak przez mgłę, że kiedyś, jakieś miałam. Oczywiście, że widzę wszelkie odchylenia od kanonów (złota rada ML, za free, bezcenna = Wytnij potrzebę podobania się wszystkim i staniesz się szczęśliwym człowiekiem), oczywiście, że mam w tyle głowy świadomość niewiedzy, oczywiście, że mam świadomość ograniczeń. Oczywiście, że czasami chciałabym umieć to, czy tamto. Nie mam, nie wiem, nie umiem. #wdupietomam, bo mam wiele, wiele więcej tego, co w sobie kocham i ta lista jest już bezgraniczna i mogę o niej do późnej nocy. Opowiedzieć ci? ;-)
Uśmiechnął się i skwitował - Nie mam tyle czasu. Masz słuszne podejście.
No przecież wiem.
Myślę, że faceci mnie tego nauczyli. Często to kobiety mają straszną, niezrozumiałą dla mnie, skłonność do umniejszania siebie w oczach swoich i innych. Nie potrafią reagować na komplementy (doszukując się drugiego dna, albo popadając w skrajną pychę), nie potrafią po prostu doceniać siebie, takimi jakie są (doszukują się w sobie winy, niedociągnięć, błędów z byle powodu). Patrząc w lustro, widzą braki, które potrafią skutecznie przysłonić zalety. Kobieta patrzy często w lustro, sprawdzić, czy coś jest nie tak, a nie po to, żeby sobie się spodobać. Dlaczego? Nie wiem.
M. rzadko mówi mi komplementy, bo jak to ujął "tak pięknie, jak ty sama o sobie mówisz, to nikt nie umie".
Nieprawda. Droczy się. Czasami mu wychodzi tak, że mam łzy wzruszenia w oczach. I nie tylko jemu. Przecież nie ocenię siebie z boku i dlatego ciągle komuś udaje się mnie zaskoczyć.
Ba, najbardziej zaskoczyły mnie ostatnio koleżanki (różne, z różnych światów, nie znające się, nie wiedzące o sobie) i każda z nich powiedziała, żebym się nigdy nie zmieniła, bo jestem fajna i cenią moje podejście i dystans i jako jedyna je zawsze podbuduję, zamiast zdołować. No helou, żadne "masz fajny tyłek" tego nie przebije, bo tyłek, to ja widzę, a tego, czy dobrze robię rozmową, to już nie ;-)
Kurcze, jak ja życzę ludziom, żeby nie pielęgnowali w sobie kompleksów. To taka straszna strata energii. Naprawdę lepiej zająć się czymś innym, myśleć o czymś innym, robić coś innego. Nie wiem, cokolwiek, ale nie tracić czasu na myślenie o kompleksach. One do niczego nie prowadzą, a czasami makabrycznie kierują życiem. Serio. Popatrz na to z boku i zrozum, ile cię omija przez kompleksy i obawę oceny (bo do tego to się sprowadza).
Krytyka? Że jest przykra? No bywa przez moment, ale wiesz, pamiętaj, że ten ktoś po drugiej stronie leczy właśnie swoje ego, albo frustracje. Albo po prostu ma inne zdanie niż ty, albo i gust i daj mu/jej do tego prawo. To takie ważne? Też je masz. Naucz się odróżniać odmienne gusty, czy opinie (tu można podyskutować, czy pożartować) od złośliwości (#kasuj, #ignoruj). Proste. Zauważ, że konstruktywne pouczenie pada np. z ust trenera, albo nauczyciela, czy kogoś po prostu życzliwego (szczerze). Z ust mistrza ono nigdy nie będzie miało na celu dowalenia ci, a zmotywowanie. Każdą inną krytykę omijaj. Na ile się da. Nie poświęcaj jej czasu. Po prostu. I tak nic lepszego nie zrobisz.
(...)
Zdjęcie z początku:
Wylałam na siebie kawę. Suszę się na słońcu. Wychodzi kolega "po co się męczysz? Powieś sukienkę na płocie. Szybciej wyschnie". #męskiświat #proste #rozwiązania (on rozpoznał, że to sukienka. Wow!)
Uwielbiam męską logikę.
Ten dzień spędziłam "bez", ale nie sukienki, która faktycznie szybko wyschła, natomiast szans na szybkie wyschnięcie nie miała inna część garderoby. Było mi tak bardzo kobieco i erotycznie bez, że aż zastanowiło mnie, dlaczego nie chodzę tak specjalnie i częściej. M. zabrał mnie z pracy... Powiem tylko, że czasami warto oblać się zimną kawą i spędzić dzień w takiej kombinacji niepełnego stroju. Swoją drogą, tak sobie przypominam, że czasami ktoś mi mówi, w trakcie jakiejś rozmowy, że nie nosi majtek wcale (temat jak każdy inny), ale jakoś się nad tym głębiej nie zastanawiałam.
