Konsumpcjonizm kontra slow life, czyli wybory

Czy lubisz mieć wybór?

Tak, jasne, pewnie, oczywiście, no jakżeby inaczej.

Hm.

Czy na pewno?

Ostatnio był u nas znajomy i rozmawiając o różnych rzeczach, weszliśmy na chwilę na temat jego 3-letniej córeczki. Otóż córeczka stojąc w sklepie przed regałem z jogurtami, pytana o wybór, mówi, że nie wie. Nie zawsze, ale zdarza jej się. Ja tam ją rozumiem.

Zdałam sobie sprawę, że ja, moje pokolenie, my jako dzieci, nie mieliśmy takich dylematów. Nasze pójście do sklepu kończyło się z reguły hasłem - stój w kolejce i czekaj aż wrócę.
Pójście do sklepu nie rodziło jakiś szalonych wyborów, nie pozwalało budzić pożądania posiadania czegoś. Jak coś było, to było super, że było.
Jeszcze był PEWEX i były komisy, ale umówmy się, to było do ogarnięcia. Nikt nie chodził do PEWEXU się maltretować, bo w gruncie rzeczy były ważniejsze i fajniejsze rzeczy do robienia. Chęć posiadania nie budziła nas z krzykiem w nocy. Brak czegoś nie wyróżniał nas wśród rówieśników. Posiadanie, też nie. Jak się coś miało, to miało, jak nie to nie. O, piórniki i tornistry tak wyróżniały. No i co z tego? Generalnie nie wpływało to na relacje w klasie.






Jednocześnie pamiętam swój pierwszy wyjazd zagranicę. Miałam ok 12 lat i chociaż zachodnie ubrania czy słodycze czy zabawki nie były mi obce, to jednak gdy rodzice zabrali mnie do sklepów, to prawie oszalałam. I do dziś pamiętam tę frustrację związaną z wyborem, gdy mogłam sobie wybrać jakieś ubrania czy zabawkę albo coś słodkiego.
To wcale nie było fajne.
Nie zrozum mnie źle. Wybór może być super, ale jeśli na dobrą sprawę wybierasz między wieloma prawie takimi samymi rzeczami, tylko bardzo namnożonymi i tylko pozornie różnymi, to to nie jest w sumie żaden wybór. To chaos.

Wiesz co jest dla mnie kryterium wyboru, jako dorosłego człowieka? Jakość i cena. Normalne? No niby. Połączenie tych dwóch składników pozwala mi omijać WIĘKSZOŚĆ sklepów i marek, czy całych grup produktów. Mam MNIEJSZY WYBÓR i to jest piękne. Wybieram mniej, rzadziej a lepiej. Po prostu. A najlepiej, żebym musiała jak najrzadziej wybierać w sklepach. Wolę robić inne rzeczy. 


Tym samym kieruję się uzupełniając szafę. Ja nie znoszę myśli "nie mam co na siebie ubrać". Nauczyłam się nie mieć tego dylematu eliminując ubrania, które budzą moje wątpliwości. W mojej szafie ma być tylko to, co ubiorę bez wahania. Kierując się wyłącznie okolicznościami, pogodą, okazją. Pozbyłam się też rzeczy "do chodzenia po domu". Dres to dres. Mogę w nim wyjść też natychmiast na ulicę. Sukienki, spodnie, koszule, koszulki, swetry, spódnice, buty. Jasne i proste wybory, tylko najlepsza jakość i to, co chcę DZIŚ nosić. Nieważne, czy podobało mi się 2 lata temu. Nie mam rzeczy złej jakości, nie mam  rzeczy, które "czekają" na swoją porę, bo kupiłam je pod wpływem emocji i może mi się odwidzi. OUT. Do tego czasu może się zmienić mój gust, mogę stać się jeszcze bardziej wybredna, mogę wiele. Wiele się może zmienić. Nie chcę o tym DZIŚ rozmyślać.  Ktoś mi kiedyś powiedział, że chudnąc, tyjąc lepiej zachować rzeczy. Ale po co? Nie chcę wracać do tego co było. Jeśli schudnę, to będę chciała coś nowego, jeśli przytyję, to również. Przecież nie wiem, na ile zmieni mi się waga czy sylwetka i kiedy to będzie i czy w ogóle, a miejsce jest zajęte? Jest. Nie robimy tego.

Kosmetyki. Tylko to, czego używam na bieżąco. Nie znoszę stać w łazience i się zastanawiać "czym by tu dziś zmyć makijaż?", "którego płynu pod prysznic użyć?", "który balsam wetrzeć w ciało". Mam faktycznie kilka kolorów cieni i lakierów od paznokci. Może ze 4 = okresowo swoje ulubione i zmieniam.

To samo w sklepach. No nie znoszę stać przed półką i nie wiedzieć, co wziąć. Czytanie etykiet (robię to, bo dopóki nie poznam produktów to muszę je rozpoznać pod względem składu i niezgodności z opisem). Co to oznacza? Ty stoisz i czytasz, a Twój bezcenny czas leci. 

