Ewolucja (auto)portetu, od malarza do selfie

Dawno, dawno temu, gdy człowiek chciał uwiecznić swoją twarz, zamawiał malarza. Malarze mają to do siebie, że dodatkowo i w cenie upiększali obiekt.  Ci bardziej abstrakcyjni zniekształcali go do zupełnej nierozpoznawalności. Wiele obrazów Kandynskiego czy chociażby bardziej znanego Picassa albo surrealisty no 1 (dla mnie) Salvadora Dali uwiecznia czyjś portret, co wcale nie jest oczywiste. Ale wracając do bardziej realistycznych malarzy, to nie można zapominać o tym, że ich główne źródło utrzymania to były właśnie portrety, bo ludzie chcieli mieć pamiątki siebie, swoich bliskich  i zwierzaków.
Czy wiesz, że van Gogh uciął sobie ucho do jednego z autoportretów, bo podobno nie chciał dzieła nudnego? Bez tego jest świetny, ale to nie zmienia faktu, że portrety były bowiem równie ważne dla artystów jak autoportety. 



Niestety zwykły człowiek zdany był na malarza, ponieważ bez talentu albo/i wyobraźni o autoportrecie mógł pomarzyć. 




Uciążliwością pozowania do obrazów była jednak znaczna czasochłonność. Portret powstawał miesiącami. A efekt? Jak wyszło tak było. Do dziś oglądając portrety ludzi sprzed kilkuset lat zastanawiamy się, czy tak wyglądali, czy reprezentowali urodę epoki? Ciężko to oceniać po pojedynczych obrazach, bo to tak, jakby dziś oceniać ludzkość po zdjęciach modeli z magazynów czy postaci kina.

Nadeszła fotografia. Z jednej strony pozornie zabrała chleb malarzom (pozornie, ponieważ portret wykonany przez artystę malarza, albo znanego fotografa nie przestanie być rarytasem nigdy). 

Tak ludzie zaczęli uwieczniać się na fotografiach. Metoda ta była szybsza, jednak o ile obraz można było jeszcze tyle o ile zmodyfikować (chociaż kto śmiałby prosić o poprawki malarza...) o tyle zdjęcie, jak to zdjęcie. PUCH! I po temacie. Spinało to ludzi strasznie i stresowało, dlatego na zdjęciach z początku fotografii widzimy ludzi spiętych, sztywnych, sztucznych i poważnych. W końcu to była fotografia. [Helou! "proszę o powagę"].

Jednak to właśnie fotografia stała się pożądanym sposobem uwieczniania facjat. Jedynie Indianie mieli z tym rzekomo problem, gdyż fotografia miała zabierać duszę. Nie wiem. Nie miałam okazji zapytać jakiegoś rdzennego Indianina, czy to prawda, czy jedna z bzdur, które się opowiada o Indianach. Tak czy inaczej fotografia otworzyła przez ludzkim gatunkiem zupełnie nowe możliwości. Tak jak kino i nagrywanie filmów. 
Kiedyś jednak każdy uzależniony był od fotografa i operatora kamery, bo te technologie były strasznie, ale to strasznie, strasznie, strasznie drogie. Strzelenie rodzinnej fotki, czy nagranie filmu z rodzinnej imprezy to było COŚ. 
Na szczęście technologia jak to technologia: najpierw wymyślają coś dla amerykańskiego wojska, które się tym bawi, a potem trafia to do cywili. Chociaż nie wiem, czy w tym przypadku wojsko też miało w tym swój udział. Anyway. Technologia się rozwijała. 

Ludzkość coraz śmielej podchodziła do aparatów i kamer. W prawie każdej rodzinie był aparat i kamera. Dzięki temu wszyscy też zaczynali sobie coraz swobodniej postępować z nimi. Bez szaleństw, ale jednak swobodniej. Wielu z nas ma przecież zdjęcia z rodzinnych imprez już nie tylko tych najbardziej istotnych. Wielu z nas ma do dziś nagrania video ze spotkań. W mojej rodzinie praktykowane były videolisty, ponieważ część z nas była za granicą, a część w Polsce i przesyłane nagrania na kasetach video działały jak dzisiejszy skype, tylko z opóźnieniem.