Wiem jedno: rozumiem to. Na pewno nie chciałabym tego stosować zawsze, ale będę o tym pamiętać częściej. (Jeśli jest ci to obce, to spróbuj). Fajne doznanie, zmysły nabierają innej percepcji. Myślę, że na co dzień to może po prostu spowszednieć, a do tego, ja za bardzo lubię fajną bieliznę, ale od czasu do czasu, sensualność będzie mruczeć. Szczególnie latem. (I tylko ty wiesz, dlaczego się tak lekko uśmiechasz).
Pora na kawę popołudniową.
Daj spokój kompleksom. OK?
Ja przynajmniej nie mam zamiaru walczyć z czasem. A z tego co widzę, wychodzi mi to na dobre, bo czas nie walczy też ze mną ;-)
Ale ja chyba zawsze czułam, że tak będzie. No nic. Zobaczymy, co będzie dalej. Oby nadal z dala od idiotycznych kompleksów. Lubienie siebie, kochanie siebie jest tak przyjemne dla ciała i ducha, jak czekolada dla kubków smakowych. Tylko nie tuczy.
Mów do mnie językiem swoich zalet. To tak ładnie brzmi :-)
W zasadzie to nic dodac nic ująć :) Tak tylko miałam ochotę zaznaczyć, że jestem i czuję :)
OdpowiedzUsuńWow!
OdpowiedzUsuńNo idealny tekst dla mnie - wyleczyłam się z kompleksów jakiś czas temu i wyszłam na plażę w kostiumie :D Z ta wielka dupą :D I co z tego skoro jestem mega ;)
OdpowiedzUsuńI tego się trzymaj! :-)
UsuńKompleksy zostawmy nastolatkom, to ich domena:) Z moich obserwacji wynika, że kobietom przeważnie już około 30stki nie trzeba wybijać z głów kompleksów, bo już z nich wyrosły. Fakt, że te, które oprócz udanego związku mają udane rodziny (są mamami), szybciej.
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że za młodu szkoda czasu na kompleksy tak samo i nie życzę tego nastolatkom.
UsuńPS. bycie mamą nie jest dla każdego wyznacznikiem udanej rodziny ;-)
I wcale nie musi, ale to właśnie posiadanie dzieci sprawia, że związek staje się rodziną, tą własną, to miałam na myśli:) I to właśnie macierzyństwo bardzo często właściwie ustawia priorytety, pokazuje, co jest w ogóle ważne, nie tylko naprawdę ważne i tak - sprawia, że słowo kompleksy znika ze słownika. Widzę to patrząc na moje rówieśniczki 30+, które znam od lat i te, które poznaję obecnie. Ja również nikomu ich nie życzę, ale to najczęściej nastolatkowy problem, to miałam na myśli po raz drugi.
UsuńWłaściwie, wg definicji, tak jest. Racja. Przyznam jednak, że gdy myślę o tym, jak bardzo macierzyństwo ustawia priorytety, jak bardzo tak naprawdę odbiera "wolność", bo chcąc być dobrym rodzicem (wg mojej definicji też), wiąże się to z całkowitym zatraceniem, to wygląda to dla mnie na zupełną abstrakcję, ale na szczęście, podobno to normalne i to przychodzi, gdy dziecko już jest. Nie mam pojęcia i przyjmuję to tylko do wiadomości :-)
UsuńA co do nastolatków i kompleksów, to naprawdę straszny okres w życiu dla wielu i myślę, że społeczeństwo i środowisko za bardzo ten temat pobłażają.
A, wiesz kiedy jest też nie za dobrze? Gdy brak kompleksów oznacza zrezygnowanie i odpuszczenie.
Hm, brak kompleksów kojarzy mi się jako pozytyw, lekkość i radość życia, wyższy, lepszy poziom jego przeżywania, również większa otwartość na innych i życzliwość, spokój wewnętrzny, nie pycha ani przegięcie w drugą stronę, ale zrezygnowanie? odpuszczenie? no jakoś nie.
UsuńBardzo ładnie to ujęłaś, jeśli chodzi o brak kompleksów :-)
OdpowiedzUsuńA odpuszczenie? Hm. Tak, spotykam się z tym i to dla mnie strasznie przykre. Wiesz kiedy? Gdy ktoś się poddaje, bo uważa, że jest za stary, za brzydki, za głupi, za gruby itd. Nie chodzi o "szczęście na pokaz", tylko działanie z takim dobrym i pozytywnym motorem, wiary w siebie i w sens. Zdarzało mi się też kiedyś, na szczęście dawno, dawno temu, mieć ten stan, może dlatego go rozpoznaję. Chyba najtrudniej z nim walczyć, bo wyciąganie siebie czy kogoś ze zrezygnowania to kawałek ciężkiej pracy. Najważniejsze chyba, mieć wtedy kogoś bliskiego, albo życzliwego obok. Właśnie pomyślałam, że życzę wszystkim, którzy w taki stan wpadają, właśnie jakiegoś dobrego anioła obok. Tak po prostu,