Rytm życia, czyli między miastem a wsią

(...)

- Marzenko, powiedz ty mi dziecko, o co chodzi w tym slow life? - zapytała mnie ciocia żyjąca na wsi.
- Widzi ciocia, mówiąc w wielkim skrócie, chodzi o to, żeby umieć doceniać i celebrować życie, mieć spokój w duchu, fajną rodzinę i przyjaciół i życie pełne wartości, które dają nam poczucie życia w zgodzie z sobą. I jeszcze robić coś, co się kocha, albo chociaż bardzo lubi. Może chodzi o to, żeby nie cierpieć z samym sobą. Dobrze i zdrowo jeść, żeby dawać ciału energię. Żeby czuć się dobrze.
- Ale jak ty to nazywasz? slow life? A po co? Przecież to jest normalne.



Zrozumiałam coś dość istotnego, acz oczywistego - życie na wsi jest bardziej naturalne i siłą rzeczy wg filozofii "slow life". Tam są korzenie. W mieście bycie slow wymaga innych wyborów. Realizować się na wsi, będzie oznaczało co innego, niż w mieście. A te świat przenikają się i tak w wielu płaszczyznach. Są diametralnie różne, ale nie można ich rozdzielać. Są jak yin i yang. Dają sobie energię. Tę dobrą i tę złą. Wybierajmy mądrze.

(...)

flesz
Autokar do Kolonii.





Kolejna godzina mija w drodze. Myślę. Odpoczywam. Ostatnio jechałam tak jeszcze przed ślubem. Ponad 12 lat temu. Jadę w kilku celach. To będzie bardzo emocjonująca podróż. Myśli nie dają mi się wyluzować. Chwilami czytam zabrane magazyny. Treści przelatują przez głowę. Nic nie wnoszą. Po kilku godzinach jazdy, na jednym z przystanków wsiada mężczyzna, mniej więcej w moim wieku, piękne niebieskie oczy, przystojna sylwetka, rubaszna fryzura.. Rzucam okiem - nie siadaj koło mnie - przeszywa myśl.
Siada koło mnie. Kurcze, czy musi być tak atrakcyjny? No nic.
Długo nie trwało, gdy nawiązała się rozmowa. Standard, imiona, skąd dokąd. Uśmiecham się i wyciągam ponownie gazetę. Nie dało się. Współpasażer okazał się gadułą. Oczywiście dość szybko wspomniałam o slow life. A to otworzyło w nim wątek, który dał nam rozmowę na kolejne 4 godziny podróży.
Zachwyciła mnie jego historia.
Maciek, to człowiek, który pracuje na budowach w Niemczech. Pochodzi z rejonów objętych bardzo dużym bezrobociem, z pewnej kaszubskiej wsi. Tam też ma rodzinę (rodziców, żonę i  dorastające dzieci). Jego wielką pasją jest gotowanie.
- Master chef? - zapytałam  z uśmiechem
- Nie, no co ty. Nie aż taki poziom - powiedział samokrytycznie.
Gotowanie daje mu przyjemność. W domu rządzi żona, w domu rodzinnym mama, więc gdy jest tam , to tylko czasami dobiera się do garnków. Ale gdy wyjeżdża do pracy, to kuchnia we wspólnym mieszkaniu jest jego rewirem. Dzięki temu koledzy, z którymi mieszka, jedzą zdrowo. Ba, jednemu Niemcowi pomógł założyć ogródek warzywny, i teraz sam też z niego korzysta, pielęgnując całość. Na początku przyjmowano go ze zdziwieniem, ale gdy zaczęli przyzwyczajać się do jego jedzenia (jak już gotował, to dla wszystkich. Przekonał ich, że gotowaniem wydają mniej pieniędzy niż na puszki, na których żyli). Właściwie kilku facetów zmieniło styl odżywiania dzięki niemu, a dzięki temu (co wyciągnęłam pytaniami), też samopoczucie i energię. Wiadomo, zdrowe jedzenie daje energię, nie ma w tym magii. A może właśnie jest?
On tego tak nie przedstawiał, ja to po prostu widziałam z jego opowieści.

Pewnie, że tęskni, ale polubił to. Pewnie, że na początku wolał być na miejscu i zajmować się żoną (pięknie o niej mówił) i wychowywaniem dzieci, ale życie nie dało mu takiej możliwości. Właściwie już się wszyscy do tego przyzwyczaili. Wie, że w domu jest dobrze dzięki niemu i gdy wraca, to jest wyczekiwany w taki sposób, jaki jemu jest potrzebny. I tam jest potrzebny i w Niemczech.
Ujęło mnie to. Facet, który zamiast po pracy, jak wielu robotników, po prostu zalec z piwem przed tv, idzie do kuchni i gotuje. Do tego zmienia życie 4 młodych chłopaków, z którymi mieszka, bo żaden z nich tego nie wyniósł z domu, bo to ich pierwsza praca i dotychczas jedli to, co dała mama. Życie.

Mój rozmówca bardzo często zabiera też ze sobą warzywa, od siebie ze wsi, bo w Niemczech są strasznie drogie.
Ciekawostka, ceny warzyw w niemieckich sklepach są porównywalne do cen w naszych sklepach, nawet nie tych ze zdrową żywnością. Więc z czym on porównywał? Nie wiem. Może to jest to, że to, co w mieście jest luksusem, na wsi jest normą.

W każdym razie, zakodowałam z tego spotkania, że ten człowiek żyje bardziej slow, niż większość społeczeństwa.
Przez 4 godziny rozmawialiśmy o gotowaniu, slow life, slow food, związkach i rodzinie. I było mi cudownie, bo wbrew pozorom rzadko spotyka się ludzi mądrych życiowo, atrakcyjnych, pracowitych, rodzinnych i do tego tak pozytywnych. Maciek uważa, że to wszystko kwestia jedzenia. Powiedziałam mu wtedy o pięciu przemianach, o równowadze i uśmiechnęliśmy się, że mówimy różnym językiem o tych samych rzeczach.

Rozmawialiśmy też ogólnie o życiu. O jego trudniejszych aspektach. O rozłące, o trudnościach. O pochodzeniu, bo się okazało, że jego dziadkowie też pochodzili z kresów
 - Ha, to daje pewną hardość w życiu - przyznaliśmy z zadziornym błyskiem w oku.
Ta hardość to siła, którą niesiemy od pokoleń. Wiadomo, sami decydujemy, co z nią zrobimy. I tak rozmawiając z nim widziałam, jak mimo tego, że tak różne są nasze światy, to idea "slow life" jest wpisana w naszą naturę. Po prostu jesteśmy ludźmi, którzy to rozumieją. On tego nie nazywał, Ja tak. Powiedziałam mu, że żyje bardzo slow, to się ucieszył, bo nie wiedział, że to się tak ładnie nazywa. On po prostu żyje. Mhm, tak to właśnie wygląda, slow life, to po prostu życie, tylko ważne, żeby mieć przy tym błyszczące oczy.

Gdy wysiadał nad ranem spałam. Nie budził mnie. To była jedna z tych rozmów, które są dobre. Jeszcze do niej wrócę, ale w kontekście związków. Następnym razem.

Wracając do slow life. O to chodzi. Slow life to życie, a nie poza, nie lans eco jedzenia, czy udawanie czegokolwiek. To coś, co ciocia nazwała "normalnym życiem". Żyjąc w mieście musimy się tego uczyć i czuwać, żeby tego nie zgubić.

Taka sytuacja.

Dlatego powiem tylko, że gdy jestem na wsi, albo rozmawiam z ludźmi i słyszę różne opowieści, mówię "slow life" czy "slow food", to się uśmiecham, bo wiem, że dla tych ludzi to po prostu życie.
Każdy powinien żyć w swoim własnym tempie i jednocześnie w tempie miejsca w którym żyje, miejsc, w których bywa.

To jak dostrojenie bicia serca do tempa życia. To jest właśnie slow life - nie tęsknić za innym życiem, tylko kochać i pielęgnować własne.


Dostrajać bicie serca do własnego rytmu.




I doskonale wiem, że to nie jest wcale oczywiste.
Ale to jeden z najważniejszych elementów sensu życia.



Żyjemy w czasach, w których musimy uczyć się prostoty życia.

Komentarze