Ty stoisz i wybierasz, nie wiesz, wiesz, zmieniasz, a może jednak tamto, albo to, ale może, ojejku. Pieprzone wybory. Wiesz, że wybierasz jakieś banalne rzeczy w gruncie rzeczy.
Jak dla mnie ten podział powinien być wszędzie tak jasny i uczciwy, żeby aż bolało:
- tanie i beznadziejne
- tanie i świetne
- drogie i beznadziejne
- drogie i wyśmienite

Co jest drogie, a co tanie? Zależy jak cenisz pieniądz, co jest warte ceny i ile chcesz za coś zapłacić. To tak naprawdę bardziej kwestia odczucia i zasobności, dlatego indywidualne. To jasne.

Ja nie znoszę mieć za dużego wyboru w banalnych sprawach. Serio. A np, produkty spożywcze czy ubrania albo kosmetyki takimi są. Tylko świat je tak rozrósł w tym produkowaniu, w tej szalonej nadpodaży, że po prostu czasami trzeba poświęcić temu zbyt dużo czasu. Wybieramy, wybieramy, zamiast robić coś ciekawszego.

Kurcze, czasami myślę, że mogłabym mieć ludzi, którzy decydowaliby za mnie, a ja zajmowałabym się tym, co faktycznie lubię robić, a nie chodzeniem po sklepach, po cokolwiek. Lubię np. gdy M. chodzi na zakupy z listą i kupuje tylko to, co chcemy mieć i potrzebujemy na już (nie magazynuję, jak kiedyś pisałam, to nie te czasy).
Zdecydowanie mogłabym mieć do tego ludzi. Hm. Ale nie mam. Dlatego tak naprawdę życie nauczyło mnie, żeby kupować możliwie najlepszą jakość w najlepszej dostępnej dla mnie cenie (i tu fajnie by było nie mieć ograniczenia). Wiem, wiem, ciągle o tym piszę, ale to naprawdę ważne, po to, żeby sobie głowy tym potem nie zawracać. Wybieranie najlepszego produktu ze 23 słabych to strata czasu.
Dlatego jakość to najlepszy klucz wyboru, jaki można mieć (jeśli ktoś uważa chodzenie po sklepach, czy generalnie zakupy, za stratę czasu, jak ja). To wynika po części z tego, że to naprawdę banalne rzeczy. Dlatego nudzi mnie dyskutowanie zbytnie o kosmetykach czy ubraniach albo jedzeniu. Jak już, to tak jak tu, czasami wymienię jakiś wątek, ale to sporadycznie. Serio. Coś musi zaiskrzyć ;-)

Skanowanie i wymiana  informacji związanych z tymi kwestiami trwa ułamki sekund. Dlatego takie rzeczy przerabiam szybko, albo zaczynam się irytować.

Są klucze. Jak to,  że najlepiej wybierać jogurty naturalne bez dodatków, jedynie na mleku i z bakteriami. Odpada jakieś 99% tego, co jest na półkach i zyskujemy 99% czasu. I każda grupa produktów ma takie swoje klucze, o których tu pisuję czasami. Koniec filozofii, reszta to marketing.  

Może dlatego też, że wychodzę z założenia, że jak potrzebuję zbudować sobie opinię, to sięgam po wiedzę tych, którzy mają hopla i analizują temat dogłębnie. Od nich bezczelnie wyciągam same wnioski i potem buduję sobie taką opinię, która jest potrzeba akurat mi. Nauko, thank you. Tadam :-)
Ej, spokojnie. To normalne. Tak działa świat. Easy. Tak powinien działać każdy! No.

A jeszcze jeden przykład bezsensownej mnogości wyborów - pizzerie, wszelkie karczmy. Jeśli mamy na karcie 50 pozycji, to uważam to za kolejną bezsensowną i sztuczną zagrywkę. Pewnie dlatego lubię restaurację trochę bardziej ogarnięte, gdzie karta jest krótka i przejrzysta. Wybór mały, ale z prawie 100 % prawdopodobieństwem, że jedzenie nie zawiedzie i porcja będzie w sam raz, czyli na pewno nie zostanie pół talerza tego, czego nie damy rady zjeść. Strasznie nie lubię tego marnotrawienia jedzenia w takich miejscach.
Przy okazji, w Niemczech właśnie trwa akcja "talerz, a nie tona", propagująca racjonalizowanie porcji. Generalnie polecam niemiecki ruch slowfood. Mądrze piszą i działają.
  
Może dlatego wolę małe sklepiki, małe butiki itd. Wchodzę, widzę i wiem czy zaraz wyjść, czy jednak rzucić się w dzikie wybieranie. Między 4 rzeczami na krzyż. Bez tych wszystkich rozpraszaczy i zapychaczy mózgu.