Zdjęcia. Dopóki zdjęcia wywoływane były z klisz oddawanych do fotografa, to mimo pewnej swobody jednak panowała jeszcze wstrzemięźliwość i pruderia. No i nadal było to dość kosztowne. Niemniej i tak co bardziej rozrzutni i otwarci strzelali fotki dość swobodnie. I coraz śmielej. I w każdych okolicznościach. Fotograf osobiście przestał być potrzebny do innych okazji niż komunie, chrzciny i śluby. Bessa jak diabli. Społeczeństwo stało się samodzielne. Niektórzy nadal wywołują zdjęcia, ale to promil (chociaż sama do niego należę, bo albumy się robi i koniec). Już wtedy jednak powstawać zaczęły autoportrety (mój pierwszy mam z ok 96r z przyjaciółką i ówczesnym przyszły chłopakiem, na imprezie sylwestrowej). Błysk lampy pamiętam do dziś.

Szczyt nastał gdy weszły komputery i aparaty cyfrowe. To był początek bumu swobody. Ludzie stali się samodzielni. Koszty przestały grać rolę, bo poza sprzętem nie było żadnych. Wszystko przestało mieć znaczenie, bo zawsze "coś się wybrało".
Nagle wszyscy zaczęli odkrywać  w sobie artystyczną żyłkę. Wszyscy. Aparat cyfrowy, a już najlepiej lustrzanka i można rozdać znajomym wizytówkę z dopiskiem "fotograf". Jeszcze niedawno wszyscy naśmiewali się z japońskich turystów, którzy obcykają wszystko, aby po czasie turystom tym dorównać. 

Wejście smartfonów już zupełnie wystrzeliło zjawisko fotografowania i filmowania w kosmos, ale doszło do niego jeszcze coś: masowe autoportrety. Wyciągnięta ręka i JEB! Tadam! Mamsię!  Coś się wybierze, a i tak nie trzeba tego wywoływać.

To jest dopiero wolność. Nie trzeba nikogo prosić, nie trzeba czekać, aż ktoś zrobi zdjęcie. Nic nie trzeba. W ogóle smartfony i programy do obróbki doprowadziły fotografię do jednego z najbardziej powszechnych zjawisk. Nic nie rozwija się tak szybko, jak autozdjęcia i filmy. Wolność od ograniczeń technologicznych budzi w ludziach artystyczną dzikość wręcz. I bardzo fajnie.

Czy to coś zmienia w świecie? Tak. Wiele amatorskich zdjęć ma naprawdę artystyczną wartość. Genialne ujęcia, momenty, autoportrety, natura, chwile, emocje. Wszystko. Wystarczy przelecieć instragram czy printerest.

A co z profesjonalistami? To inna działka i ona nie wymrze, ponieważ profesjonaliści operują innymi metodami, sprzętem, asystentami, narzędziami. Profesjonalna sesja zawsze będzie czymś innym. Jak portret namalowany przez malarza. Tylko różnica jest taka, że przestali być ludziom niezbędni do uwieczniania się.

Żyjemy w dobie doskonałej swobody i wolności. Samojebki rządzą światem. Kochamy się uwieczniać. Robić miny, pozy i oswajać siebie i świat ze sobą. Zdjęciami, filmami, blogami  i vlogami. I to jest piękne, bo ludzkość przestaje być sprowadzana do kanonów narzucanych przez media, kino czy telewizję. Teraz każdy może po prostu pokazać się świat z jednego powodu: bo jest. Nie musisz już być piękny, młody i lansowany, żeby być. Jesteś i to wystarczy.

Świetne czasy. 
To najlepsza pora dla samoakceptacji i może być tylko lepiej, bo jak bardzo byśmy nie negowali mediów społecznościowych, one będą się już tylko rozwijać i oswajać świat. Każdy znajdzie coś dla siebie.
I autoportrety będą towarzyszyć nam wszędzie.

Uwiecznianie się jest w naszej naturze od początku świata, a technologie wychodzą jej naprzeciw. 

Niech jeszcze coś wymyślą, żeby lampa nie dawała tak po oczach, bo z odległości ręki bywa to oślepiające ;-)




Aż ciekawa jestem, jak to będzie wyglądało za 10, 20, 50 lat. Jak bardzo ludzie się dzięki temu otworzą. Do czego to doprowadzi, do jakich zmian socjologicznych, bo że zmienia, to nie ma wątpliwości. 
Bawmy się ;-) 

Komentarze

  1. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl