All about soup i jak to jest z tą ilością
Kto je zupy? Bo ja tak :-)
Zupy są podstawą lekkostrawnej, odżywczej diety.
Cały świat opiera się na zupach. Różnie zwane, z różnych składników.
Moimi faworytami są - poza naszymi rodzimymi zupami - zupy kuchni tajskiej, chińskiej i hiszpańskiej oraz indyjskiej. Lubię wyraziste smaki. Nietypowe dla nas połączenia. Pikantnie, słodko-kwaśno, na ostro. Jak jestem w podróży, służbowej bądź prywatnej, to zawsze w restauracjach czy barach zaczynam od zupy. Czasami na niej kończę, bo niektóre są niebywale syte.
W Monachium zakochałam się w zupie dyniowej.
We Władysławowie jest fantastyczna restauracja chińska, w której można zjeść pyszne zupy. Kiedyś zjadłam chyba trzy rodzaje. W trakcie jednej wizyty. Robiąc wiosenny wypad na półwysep można po drodze zajechać na obiad.
Trójmiasto też ma wiele takich miejsc i nie można narzekać na jakość. Właściwie w każdej trójmiejskiej restauracji bądź restauracyjce, z dowolną kuchnią świata, można różnie ocenić dania główne, ale na złą zupę jeszcze nie trafiłam. Czasami nie odmawiam sobie zajścia do małej, dosłownie 4-stolikowej restauracyjki, bardzo kameralnej, ale przyjemnej, z przemiłą obsługą i całkiem niezłym jedzeniem. Lee's Chinnese przy ul. Korzennej. Zdarza się, że nie ma wolnego stolika, wtedy biorę ze sobą sajgonki i zjadam w samochodzie. Zupę jedynie na miejscu. Chińska kuchnia świetnie rozgrzewa.
Najbardziej znaną restauracją rybką jest "Bar Przystań" w Sopocie. Nad samym morzem. Mają tam genialną zupę rybną. Dobrym pomysłem, który czasami uskuteczniam z jedną z przyjaciółek w ciepłe dni po pracy, jest spotkanie się w Jelitkowie, zostawienie samochodów i spacer brzegiem, rozmawiając, do Sopotu. Jedzonko i powrót. Dwie godziny lecą, jak z bicza.
Sam "Bar Przystań" ma różne opinie. Jak każde w miarę popularne miejsce. Mi tamtejsza zupa rybna jednak smakuje i warto się na nią wybrać.
Bardzo często zdarza mi się bazować obiad tylko na zupie. Dlatego jest ważne, żeby była maksymalnie pełnowartościowa i ugotowana na prawdziwym rosole.
Dla dbających o linię: kuchnia oparta na zupach jest najprostszym i najzdrowszym sposobem na utrzymywanie wagi. Inna sprawa, że ja się nie przejadam. Jedząc wolno, jem dokładnie tyle ile potrzebuję.
Sama staram się mieć w zamrażarce chociaż jeden pojemnik z rosołem wołowo-indyczym wg pp. Jeśli nie mam pomysłu, to niejednokrotnie ratowały mnie mrożone mieszanki zupne Hortexu. Są naprawdę świetne i pozwalają mi iść na łatwiznę. Wyciągam rosół, rozmrażam podgrzewając, dodaję którąś z mieszanek Hortexu, gotuję. I voila.
Dobre, syte śniadanie, kanapka z dobrego pieczywa, z dobrej jakości wędliną, sałatą, kilkoma plasterkami jajka na twardo i rzodkiewką na 2. śniadanie. Zupa na obiad ew. z tostami. Właściwie na obiadokolację. Przy wyważonej kuchni czekoladki czy bułka z nutellą nie będą grzechem. Właściwie nic nie jest grzechem :-)
Nigdy nie liczyłam kalorii i nie mam zamiaru. Zawsze ważniejsze będzie dostarczanie organizmowi wszystkich składników, no i oczywiście jeść smacznie. To przede wszystkim :-)
Gdy koledzy w pracy zamawiają jedzenie na telefon, to też wybieram zupy. Przeważnie kucharze dodają do nich grillowaną bagietkę albo ciabattę. Pycha. Najlepszy napęd na motor w ciągu dnia. Unikam za to dań mącznych, bo najchętniej zrobiłabym sobie po nich godzinną sjestę. Zupa jest optymalnym i najzdrowszym rozwiązaniem. I raczej nie ma szansy, żeby nam zaszkodziła.
Obalam mit:
Mitem jest, że dobrze, gdy jedzenia jest na talerzu dużo za dużo. A już zupełnie, gdy porcja jest nie do zjedzenia. Ani to dobrze nie wygląda, ani dobrze nie świadczy o miejscu. Danie powinno być w sam raz. Jak miska zupy. Nie ilość a sytość jest wyznacznikiem. Trochę nieciekawie to wygląda, gdy ktoś zapycha się wręcz jedzeniem, odchyla na krześle i sapie - Ale się objadłem. W domu? Ok. W restauracji to nieeleganckie, żeby nie użyć określenia "prostackie". Nie po to wychodzimy z domu, żeby wszędzie się czuć, jak w nim. W sumie cały urok wychodzenia, jest też w tym dodatkowym bon tonie.
Między swobodą a kulturą jest pewna subtelna różnica. Z resztą w domu też zachowujemy się w określony sposób. Niektórzy tak ekstremalnie swobodny, że może lepiej byłoby tego nie wiedzieć. To inna sprawa. Swoboda jest różnie odczuwana. Oceniana, w miejscach publicznych, będzie jednak wg norm. Koniec kropka. To tylko wskazówka.
Dlatego lubię też kuchnie, restauracje, gdzie składniki dania serwowane są osobno. Cechuje to szczególnie kuchnię chińską.
W restauracjach arabskich, indyjskich też można się z tym spotkać. Bardzo dobre rozwiązanie. Jeśli jednak danie serwowane jest klasycznie, to też zwracajmy uwagę na ilość. Zawalony talerz o średnicy metra jest marnotrawieniem a jednocześnie dla mnie dowodem, że w tym miejscu ani jakość ani ilość nie mają większego znaczenia. Tak samo silnym wyznacznikiem są dodatki. Jeśli mamy do wyboru tylko frytki albo krokiety ziemniaczane, to szału nie ma. Zapewniam, że kierując się ceną można zjeść lepiej. Tylko trzeba poszukać takich miejsc. Czy warto? W slow life na pewno :-)
Obalam mit:
Mitem jest, że dobrze, gdy jedzenia jest na talerzu dużo za dużo. A już zupełnie, gdy porcja jest nie do zjedzenia. Ani to dobrze nie wygląda, ani dobrze nie świadczy o miejscu. Danie powinno być w sam raz. Jak miska zupy. Nie ilość a sytość jest wyznacznikiem. Trochę nieciekawie to wygląda, gdy ktoś zapycha się wręcz jedzeniem, odchyla na krześle i sapie - Ale się objadłem. W domu? Ok. W restauracji to nieeleganckie, żeby nie użyć określenia "prostackie". Nie po to wychodzimy z domu, żeby wszędzie się czuć, jak w nim. W sumie cały urok wychodzenia, jest też w tym dodatkowym bon tonie.
Między swobodą a kulturą jest pewna subtelna różnica. Z resztą w domu też zachowujemy się w określony sposób. Niektórzy tak ekstremalnie swobodny, że może lepiej byłoby tego nie wiedzieć. To inna sprawa. Swoboda jest różnie odczuwana. Oceniana, w miejscach publicznych, będzie jednak wg norm. Koniec kropka. To tylko wskazówka.
Dlatego lubię też kuchnie, restauracje, gdzie składniki dania serwowane są osobno. Cechuje to szczególnie kuchnię chińską.
W restauracjach arabskich, indyjskich też można się z tym spotkać. Bardzo dobre rozwiązanie. Jeśli jednak danie serwowane jest klasycznie, to też zwracajmy uwagę na ilość. Zawalony talerz o średnicy metra jest marnotrawieniem a jednocześnie dla mnie dowodem, że w tym miejscu ani jakość ani ilość nie mają większego znaczenia. Tak samo silnym wyznacznikiem są dodatki. Jeśli mamy do wyboru tylko frytki albo krokiety ziemniaczane, to szału nie ma. Zapewniam, że kierując się ceną można zjeść lepiej. Tylko trzeba poszukać takich miejsc. Czy warto? W slow life na pewno :-)
Jak zupa, to tylko w zimie. Kiedy jest ciepło, nie zjem żadnej, a chłodnika nie lubię ;)
OdpowiedzUsuńNo wiesz, latem akurat zupy idealnie uzupełniają płyny ;-)
UsuńLee's chinese w GDA - ryba w sosie slodko-kwasnym - koniecznie
OdpowiedzUsuń