Niestety, rynek jest taki jaki jest, czasy są jakie są. Jest przesycony. Wszystkim. Wszyyyyystkim. Małych sklepików z mini wyborem najlepszej jakości na szczęście przybywa, ale ciągle zbyt wolno. Każda dziedzina przelewa się z półek, regałów, wieszaków, koszy, pudeł, kartonów. Każda. Tego wszystkiego jest za dużo. Za dużo jest rzeczy beznadziejnej jakości, jesteśmy zalani tandetą. Marki nauczyły się wykorzystywać hasło "jakość" do wszystkiego. To słowo przestało mieć znaczenie (dobra, poniosło mnie). Ale jakość nie oznacza nic sama w sobie, bo (poniekąd słusznie) każdy uważa, że ma najlepszą jakość. Koszmarek. Czyli wybieraj sam.

Albo elektronika. To samo. Dżizas. To chociaż fani Apple'a mają prościej. Chyba bycie wiernym jednej marce jest też dobrym kluczem, dla mnie w AGD jest taką marką BOSCH, w RTV to SONY. Nie mam dylematów, może dlatego, że wybiera głównie M. Mi się ma podobać, a będzie, jeśli to BOSCH albo SONY.  Oni też nie robią sryliarda modeli, za nich ich cenię. Taka wstawka. O jeszcze buty ECCO, a kosmetyki w dużej mierze Biały Jeleń. I to proste wybory. Na dziś najlepsze dostępne (kolejne półki są już bardzo wysokie cenowo. Proste). Ale nie mam przy nich wątpliwości. Tak, jak już się do czegoś przekonam, to jestem lojalnym klientem, bo oni cenią mój czas.

Dlatego ja bardzo bym chciała mieć ograniczony wybór do rzeczy jedynie najlepszej bądź doskonałej jakości. Naprawdę bez żalu zrezygnowałabym z tej masy bylejakości w sklepach.

Wracając, zbyt duży wybór jest tak naprawdę bardzo iluzoryczny i generalnie głównie traci nasz czas, czyli to, co mamy najcenniejsze.

Są wyjątki - gdy sobie myślę o wyborze, np. miejsca na urlop, to mam to generalnie w nosie, bo gdzie nie pojadę, będzie dobrze. Jestem gotowa na wszystko, na co mam ochotę i wszędzie i zawsze ;-)

Trzeba umieć błyskawicznie wiedzieć, na pewno, tak na pewno, czego na pewno nie chcesz. To, czego chcesz pozostaje najlepsze dla ciebie. To proste.

Mniej, a lepiej. Tyle. Za dużo czasu umyka dziś na banalnych wyborach, a przecież nasze życie to wybory. Podejmujemy je każdej prawie sekundy.

Jak słyszę pytanie "czego ci trzeba?", bardzo często odruchowo prawie odpowiadam "niczego materialnego, wszystko mam", to chyba coś jest na rzeczy.  
Duchowość, miłość, zdrowie, tworzenie, chęć powrotu do sportu, cudowne chwile, fantastyczne miejsca i spotkania, emocje, przeżycia, bliskość, to dla mnie ciągle najważniejsze. 

Miejmy świadomość, że konsumpcjonizm ma za zadanie zajmować naszą uwagę i czas. W slow life mocno na to zwracam uwagę. Nie traćmy czasu na konsumenckie pseudowybory, miejmy ten czas na ważniejsze i cenniejsze sprawy.

Przy okazji pozdrawiam bodajże pierwszą blogerkę minimalistyczną, która niedawno też wydała książkę o minimalizmie. Polecam w ciemno, bo minimalizm idzie ręka w rękę ze slow life i w wielu aspektach się łączą, a gdy książkę wydaje ktoś taki, jak Ania, to to musi być dobre ;-)
Link   KLIK 


A na weekend, puszczam oko i:


Niech będzie slow ;-)

Komentarze

  1. Pozdrowienia przyjęte z radością. A tekst świetny, nie po raz pierwszy z wielką chęcią opublikowałabym Twój wpis jako własny ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uściski Aniu. Fajnie, że nie tylko minimalizmem żyjesz, ale też go propagujesz. Te codzienne praktyki są istotą tej drogi. Jak ze slow life. Po kawałeczku robi się z tego spójna całość.

      Usuń
    2. To propagowanie wydaje mi się bardzo potrzebne, bo widzę, jak pozytywnie ludzie na nie reagują. Widać wielkie zmęczenie tym szaleństwem, które nas otacza i chyba jest trudne do zatrzymania. Pisanie, mówienie, rozmawianie o slow life, o prostocie, o tym, że można trochę inaczej na pewno ma sens.
      Ściskam mocno i dziękuję za całokształt :)

      Usuń
    3. Dziękuję i wzajemnie :-)

      Usuń
  2. Swietny wpis. Duzo sie ostatnio nad tym zastanawiam. Ogromny wybor frustruje, szczegolnie jesli dotyczy wielu podobnych do . siebie rzeczy. Wlasnie wczoraj pozbylam sie worka nieuzywanych, moze juz przeterminowanych cieni do oczu, blyszczykow, tuszow (fakt ze kilka to niechciane prezenty). I tak mam swoje ulubione marki i lubie miec na polce w lazience max 2 kremy, 1 tusz, 2 cienie itd. Za to ulubione i mozliwie najlepszej jakosci. I podobnie w innych dziedzinach zycia.

    pozdrawiam
    Kasia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl