Naiwność, odpowiedzialność i wielkie pieniądze

W szumie informacyjnym lubię sobie czasami znaleźć wyspę samotności, żeby się oczyścić z tego całego szlamu. Człowiek przesiąka tym wszystkim, aż robi się ciężko, jak w zabłoconym przeciwdeszczowcu. Chcąc nie chcąc po prostu dociera do nas taka ilość informacji, że nie da się od tego odciąć. Nasz biedny mózg próbuje zakodować i przeanalizować błyskawicznie wszystko, filtrując i chcąc pozostawić to co "ważne". Przeważnie nic z tego co dostaje nie jest mu potrzebne. 



Wracam na moją "wyspę myśli". Oczyszczam się. Niewiedza, naiwność, bezmyślność, bezkrytyczność, opinie silne, chociaż bezwartościowe, manipulacje, programowanie, przekonywanie. Wszystko out. Wymieść. I stworzyć własne zdanie w ciszy i spokoju. 



polityka
lobbing  
wywiad nr 1
oszustwo

Jak nie oszaleć w tym wszystkim i nie dać się wciągać w wir błędu?
1. Zdefiniować źródło, sięgnąć do definicji
2. Sprawdzić naszą wiedzę na ten temat. Wiedzę z reguły śladową, bo nie sposób znać się na wszystkim
3. Pogodzić się ze stanem rzeczy i brakiem naszego wpływu na pewne zjawiska
4. Wyłączyć się z tego i wyciągnąć wnioski

Odnośnie Amber Gold dziwi mnie jedna rzecz: ludzie mają jakieś skromne (z reguły) nadwyżki, które chcą z reguły zainwestować, aby jak najwięcej zarobić. To zrozumiałe. Jednak mamy jeden istotny punkt wyjścia: wiedzę na temat finansów, inwestycji. Jeśli tę wiedzę mamy mamy do dyspozycji narzędzia typu giełda, inwestycja w złoto, nieruchomości, dzieła sztuki, start upy, nowoczesne technologie, fundusze inwestycyjne itp. Znamy ryzyko, znamy możliwości.
Jeśli nie mamy wiedzy z zakresu ekonomii, finansów, a sięgamy po te narzędzia, to po prostu ryzykujemy bardziej. Zdajemy się w zupełności na słowa uprzejmego pana/pani, który/a nam doradzi, w co zainwestować, musimy mu też zaufać w zupełności, bo nie mamy wiedzy, żeby zweryfikować jego słowa. Jeśli inwestycja się nie zwróci, to powiemy że nas "oszukano". 
Nie mając wiedzy z zakresu ekonomii, finansów itp. grzecznie i bezpiecznie wpłacimy pieniądze na lokatę, w obligację. Możemy jeszcze zagrać w kasynie, chociaż hazard jest chyba zakazany.

Wszyscy na świecie inwestują. To normalne.Wszystkim zdarzają się inwestycje, które nie przynoszą zysku. Mam znajomych, którzy grają na giełdzie. Mając marne pojęcie i wyczucie nawet w to nie idę, ale lubię ich słuchać. Co zauważyłam: jeśli trafiają, to fajnie, jeśli nie, jeśli tracą całość zainwestowanych pieniędzy, to mówią "kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje". Zawsze też inwestują cząstkowo. Nikt nie podchodzi do żadnego pomysłu na zasadzie "włożę w to całość". Co cechuje tych ludzi? Odpowiedzialność za własne decyzje.

Znają się na giełdzie na tyle, żeby też rozumieć ryzyko, ale też szanse. Dla nich giełda to gra. Poważna, jak to z pieniędzmi, ale nadal gra. Opiją udaną inwestycję, nie wpadają w depresję z powodu spadku. I tak to powinno działać. Jeśli ktoś ma jakieś pieniądze, które może zainwestować, to niech przed podjęciem decyzji sprawdzi swoją wiedzę na temat tego, w co chce zainwestować. W świecie dużych pieniędzy wszyscy grają. Wszystkim zdarza się wygrać i przegrać, ale nikt nie drze się, że to oszukano. Jeśli zostanie oszukany i ma takie poczucie, to się tym nawet nie pochwali, bo mu wstyd, że dał się nabrać. To jak wypaść z gry. 

