Kobieta, którą bolało

Pkt 9. z moich 20 zasad slow life: Dbaj o siebie.
Rozwinięcie.

"Dbaj o siebie"
Babcine frazesy są naprawdę najważniejszym filarem w życiu.

Dziś w nocy czytałam archiwa bloga "mim" z lat początkowych i śmiejąc się, zastanawiałam się, jak to możliwe, że żyjąc w takim piekle z samą sobą, potrafiłam dostrzegać plusy życia. I to chyba tak działa. Wielka siła woli i niepoddawanie się i przepotężne wsparcie.

O co chodzi?






Młodość i niepokorność. Przekonanie o niewyczerpanym źródle sił witalnych. Nie, to tak nie działa. Źródło nie jest odnawialne i zasób sił jest ograniczony. Od nas zależy jak i na co je zużywamy.

Gdy się jest zdrowym i silnym nie myśli się o tym. Wiem. Ba, eksploatuje się te siły bez umiaru. No oczywiste. Siła młodości.

Brak wyobraźni w tym zakresie bywa miażdżący.
Krnąbrność. To jej skutki mogą ciągnąć się latami. U mnie skończyły się bolesną nauczką.
To, co jedni zniosą bez kichnięcia, komuś może podciąć skrzydła.

Pewna historia:
Niezapomniany spacer z chłopakiem. Środek zimy. Gdzieś -20st. Wybiegłam romantycznie z domu z jeszcze mokrą głową. Niby nic. Zignorowałam babcine "załóż czapkę". Kaptur mi wystarczył.
Na kogo trafi? Loteria losu? Też. Głupota na pewno.

Miałam 21 lat, zaczynałam właśnie samodzielne życie. Praca, studia, facet, własne mieszkanie, fajne nogi, podobno taka inteligentna, perspektywy były piękne. Byłam królową swojego życia. Tak dużo chciałam. Próbowałam wszystkiego. Zawsze. Ze skrajności w skrajność. Kochałam to.

Wtedy zaczęły się... dziwne bóle zębów, to znaczy tak mi się wydawało. Zęby mnie bolały bez powodu, bo dentyści nic nie widzieli. Zdjęcia też nie. Najpierw bóle tylko tliły. Potem nie dawały spać. Zaczęła się wędrówka od lekarza, do lekarza. Tylu diagnoz od różnych specjalistów, które nazbierałam przez lata, to chyba w encyklopediach nie ma. Byli też znachorzy, bioenergoterapeuci i wróżki. Przez lata człowiek sięga po wszystko. Facet? Do dziś jesteśmy dobrymi znajomymi, ale związek poległ na pierwszym zakręcie - moim pobycie w szpitalu. Bolało podwójnie, ale rozumiałam go. Gdy masz 21 lat nie chcesz odwiedzać dziewczyny w szpitalu. Jesteś jeszcze sam dzieciakiem, mimo całego bagażu doświadczeń.

Ja zaczęłam żyć w dwóch światach. Królowej życia i bywalczyni szpitali. Praca, spotkania z przyjaciółmi i znajomymi, wielkie ambicje i świetne zadania zawodowe, randki i miłostki mieszały się z hamującymi tygodniami w szpitalu, antybiotykami, lekami przeciwbólowymi i przeciwzapalnymi. Praca, praca, praca, przeciwbólowe i imprezy i studia. Parłam do przodu. Miałam 23-24 lata. Tak bardzo chciałam. Potem operacje. Nic nie pomaga. Szeptucha mówi, że jakaś zazdrosna kobieta rzuciła na mnie urok. Aha. Dżizas, "tylko która?" żartuję. Odczynia. Bez większego skutku (dziwne, prawda?)
Lekarze szukają dalej. Biopsje i konsultacje z lekarzami ze świata. Bez efektów. Antybiotyki przyjmowałam w końcu prawie na okrągło. Po niektórych wymiotowałam krwią. Nie było już miejsca na zastrzyki na moim tyłku. Wycinki kości, żeby wykluczyć raka. Mam 24 lata i wykluczają mi raka kości żuchwy. Haha. Trauma? Nie. To tak naprawdę nie dociera. Czekam na wyniki. Nie, to nie to. OK. Wracam do pracy. Studia są świetne. Weekendy spędzam na nauce. Studenckie życie? Nie bardzo. Na to już nie mam siły. Znajomi nie wiedzą, że po powrocie do domu łykam prochy i idę spać, albo leżę pod kroplówką z kolejnym antybiotykiem.  Życie samo w sobie mnie wyczerpywało. To był straszny czas. Dziekanka na kolejne dłuższe pobyty w szpitalu. Ja tak bardzo chcę normalnie żyć.

Między Bogiem a prawdą nie chciałam związku. Marzyłam o romantycznej miłości, ale ból coraz bardziej odbierał mi ochotę i siły na wszystko. Wszystko. Przeciwbólowe zawitały do torebki na długo. Nie chciałam nikogo w ten świat wciągać. Wystarczyło, że byli w nim bliscy. Nie miałam siły psychicznej na związek, ale nie uciekałam od zakochania. Ono jest takie niezobowiązujące. I mogłam bywać z kimś, wtedy gdy mogłam i miałam lepszy dzień. Nie chciałam zagłębiać relacji. Bo po co? Ludzie mają prawo wybierać partnerów bez skazy. Poczucie wartości? Nie miałam go. Nienawidziłam tego wszystkiego, co się ze mną działo. Czasami ze łzami w oczach widziałam, jak uciekają mi lata najlepszej młodości. "Pani chyba przesadza" mówi jeden z ordynatorów "To nie może tak boleć". Aha. No jasne. Skoro nie może, to pewnie mi się wydaje. Sic!
Przechodzę 30 urodziny. Impreza roku. Chwilę potem tracę pracę. Znajduję nową i wylatuję do szpitala. Pięknie. Znowu miesiące z życia. No jak to uspokoić?

Wbrew pozorom, bo  owszem, mam wiele cudownych wspomnień i przeżyć, bo skuteczne tabletki mi na to pozwalały. Niszczyłam się od środka, po to, żeby funkcjonować normalnie na zewnątrz. Mam jednak też świadomość tego, czego nie przeżyłam, bo musiałam rezygnować. Bo moje życie podporządkowane było unikaniu bólu i kolejnym terminom wizyt u lekarzy. Banalne różnice temperatur, odrobina przeciągu i mam jazdę. Ból czasami po prostu zatrzymywał mnie w domu. Ile mnie ominęło. Tak było bardzo długo. Te wymijające odpowiedzi, na pytanie "dlaczego nie?" Nie znoszę użalać się nad sobą. Mierzi mnie manipulowanie światem i otoczeniem własnym bólem czy cierpieniem. Stałam się mistrzynią półprawd. Niedomówień. Dla swojego i cudzego spokoju. Wolałam się wymiksowywać niż wnikać w szczegóły. I patrzyłam, co mnie omija. Do czasu.

Jakim cudem wyszłam za mąż? Jakim cudem ten człowiek w ogóle chciał się ze mną ożenić? Gdy poznał mnie bliżej, dość szybko powiedziałam, że "mam bolesne zapalenie kości". No i? Nie wiem. To podobno miłość. Dziś wiem, że też spora nieświadomość. Mógł odejść. Zawsze może. Nękałam go czasami oczekiwaniem, żeby odszedł. Nie poddawał się. Dawał mi kopa do robienia w życiu dziwnych rzeczy, jak chociażby prawka i szukania rozwiązań. Miał więcej determinacji niż ja w pewnym okresie.
Wyżywałam się na nim w najgorsze dni czy noce. Awantury o nic. To był objaw bólu. Wytrzymywał.
Wiele dni spędził ze mną w szpitalach, wiele nocy nie dałam mu przespać chodząc z płaczem po mieszkaniu.  Twardzielka? Nie. Ja po prostu nie chciałam o tym myśleć. Chciałam i chcę normalnie żyć. Nie lubiłam pytania "jak się czujesz?". I tak kłamałam. Litość jest żałosna. Och jak jej nie lubię. Ważniejsze było dla mnie rozwijanie się i spełnianie, niż skupianie na chorobie. Bywało to jednak niemożliwe.

Bliscy przeszli ze mną piekło. Otoczenie? Sporo osób wiedziało i widziało, bo ciężko ukryć spuchnięcie twarzy tak, że traci zarys, ale nie przestawałam się uśmiechać. To puchnięcie minęło na szczęście dość szybko. Po kilku pierwszych latach. Niezmiennie chciałam żyć, chociaż były noce, że umęczenie bólem i płaczem podsuwało mi myśl o skończeniu z tym. Bezradność jest straszna. Uciekanie od tego męczące. Wiele razy słyszałam od lekarzy, że muszę nauczyć się z tym żyć. Przykro im. Mam prawie 30 lat, a lekarze nie wiedzą, co to jest. Dziwne zapalenie kości. Przyczyny? No reumatyzm też, ok, ale poza tym? Struktura kości się zmieniała i nie wiadomo było czemu. Jakiś kosmos. Operacja. Lekarze wyczerpali środki i metody. Moi dziadkowie wydali wszystkie oszczędności na leczenie mnie. Mnie choroba blokowała jak tonowe kamienie. Powodowała kolejne schorzenia, po anoreksję włącznie, bo z bólu nie mogłam jeść. Fajki, kawa jakiś banan czy drożdżówka i jest ok. Czasami jakaś wmuszona zupa czy obiad. Anoreksja i tony antybiotyków to naprawdę nie jest najlepsze, co można sobie zafundować. Ją też mam za sobą. Jak wszystko inne.

