Lub się



 Na koniec tygodnia.
Czy Ty też lubisz mieć porządek na biurku?
Czy lubisz siebie?
Te dwa pytania zadaj sobie właśnie dziś.



Jeszcze jedno pytanie: czy jesteś pedantką? Bo ja nie. Lubię porządek, ale raczej mam dar do tworzenia chaosu. Błyskawicznie. A potem chciałabym, żeby ktoś po mnie posprzątał.
Jak po gotowaniu. Albo jak widzę tę górę rzeczy do wyprasowania. Brrr.

Ale w jakiś specyficzny sposób wręcz muszę mieć porządek, żeby móc się skupić. Nie potrafię pracować w chaosie. Mam idealny porządek na biurku i na pulpicie laptopa, czy też katalogach w outlooku. Ponieważ mam swój pokój, to nic nie zakłóca mi tego porządku też obok. Ale jak myślę o innych w firmie, to aż się uśmiecham. Jest jasny podział. Jest kilka osób, których biurka wyglądają podobnie jak moje, czyli na wierzchu tylko to, nad czym właśnie pracują, reszta spraw poukładana obok, albo tacy, którzy mają na biurku wszystko. Oszalałabym.
Właściwie to chyba właśnie doskonały porządek i zorganizowanie przestrzeni pozwala mi panować nad ilością i różnorodnością spraw. Nie bez przyczyny wspominam co jakiś czas o wadze zarządzania czasem, a w tym, jako elementem, ustalaniem priorytetów i zachowywaniem porządku. Czy to jest warunek niezbędny? Zależy do czego. Ja jestem przekonana, że na efektywność wpływ jest bezwzględny na pewno.

Właściwie jak się cofam myślami w czasie, to zawsze tak miałam. Miejsce pracy, tam, gdzie się mam skupić, muszę mieć uporządkowane. Bez tego jestem zwyczajnie rozdrażniona i nie ma mowy o skupieniu. I miałam tak już od czasów szkolnych. Tak samo ważny jest dla mnie porządek w samochodzie. Chora jestem, gdy mam bałagan w bagażniku.

Poza tym, nie, nie jestem pedantką i sterylność irytuje mnie podobnie  jak chaos w miejscu pracy. Dlatego zastanawia mnie, jakim cudem to się łączy? Może kiedyś trafię na jakieś wytłumaczenie ;-)

Ale przy okazji, chciałabym skierować światło na pewną bardzo ważną kwestię. Jednym słowem - afirmacje.
Wiesz, że mam chopla na szanowanie siebie i dbanie o siebie? (przytaknij ;-).
Jeden z moich życiowych mentorów zwrócił (kilka lat temu) bardzo silnie moją uwagę na sposób, w jaki o sobie mówię, myślę. Do dziś pamiętam, jak się na mnie wnerwiał, gdy mówiłam, że jestem głupia, bo coś tam zrobiłam lub nie zrobiłam, albo gdy w jakikolwiek sposób mówiłam źle o sobie. Ten człowiek mnie tego oduczył a kilka książek pomogło zrozumieć wagę tego.

Zauważ, że ja na tym blogu nigdy nie piszę o sobie źle. To nie jest zabieg. Ja po prostu przestałam źle o sobie mówić i myśleć. Tak, da się. To ma znaczący wpływ na motywację naszych działań.
I tu bardzo pomocne są afirmacje. Jakie? Każdy będzie potrzebował innych, ale przykładów można znaleźć wiele w sieci bądź lepiej  - w książkach. Mów do siebie i sobie dobrze. Zawsze. Rozumiesz? Zawsze.
Jeśli masz jakieś "ale", to zacznij od odpowiednich afirmacji. Naucz siebie lubić i akceptować siebie (mój poziom miłości własnej jest daleko zaawansowany, ale niektórzy po prostu muszą zacząć).
Jeśli chcesz zacząć lubić siebie, kochać siebie, zacznij od afirmacji. Żeby to zadziałało, to musisz sam/a to wiedzieć, a nie tylko się zgrywać samoakceptacją na pokaz. Poczuj to. Nigdy, nigdy nie myśl o sobie źle.
Gdy się nauczysz myśleć o sobie tylko dobrze, to zobaczysz, jak to wpłynie na całe twoje podejście.
Ale zacznij od szczerej samoakceptacji. Jej brak hamuje strasznie dużo działań i samej chęci. Jak siebie lubisz, to zupełnie inaczej się chce. Już pomijam takie banały, jak fakt, że lubienie siebie jest sexy. To taki efekt uboczny. Ludzie, którzy lubią siebie są sexy. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. 
I nie chce być odwrotnie. Niektórzy mówią co innego, ale to bez znaczenia.

Hm, chcesz jakiś przykład? Proszę. Zdarza ci się zrobić coś głupiego? Tak. Czy to oznacza, że jesteś głupi/a? Nie. Po prostu zdarza ci się zrobić coś głupiego. Każdemu się zdarza. Lub się. Jak nie wiesz jak, to mów sobie "lubię siebie". Reszta przyjdzie sama. Zobaczysz. 

I zjedz jogurt z muesli. Pycha :-)




Komentarze