Jeśli ktoś zainwestował w Amber Gold (ja bym tego nie zrobiła, bo widząc banery nie wierzyłam w szanse tak dużego zwrotu ze złota. Wyłącznie tyle), to może mieć pretensje wyłącznie do siebie. Krzyczenie o oszustwie jest żałosne, jak za każdym razem, gdy ktoś się ładuje np. w piramidę finansową. Nie można tego tłumaczyć niewiedzą. Dostęp do informacji jest. Myśleć i analizować nikt nie zabrania. Inwestycje to nie zabawa dla kogoś, kto chce włożyć oszczędności życia/ pożyczone pieniądze licząc na szybki zysk, nie mając pojęcia o narzędziu, z którego korzysta. 

Przykład bliższy życia: To jak z grą w totka, na którą sama czasami się decyduję. Inwestując 3zł raz na jakiś czas nie powiem, że mnie oszukano, jeśli nie wygram, ale są tacy, którzy wkładają po kilka tysięcy (co dla nich też nie jest małą kwotą) przy jakiejś kumulacji, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo wygranej. Przegrywając powinniśmy czuć się tak samo. Ja tracąc 3zł oni kilka tysięcy. Tylko ja nie wpędzam się w tarapaty tracąc 3zł, oni raczej mają problem tracąc kilka tysięcy. Giełda jest podobna, inwestycje krótkoterminowe są podobne, bo niosą wielkie ryzyko niepewności (o czym wiedzą akcjonariusze Facebooka). Pewności nie może mieć nikt (mimo czasami "pewniaków", zapewnień itp). Za to każdy może ryzykować w granicach własnych możliwości i skalować poczucie "straty" w przypadku przegranej. Zanim zaryzykujemy pomyślmy nad tym.

Podobnie jest z narzekaniem na niektóre ustawy i ich skutki. Oddolnie, narzekając jedynie tracimy bezsensownie czas. Jeśli nie rozumiemy lobbingu (którym się interesuję prywatnie, z ciekawości od strony "sensacji politycznej"), mechanizmów politycznych, to komentowanie tego jest stratą czasu, bo my i tak nie mamy dostępu do najbardziej istotnych dokumentów, decyzji.  Owszem, są grupy działające w zakresie blokowania bądź modyfikacji ustaw, ale nie oszukujmy się, nie bierzemy w nich czynnego udziału, więc tak jakby nawet nie próbujemy na to wpłynąć. Narzekanie na rząd, przepisy itp, przy towarzyskich spotkaniach jest nudne. Dlatego ze mną nie porozmawia się o polityce, bo nie mam wystarczającej wiedzy, dostępu do źródeł, osób decyzyjnych, informacji, żeby sobie nawet wyrobić zdanie (media mi tego nie dadzą), natomiast mam tę nikłą świadomość, pozwalającą mi mieć dystans do świata polityki. Ja się na tym nie znam, mimo krótkiej przygody ze studiowaniem stosunków międzynarodowych, które tylko mi uświadomiły, jak wiele nie wiem. Wiem natomiast, że jedyne co mogę i powinnam robić, to uczyć się nieustannie poruszania po meandrach prawa i przepisów w takich sposób, żeby sobie nie robić krzywdy i nie dać sobie zrobić krzywdy własną niewiedzą. Jeśli mamy kreować coś, to na pewno nie siedzimy po stronie narzekających. Ci co mają wpływ to po prostu działają. 

Podobnie jest z marketingiem. On był, jest i będzie. Jak bardzo nie byłoby to definiowane, nie zajmując się kreowaniem go, jego mechanizmów, mamy jedynie możliwość poruszania się po nim, jak po oceanie. Widząc reklamy lepiej ocenić ich walory estetyczne, niż analizować wiarygodność. To reklama. Przykro mi niezmiennie, gdy słyszę, że ludzie wierzą w reklamy, w złym słowa znaczeniu. Oczywiście dobrze jest wiedzieć o nowych produktach, usługach itp, ale ich ocena jest już po naszej stronie, a nie wiara w słowa aktora ze spotu, czy wypowiedź kogokolwiek ze sponsorowanego wpisu, albo chwytliwość hasła. Oczywiście te osoby, które coś reklamują, nawet mogą wierzyć w to co mówią, ale nic nie zwalnia nas z odpowiedzialności za własne zdanie i podjęte decyzje. To że uwierzymy aktorce reklamującej grę smsową, to nasza decyzja. To że uwierzymy kucharzowi zachwalającemu rosół w kostce, to nasza sprawa, to że przekonuje nas kierowca rajdowy polecający opony, to nasza sprawa, to że zakochamy się w aparacie fotograficznym zachwalanym przez nasz autorytet, to nasza sprawa - ale to nie ich odpowiedzialność, bo ostateczny wybór jest po naszej stronie.  

Ludzie i tak słyszą to co chcą, to ich sprawa, ale przerzucanie odpowiedzialności na mówcę, jeśli poczują się "oszukani", to już naiwność, której można się wstydzić. Ludzie bardzo rzadko chcą oszukać z założenia, po prostu mocno wierzą w to co mówią, wszyscy to robimy, bo tak powinno być. Ocena ostateczna zawsze należy do odbiorcy, bez względu na dar przekonywania i siłę argumentów mówcy. Zawsze. Robienie z siebie ofiar, w wyniku podejmowanych samodzielnie decyzji jest dla mnie niezrozumiałym mechanizmem obronnym, który nie pozwala ludziom wyjść poza krąg... ofiar losu.

Ostatnio pół nocy przegadaliśmy na te tematy (m.in) ze znajomymi. Padł argument, że starsi ludzie dają się naciągać przez nowoczesne chwyty marketingowe. Zrozumiałam, że na starość, jeśli przestanę nadążać za światem, to przestanę też podejmować jakiekolwiek decyzje, nie będę nic podpisywać. I tak widzę siebie (jedna z opcji) w domu spokojnej starości i rozdysponuję środki w sposób odbierający mi możliwości samoskrzywdzenia. Nie wiem, nie wiem jak można chronić ludzi starszych. To jest trochę smutne, że oni mimo wszystko tracą często krytyczne podejście. Nie wszyscy młodsi ogarniają ten świat, a co dopiero starsi, gdy psychologia marketingu po prostu galopuje (o co też nie można mieć pretensji). Sama poprosiłam kiedyś dziadka, żeby na nic się nie zgadzał telefonicznie, nic nie podpisywał, jak ktoś mu przyniesie. Powiedziałam, żeby zawsze poprosił o pisemną wersję i czas do namysłu, żeby ktoś z nas sprawdził o co chodzi i wyjaśnił mu z czym to się wiąże. To są oczywiście banały typu nowy telefon czy telewizja kablowa, albo zestaw garnków wykonanych w NASA, ale przecież w tej chwili wiążąca jest zgoda ustna na wszystko. Nawet nie chcę myśleć, do czego to doprowadzi. Bardzo bym chciała, żeby to nie dotyczyło ludzi starszych, którzy po prostu nie rozumieją tych mechanizmów jeszcze bardziej, niż młodsi, ale też oczywiste, że ludzie starsi są doskonałym targetem. Można ich tylko uprzedzać i zalecać powściągliwość.

PS. Czasami zdarza mi się kupić nieświeże mięso, bo nie wącham go na miejscu, albo przeterminowany produkt, bo nie sprawdziłam daty ważności. Po dotarciu do domu i stwierdzeniu faktu grzecznie wracam, proszę o wymianę na pełnowartościowy produkt, zostaję przeproszona, gadka szmatka i wychodzę. Bez pretensji, bo nie sprawdziłam na miejscu. To nie wina człowieka przy kasie. 

PS 2. Ostatnio na stacji kasjerka pomyliła się w nabitej sumie z dwóch paragonów - wróciliśmy i pokazaliśmy jej paragony + potwierdzenie z terminala. Przeprosiła i oddała nadliczoną kwotę. Było jej wstyd. Uśmiechnęłam się i wyszłam, chociaż nie będę mieć pewności (i bezsensem jest szukanie jej), czy to było zamierzony zabieg czy błąd, nie ma to znaczenia. Ważne, że umiała się przyznać do błędu i przeprosić. Ja się też mylę. Wszyscy się mylą. Czy nasze błędy to zamierzone oszustwo? No właśnie. Ludzie się mylą, świat jest jaki jest, ale to my mamy wpływ na przebieg naszej codzienności.  

PS 3. Oczywiście zdarzają się też typowe wyłudzenia, oszustwa (np. kredyty wzięte na ukradzione dokumenty, podpisanie umów w cudzym imieniu itp.) Ale to jest zupełnie inna bajka i tu mamy po prostu z łamaniem prawa w linii prostej. Tu mogę tylko nam wszystkim życzyć, żeby na to nie trafić. To są jednak nadal marginalne przypadki i bywają kłopotliwe dla wszystkich poszkodowanych bez względu na sprawę. Cała reszta to nasz wybór.

Komentarze