...

Nie wiem, jakim cudem wyszłam za mąż, rozwijałam się zawodowo. I wyszłam z tego. Ponad 15 lat piekła zostało za mną. I nie tylko.

Mijają 3 lata, od kiedy trafiłam do Pana W. To był największy zwrot. Ciągle lubię myśleć, że to babcia po śmierci mnie na niego naprowadziła. Ten człowiek zmienił mój świat. Cały. Wstrząsnął mną i przebudził. Niby nie mówił nic nowego. Mimo dziesiątek książek i poradników nie potrafiłam zrozumieć tego, co on mi wbił do głowy kilkoma spotkaniami. On do mnie dotarł. Pokazał błędy. We wszystkim. W braku samoakceptacji również. Rozszyfrował mnie jak najprostsze sudoku. Po pierwszej wizycie u niego zmieniłam kurs w życiu. Od tamtej pory mam doskonały wiatr w żaglach. Czasami cumuję, ale trzymam kierunek. Dbam o siebie.

Dziś?
Rtg nie wykazuje na dziś żadnych zmian w kości. Owszem, skutkiem jest nadal wysoka wrażliwość i profilaktyka szersza niż u przeciętnego człowieka. Zdarzają się dni, że sięgam po tabletkę przeciwzapalną, ale nie jest to dwa razy dziennie, a raz na miesiąc albo rzadziej. Torby zdjęć rtg, badań poszły już dawno do piwnicy. Zapominam o tym. Lekarze? Medycyna? Ok. Nie w tym przypadku. Chociaż nigdy nie odmówię im życzliwości. Wiedzy szybciej. Są często jak ja za dawnych czasów.

Dwa lata temu założyłam bloga o slow life.Ta filozofia była i jest naprawdę ważnym elementem mojego życia - bez poczucia winy żyję swoim tempem. Dziś już zdrowa nie gnam bezmyślnie na oślep, bo taka jest moda. Nie w tym jest skuteczność czy sens. Nie imponuje mi to. Wolę doskonałą równowagę.

Dbam o siebie. Dla siebie. Profilaktyka. Mam świetną pracę, do której doszłam też pracą i nauką, pracę która jest moją pasją a do tego pozwala mi się spełniać, mam męża, który jest moją miłością, mam salsę, która jest kolejną pasją i worek marzeń do spełnienia. A, i 37 lat na karku ;-)

Jak mało kto mam też świadomość wagi zdrowego życia. I jestem dowodem, że to ma sens.

Jeszcze 5 lat temu sama myśl o salsie, o zmianie stylu życia, o ruchu i radości z życia wydałaby mi się absurdalna. 90% moje dzisiejszego życia było niemożliwe. Dziś jest cudne i mam niesamowity apetyt na więcej.

Do czego zmierzam?

Właściwie chyba zawsze doceniałam to, co miałam i mam i dzięki temu patrząc za siebie mogę powiedzieć, że takie podejście jest dobre. Na dziś wiem też, że każdy dzień bez bólu jest bezcenny. Czyli mój prawie każdy, dlatego tak mocno zachwalam zdrowy tryb życia. Dbanie o sobie. Docenianie tego co się ma, bo zawsze coś takiego jest. Gnając do przodu nie róbmy sobie sami krzywdy, dlatego tak ważna jest odrobina rozwagi. No odrobina. Chociaż.

Normalnie ludzie o tym nie myślą i tego nie rozumieją. I myślę sobie, że to bardzo dobrze. Mają piękną nieświadomość tego, jakie to ważne, żeby być zdrowym. Jak bardzo przewlekły ból może blokować działania i odbierać chęć życia. Ja sobie przypomniałam jak to jest dopiero 3 lata temu. Dopiero od 3 lat żyję pełnią życia. Powoli dochodzę do siebie i na pytanie o samopoczucie nie wymijam mówiąc szczerze "świetnie". Czy mam nawroty? Czasami, ale ich natężenie jest jak ból głowy po kacu. Czy liczę na to, że to też minie? Oczywiście. Czekałam 15 lat poczekam jeszcze trochę. Na razie i tak uczę się życia na nowo. Bez przewlekłego bólu. Od 3 lat jestem jak nowo narodzona. Boskie uczucie. Celebruję życie bez ściemy i pozy. To też jest cudowne. Naprawdę.

