Dla siebie


Dziś rozmawialiśmy w moim ulubionym gronie do 5-tej rano. Trwałoby to pewnie dalej, ale panowie padli, więc jeszcze mogłam poczytać książkę.

Wracając do rozmowy, mimo że spłakałam się ze śmiechu kilka razy, ponieważ tematyka była typowo damsko-męska, było to też ożywcze. Lubię słuchać opinii facetów, zawsze lubiłam i je konfrontować z moimi, bo są często z dwóch różnych krańców kosmosu ;-) 

Przykładowo temat "rewiru" w związku, kobiety, faceta jako własności. Słyszało nas chyba całe śpiące osiedle. Podejście samiec, samica i rewir. Pierwotne odruchy, reakcje, zachowania. Mimo naszego żywiołowego dyskutowania i bądź co bądź błahego podejścia, wiem doskonale, że mnóstwo ludzi ma z tym problem. Ba, sama kiedyś kończyłam m.in. przez to, związki, bo o ile fajnie, gdy mogę liczyć na obronę, o tyle nie znoszę, gdy mężczyzna mi się wtrąca i próbuje decydować o moich relacjach z innymi. Albo mi ufa, albo nie. Krótka piłka. Niektóre choroby się leczy. Poczucie własności wobec człowieka również.



Kolega A. rzucił np., że prawdziwy facet daje w pysk innemu, który adoruje jego kobietę. Dobry przypadkiem jest zbyt intymny taniec. Uśmiechnęłam się, bo ma rację, że taniec znaczy dla kobiety wiele, ale sorry, to jej decyzja i wybór z kim i jak tańczy. Danie w pysk facetowi, za to, że przytula jego kobietę w tańcu jest żałosne. Jeśli tańcząca para przesadza, to uwaga! jest to ich wybór. Pomijam, że z tą przesadą w tańcu to już abstrakcja sama w sobie. Taniec to taniec,  no a jeśli ludzie się za przeproszeniem macają na parkiecie pod rytm muzyki, to to nie jest taniec. Tylko to dalej nie jest powód, żeby dać komuś w pysk. Masz kobietę, która na to pozwala i to jest clou. Radź sobie. To ona zawsze wyznacza granice. To ona decyduje. Czy napuści faceta na innego samca również. Usłyszałam coś o dumie, naruszaniu terenu, własności itp. Wyszła natura z jaskini :-)  Dobrze, rozumiem, wszyscy mamy jakieś bardzo pierwotne instynkty, odruchy, inne wypracowujemy, zachowania w społeczeństwie itp itd. Zawsze jednak, końcem końców, w danej sytuacji to wszystko są działania i reakcje każdego z nas. I zaufanie  partnera. I jego pewność siebie i wiara w nas. Facet powinien wiedzieć, kiedy i jak reagować, kiedy nie reagować a kiedy faktycznie dać komuś w naszej obronie w pysk. W naszej obronie, a nie w obronie swojego ego. To zasadnicza różnica.
Rozmowa była zabawna, ponieważ opierała się na jakimś w tej chwili gdybaniu, ale każdy z nas miał pewnie chwilami jakieś wspomnienia z poprzednich żyć przed oczyma. Zdanie w tych kwestiach wyrabia się na podstawie własnych doświadczeń a nie widzimisię. Wszelkie widzimisie doznają z reguły szoku w bezpośrednim starciu z rzeczywistością. Kolega A. też mimo bycia samcem alfa przyznał, że nie miał powodu nigdy nikomu w ramach znaczenia terenu dać w pysk, ale widziałam w jego oczach, że chętnie by to zrobił. Dobrze, ale lepiej niech nie sprawdza :-)

Poruszyliśmy jeszcze kilka zabawowych tematów z zakresu kobiety-faceci, samce i samice alfa, ale przeszliśmy też przez temat próżności, narcyzmu, egoizmu. Oczywiście przeze mnie, jako przykład tychże. Jestem z tego znana, że bezwstydnie akceptuję i kocham siebie (w momentach sukcesów wykrzykuję, że jestem zajebista). Nie oznacza to, że nie pracuję nad sobą, bo robię to, ale generalnie nie pielęgnuję kompleksów, nie wyolbrzymiam wad, nie skupiam się na nich. Szkoda mi na to czasu. Nie lubię o tym rozmawiać, nie lubię narzekać, użalać się, krytykować, co mi się oczywiście zdarza, ale pms nie do takich rzeczy mnie doprowadza, bywa jeszcze lepiej, a jestem człowiekiem i mam prawo również czasami sobie wybuchnąć, albo się poryczeć z tego czy innego powodu. Szkoda mi czasu bez wahań poziomu hormonów. 

Wracając.. kolega A. zapytał filozoficznie, czy uważam, że jestem piękna, czy stojąc przed lustrem podobam się sobie, czy lubię na siebie patrzeć. 
Odpowiedziałam z uśmiechem i biorąc łyka czwartej kawy tej nocy: "Tak. Lubię, nawet dotykać się lubię. Lubię siebie. Ba, kocham siebie." 
Zaśmiał się. "Jesteś próżna?" na co odpowiedział mój mąż "Jak cholera". 
Kolega A. patrzy, patrzy. "Jesteś próżna. A czy próżność jest dobra?"
Mrużę oczy "Dopóki nikomu nie szkodzi, to nie jest zła". 
Na co słyszę "A mi się nie podobasz. Brzydka jesteś, a ty mówisz że nie. Mi to szkodzi". 
Mówię z uśmiechem "To się leczy"
"To, że mi się nie podobasz?" - odpowiedział
Uśmiecham się znowu "Nie, to mam gdzieś, leczy się to, że ci to szkodzi, że ja się sobie podobam." 
Kolega A. patrzy, patrzy i rzuca "Uważam, że jestem bardziej przystojny od twojego męża" 
-"No i możesz. Ja się z tym nie zgadzam, ale twoje ego ma prawo ci tak mówić" 
-"I tobie to nie szkodzi?" 
- "A, ale próżność nie jest zła. Zrozum to. Zrozum, że masz do czynienia z poglądem, że bycie z siebie zadowolonym, cholernie zadowolonym, jest złą próżnością. Że nie możesz o sobie dobrze myśleć, bo powinieneś i tak jeszcze dużo w sobie poprawić, że nigdy nie będziesz idealny. No to ja ci mówię, że jesteś idealny tu i teraz. Może bez wódki bardziej, ale spoko. Idealny dla siebie. Zawsze masz wybór, jak o sobie myślisz."
- "Dzwonnik z Notre Dame powinien stać przy lustrze i myśleć, że jest zajebisty?"
- "Tak. Dla siebie samego tak. Popatrz na ludzkość, każdy, ale to każdy bywa krytykowany. Każdy, ale to każdy bywa zjechany cudzą opinią. Gusta są różne. Nie zmienisz tego. Nie musisz się podobać wszystkim, ba nawet większości, czy wielu, możesz się nawet nikomu nie podobać, żeby siebie lubić, kochać, żeby o siebie dbać, bo masz siebie jednego, żeby siebie akceptować. Dopiero wtedy zaczyna się prawdziwe życie. To nie chodzi o to, czy się podobam innym. Nawet nie chodzi o to, czy podobam się mężowi, chodzi o mnie. To jest ten tak nie wiadomo czemu irytujący egoizm. Kochanie siebie jest naganne. To jakaś abstrakcja, bo to nikogo nie krzywdzi, nikomu nie szkodzi. Nie wiem jak ty, ale ja zawsze miałam problem z ludźmi, którzy nie akceptują siebie, bo oni ciągle narzekają. Świat jest zły, niedobry, krzywdzi, ludzie są źli, wszystko jest na NIE. Ja nie mam na to siły. To są tak silne przekonania, że ja nie mam siły tego zmieniać. Rozróżnij - nie masz się porównywać dla budowania wartości, patrzeć na lepszych czy gorszych - bo to tylko twoja ocena ich, masz kochać siebie. No tylko tyle"
- "Ale uważasz, że wszystko robisz najlepiej, jesteś cudowna i wszyscy w koło są gorsi?"
- "A dlaczego próbujesz mnie zmusić, do szukania w sobie na siłę negatywów? Popatrz na te pytanie. Po co je w ogóle zadajesz?"
Nie. Nie uważam, że inni są ode mnie gorsi, bądź lepsi. 

To była dość długa rozmowa, ale lubię takie nocne jazdy bez trzymanki. Dopóki to nie polityka i praca, to możemy się zagadać na amen. Ale swoją drogą dobrze jest zrozumieć. skąd ta potrzeba programowania się na NIE, kto to w ludzi wlewa. Potrzeba samolinczowania i jeszcze ciągnięcia w to innych. Skąd ta potrzeba skupienia się na tym, co nas blokuje? Każdy, kto to ma, ma własne źródło. Warto je znaleźć i wysuszyć.

Kochanie siebie powinno być obowiązkowe. Bezwarunkowe. Wszystko płynie, wszystko może ulec zmianie, ale nasze ciało i "dusza", to jedyne co "mamy". Co naprawdę mamy.  
Tak naprawdę to nie chodzi nawet o próżność. Chodzi o zwykłe, proste, kochanie siebie. 
Niedawno inny kolega mi powiedział "Jak będziesz miała 80lat będziesz codziennie szła do kościoła i słuchała radia Maryja". Tego też nie rozumiem. Jeśli chodzi o to, że mam się nagle zacząć bać śmierci, szykować się na nią i się "zmieniać na starość", to nie o mnie. To kolejna abstrakcja, że człowiek ma się szykować do śmierci w jakimś momencie. Programowanie na to. Straszne to jest. Znam ludzi, którzy do śmierci żyli intensywnie, aktywnie, z pozytywnym podejściem - i umierali w różnym wieku (naprawdę od dzieci, po osoby sędziwe), z różnych powodów. Helou, nie da się do tego przygotować, bo z tym się trzeba pogodzić (i dać temu spokój!), że to może nadejść w każdej sekundzie i bawienie się w Boga jest płytkie, poświęcanie starości na czekanie na śmierć też. Po co? Szkoda tego czasu. Dopóki życie trwa, to się żyje (no doszłam do dna banału), ale to jest nasz wybór, czy spędzimy je na życiu czy czekaniu na śmierć. To jak z tym akceptowaniem siebie i liczeniem na cudzą akceptację. To wybór podejścia.  Wybór, który mamy zawsze. W każdej sekundzie. I nie ma znaczenia wychowanie, otoczenie, środowisko. To tu, w sercu i głowie. To tak oczywiste, że ciężko pojmowalne, bo gdyby można było to wykuć i zaliczyć egzamin, przychodziłoby to pewnie łatwiej niż zrozumienie.
Można by już dać spokój z tą fałszywą skromnością, która nie daje ludziom żyć, zamykając ich w klatce kompleksów. Pycha w moim wykonaniu jest puszczeniem oka do życia. Jestem jaka jestem i dobrze mi z tym. Polecam. Szkoda czasu na brak miłości... do siebie.