(O) prawie w sieci

Gdy byłam uczennicą, to nauczono mnie, że przytaczając na piśmie czyjeś słowa używa się cytatu, bądź otwierało się zdanie słowem "cytuję". Nawiązując blisko do czyjeś wypowiedzi używało się zwrotu "parafrazując". Internet spowodował coś takiego, że ludzie z czasem przestali się odnosić do tych technik. Przestało to być praktykowane, a tym samym sieć opanował niepisany zwyczaj kopiowania treści. Niektórzy podają źródła, odnoszą się do słów autora, inni zupełnie nie widzą takiej potrzeby. Znak czasów? 

 Kilka blogerek w tym White Plate   znalazło w przytoczonej książce własne przepisy. Jedna ze znajomych blogerek zobaczyła reklamę łudząco podobną do jej notki, w której zawarła pomysł odniesienia zachowań ze świata zwierząt do zachowań w tramwaju. Zbieg okoliczności (?) Może tak, może nie. Tylko autorka bloga będzie się nad tym nieskończenie zastanawiała. Pewności nie będzie miała nigdy. Co za problem zastosować zgrabny zabieg wykorzystania samego pomysłu? Żaden. Udowodnienie tego jest już akrobacją na miarę najwyższej klasy prawników, a i tak nie wiem, na ile jest do udowodnienia. Wymyślenie tego zawodowo zajmuje niektórym sporo czasu, sieć MOŻE być doskonałym źródłem inspiracji. Nie oskarżam, bo nie mam dowodów, ale złe jest, że tak może być. Jeśli by tak było, a ten ktoś nie skontaktował się z autorką... No właśnie.

Wieki temu, gdy wszystkich blogów było mało, dostałam linka, do bloga stanowiącego dosłowną kopię mojego innego bloga. Nie wiedziałam co zrobić. Znajomy bloger podpowiedział, żeby zgłosiła to administratorowi. Kontakt z administratorami platformy spowodował szybkie usunięcie tegoż bloga. Innym razem dostałam propozycję darmowej ekranizacji tamtego z bloga z hasłem "jak coś z tego wyjdzie, to wrócimy do tematu". Zamarłam. Cichy sprzeciw, bo na dobrą sprawę wiedziałam, że w razie czego nie chcę wojny. Dobrze, że temat sam umarł, bo pierwszy odcinek pokazał mi, że tamci ludzie zupełnie nie poczuli mojego bloga. Stwierdziłam, że ten świat nie jest dla mnie, ja chcę spokojnie pisać bloga i nie mieszać się w media. Znowu poratował mnie znajomy bloger pomagając mi pozbierać myśli. Nie chciałam tego więcej przeżywać. Za takimi propozycjami stoi mnóstwo niejasności. Każde niedopatrzenie może być szkodliwe. Jeśli to nie jest nasz cel, jeśli się do tego nie przygotowujemy, nie spodziewamy, możemy zaznać niezłego szoku. Wielokrotnie można nie wiedzieć, jak się zachować. W realu poruszamy się również wg zasad, jednak mając doświadczenie, znamy potrzebne nam przepisy, normy, ograniczenia, konsekwencje. W sieci nie.

Sieć. Prawa autorskie. Dostępność? Przecież to tylko blog, treść ogólnodostępna?


Rozmawiałam dziś z przyjaciółką o tym, poruszając temat głównie pod kątem kradzieży przepisów do wspomnianej książki. Sprawa jest prosta.
Wydawałoby się. Owszem, zakładając pójście na wojnę, stracą jednak obie strony. I tak jest za każdym razem. Brakuje w Polsce, w wielu dziedzinach kultury mediacji. Czasami najprostsze rozwiązania bywają najgorsze, najbardziej kosztowne i niekonstruktywne. Bez doświadczenia, bez praktyki, bez pewności posunięć, bez przewidywalności ruchów każdy patrzy, żeby nie zginąć/ żeby wygrać. To dla mnie furia niedoświadczenia wojownika.

Ja mimo lat blogowania nie "czuję" w sieci niektórych mechanizmów, dlatego też podziwiam blogerów, którzy potrafią poruszać się i w sieci i w świecie realnym, łącząc je z gracją baletnicy. Dla mnie mimo wszystko to ciągle dwa odrębne światy. Jestem mentalnie starej daty i mi to odpowiada. Sieć ma dla mnie nadal za dużo niezrozumiałych mechanizmów, które po prostu funkcjonują, a mi się nasuwa pytanie "ale jak?" albo "ale dlaczego?". Podejrzewam, że są one niezrozumiałe dla wielu, bardzo wielu osób, które zupełnie unikają internetu poza czytaniem wiadomości. Jak na ironię ponad 90% moich znajomych nie rozmawia o świecie wirtualnym. Zupełnie. Słowo blog czy facebook nie funkcjonuje w rozmowach. Owszem, w zakresie marketingowym, zawodowym, tak, ale nie dalej. Pewnie w wielu środowiskach jest zupełnie inaczej. Łączenie światów jest nadal dziwne, chociaż podobno internet jest wszechmocny. Może będzie. Może nie. Może zawsze pozostanie spora grupa ludzi, którzy uważają to za stratę czasu.

Internet zmienia jednak kulturę. Etykę. Niby oczywiste, ale z drugiej strony... Często zdarza mi się widzieć słowa czy rzeczy, których wolałabym nie zobaczyć. Nie chodzi o wrażliwość, chodzi o estetykę. O poziom wypowiedzi czy jakość ogólnie ujętej grafiki. Jestem starym pokoleniem. Jestem niezmiennie bardziej obserwatorem niż czynnym uczestnikiem i to mi odpowiada. I zawsze mogę po prostu zamknąć stronę.
Patrząc na takie sytuacje, gdy jednak ktoś kradnie treści z sieci, gdy bezkarnie traktuje blogi jak źródło darmowej treści, to nie mogę tego zrozumieć. Jak napisałam na początku. Mam ciągle dysonans. Jak i kiedy to się stało, że autor przestaje być szanowany? Jak to się stało, że pisząc w sieci, jakieś bardzo osobiste wnioski, przemyślenia, słowa, zdania, czy przepisy, które wymagały jak wszystko dopracowania, poświęcenia czasu, ktoś bezkarnie i przede wszystkim bezwstydnie wchodzi i to sobie bierze? Jak to sobie tłumaczy? Jak tłumaczy to sobie publikując to w książce, w druku, podpisując się pod tym? Zanika kultura szacunku dla autorstwa w wielu dziedzinach. Kradzieże z blogów, pobieranie wszystkiego z sieci, bazy zdjęć, czy grafik, które zabijają fotografię prasową, przerabianie oryginałów. Sieć nie jest szanowna, a jednocześnie wiele się na niej opiera, z niej wypłynęło. Czy to dobrze? Czy źle? Czy tak powinno być? Czy kogokolwiek to powinno zastanawiać? Internet jest tak skarbnicą wiedzy, treści, relacji jak i śmietnikiem słów, wysypiskiem zachowań (wyzwisk, chamstwa, agresji), które kiedyś nie miałyby szansy przejść niezauważone, nie miałyby szansy zaistnieć. W niekontrolowanym tłumie nikną.

Wracając do tematu kradzionych przepisów. Moja przyjaciółka uważa, że sprawa jest prosta: wycofanie książki z druku. A dla mnie tu właśnie zaczyna się smutna strona tej historii.  Same przepisy są przecież warte "podania dalej". Problemem stała się forma przekazania. Gdyby doszło do mediacji, to na pewno jest kilka rozwiązań: oczywiście wspomniane wycofanie z druku, ale i inne - dopisanie autorów przepisów do listy współtwórców. Dziwi mnie zachowanie autorki książki: przecież mogła się zwrócić do blogerek z propozycją wspólnego projektu. Pod jej nazwiskiem książka ma szansę na większą sprzedaż, natomiast blogerki zaistniałyby w świadomości czytelniczek. Kwestia rozliczenia? No to jest coś, na czym się zupełnie przy tego typu sprawach nie znam i nie mam nawet pomysłu. Jednak istotą jest dla mnie podejście do samej sprawy. Inna rzecz, że tak naprawdę bloger pozostaje bezbronny w obliczu takich zachowań. Bo co może zrobić? Oddać sprawę do prawnika. Jasne. A kogo na to stać, bo dobry adwokat to wydatek rzędu kilku tysięcy? A ilu adwokatów i sędziów ma doświadczenie w tego typu sprawach? Dobry adwokat zbuduje linię obrony czy oskarżenia w niewiadomy sposób, to jasne, jednak jakie są praktyki odnośnie sieci? I co najważniejsze: dlaczego, zakładając bloga, ktoś ma się martwić, czy ktoś inny nie ukradnie efektów jego pracy, albo jego słów, tylko dlatego że są ogólnie dostępne? Dlaczego ma się wgłębiać w coś, co jest tak naprawdę zupełnie niedopracowane (czyli praktykę etyczną) i nie można po prostu sięgnąć do kodeksu czy ustawy bądź komentarzy, żeby wiedzieć, po czym się porusza? Gdyby zdobycie prawa jazdy i jazda samochodem wiązała się z tak niejasnymi zasadami, jak życie w sieci, to byłby niezły kocioł. Ludzie marząc o powodzeniu, o popularności, o zarobku uskuteczniają zupełną jazdę bez trzymanki. 

Sieć. Niezmiennie błogosławieństwo i przekleństwo. 

Prawa autorskie. To ładnie brzmi. Niech jeszcze będzie w końcu poważnie traktowane. Trochę szacunku. To jest jeden ze skutków tego pędu, w tym mediów. Przemiał, przerzut, za chwilę i tak wszyscy zapomną. Bez względu na efekt poszczególnych bitew, chociaż niektóre nie powinny mieć miejsca. Tak jak kiedyś pisałam, sieć jest nowo odkrytą ziemią, na której jak widać ciągle trwają średniowieczne wojny o teren. Szkoda, że czasami też takimi metodami. Szkoda, że niektóre zasady odchodzą miejscami w niepamięć. Pisanie bloga jest taką samą sztuką (nie chodzi o efekt) jak każda inna. To, że ktoś decyduje się na pisanie w sieci, powinno go jednak chronić przez kradzieżą. Bloger nie założy krat, alarmu i blokad. Pozostaje bezbronny w tłumie. Ciągle. ma obiektywnie niewielkie szanse na ochronę praw autorskich. Wykorzystywanie tego przez innych, zamiast współpracy, unikanie cytowania, podkradanie treści czy pomysłów, jest nadal objawem małej dojrzałości, a jeszcze mniejszego ego. Obserwowanie tego u dorosłych ludzi, jest żenujące. To ciągle furia niedoświadczenia wojownika. Kolejna sfera, której jestem ciekawa za kilka lat. Na dziś blogerzy są chyba po prostu w miarę bezbronni i to jest niedobre. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni. Ale zmian wymaga w tym względzie tak wiele obszarów z zachowaniami w realu włącznie, tak wiele dobrej woli i dobrych praktyk, że głowa może rozboleć.

Tak, wiem. Jestem starej daty i do tego idealistka. I dobrze. Jako propagatorka mediacji nie mogłabym być inna. Świat mógłby dojrzeć w końcu do konstruktywnych rozwiązań.

Komentarze