Czy się boję nawrotów? Staram się nie myśleć o nich. Zapobiegam im. Kocham każdy dzień, gdy jest dobrze. Normalnie. Gdy coś nabroję, to wiem, że nabroiłam. No trudno. Przeboleję. Dosłownie. Czasami warto. Ważne, że to nie norma i nie ta skala. To jak kac ;-)

Tak bardzo chcę, żeby ludzie zrozumieli, że ważne jest dbanie o siebie, bycie dla siebie dobrym. Najlepszym. Rozpieszczanie się. Pielęgnowanie zdrowia, zdrowe odżywianie jest tak ważne. Pewnie, że czasami fajnie jest zaszaleć, ale potem oddać sobie, zdrowiu z nawiązką. Co jest jeszcze ważniejsze? Właśnie zapobieganie, profilaktyka. Bez obsesji.
Wiem, że nie można uczyć się na cudzych błędach, ale jeśli żyjemy ciągle niezdrowo i jeszcze do tego forsujemy zdrowie, to liczmy się z konsekwencjami. Zapewniam, że szkoda na nie czasu. Po prostu. Szkoda czasu na leczenie się ze skutków własnej głupoty. Gdy można ten czas wykorzystać na setki innych rzeczy. Większości chorób autoimmunologicznych, bądź tzw. współczesnych jesteśmy w stanie sami zapobiec. Po prostu. Naprawdę.


Zdrowie naprawdę jest najważniejsze.
Żyj, szalej, czerp z życia, ale dbaj o siebie. To twój kapitał.

Nadal trudno mi się o tym pisze i robię to niechętnie i nie ujmie się tego jednym tekścikiem, ale jeśli trafi na tę notkę ktoś, kto przechodzi jakiś naprawdę ciężki okres w swoim życiu, to niech zapamięta najważniejsze: dbać o siebie. To co ciężkie, złe, może i ma minąć i zapewne minie, ale żeby tak było, to musisz mieć zdrowie i siłę.


A co z ludźmi z chorobami nieuleczalnymi, albo utrudniającymi funkcjonowanie? Hm.
Trzeba ich zapytać, ale polecam temu zwykłą mądrość życiową i empatię, wsparcie ich, dodanie siły, czasami wystarczy dobre słowo, albo nieczepianie się. Takie zwykłe.

Wiem, że nie każdy wyjdzie z choroby, jak mi się to udało, ale wiem też, że nie można się poddawać. Cuda się zdarzają.

Naprawdę.

Komentarze

  1. Piękny tekst, pięknie napisany.....
    Cudnie, że udało się Pani wyjść z tej całej choroby. 15 lat to kawał życia......
    Moja choroba trwała 19 m-cy (nie wykluczam że odeszła na zawsze) - to nerwica somatyczna. Bólu fizycznego nie było, za to ból "istnienia" non-stop. Dziś jestem "czysta", zawdzięczam to głównie intensywnej pracy nad soboą. I nadal walczę! :)
    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za ten tekst.
    Zuzia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę Ci, żebyś kiedyś wspominała to z myślą "Borze, jaka ja byłam głupia, że się tak denerwowałam" :-)
      Powodzenia Zuziu.

      Usuń
    2. W moim przypadku nie chodziło o "denerwowanie się". Moja choroba wynikła ze zbyt "wrażliwego" spojrzenia na życie; mówiąc wprost - jestem typem hiperwrażliwca:)
      I ta wew.wrażliwość tak mi dała popalić, że..... poszło na.... serce - arytmie, pobudzenia nadkomorowe w niezliczonych ilościach etc (stąd nerwica somatyczna).
      Dziś jestem "wolnym" człowiekiem: od dokuczliwości cielesnych oraz tak przesadnej wrażliwości jaką miałam przed chorobą, nie mniej jednak nie obrosłam grubą skórą...... Jeszcze:)
      Serdecznie pozdrawiam i DZIĘKUJĘ!
      Zuzia:)

      Usuń
    3. Też taka byłam, dlatego Cię troszkę chyba rozumiem. I bardzo się cieszę, że z tego wyszłaś. Wrażliwość jest bardzo ważna, ale nie może nas wyniszczać.
      Jeszcze raz wszystkiego dobrego :-)

      Usuń
    4. Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam :)
      Zuzia:)

      Usuń
  2. Marzenko, dziękuję za tę szczerość i otwartość - Ty wiesz czemu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm. Nawet nie wiesz, jak się przy tym zgrzałam :-)
      No ale jasne, wiem, wiem :-*

      Usuń
    2. Domyślam się, bo zawsze kiedy coś tak emocjonalnego piszę u siebie, mam podobnie...
      :*:*:*

      Usuń
    3. Wariatki :-)
      uściski, kochana.

      Usuń
  3. Jak to leciało? "Lepiej być szalonym niż nudnym?" ;):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja nazywam po imieniu: nienormalnym :-)
      Ale szalonym też jest dobre :-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl