Bez promocji - PMS, czyli poczuj magię świąt rulez

To był fajny dzień, drogi pamiętniczku. Ciężki, ale pozytywny. W pierwszej kolejności przeżyłam swój pierwszy w życiu audyt ISO, w którym jestem odpowiedzialna za milion procedur, ba, okazało się, że lata doświadczenia nie poszły na marne i audytor powiedział, że już dawno nie widział kogoś tak dobrego w tym jak ja. No cóż, pisanie na blogu o organizacji i zarządzaniu czasem nie jest pustosłowiem. Po prostu zdradzam po trochu arkana, jak być świetnym w pracy a przy tym mieć czas na wszystko inne. Inna sprawa, że ta praca spełnia warunek nr 1. robię to co kocham i spełnia warunek nr 2. oraz 3. czyli z fantastycznymi ludźmi, w ogólnie świetnym środowisku i na fajnych warunkach. Jestem kompletnym zaprzeczeniem teorii, że nie ma pracy idealnej. To 14. firma, w której jestem i naprawdę wiedziałam, czego szukam. Jak na razie znalazłam. Swoim podejściem, nie zarzekam się na przyszłość, ale właśnie mija jakieś półtora roku. Jest dobrze. Tendencja wzrostowa, fajne perspektywy, może być :-)



Dziś opiję czerwonym, wytrawnym ten mały kolejny sukces.
Tak na marginesie, o ile nie znoszę biurokracji i uważam, że powoduje spowolnienie rozwoju świata ogłupiając ludzi, o tyle doceniam ISO, ponieważ to jak wspólny język w wieży Babel, szczególnie, gdy się pracuje w międzynarodowych standardach. Poważnie, jednolitość pewnych procedur, sposobów postępowania ułatwia nam wszystkim życie. I nie ma znaczenia, czy kontaktuję się z Europą, czy Dalekim Wschodem, firmy pracujące wg ISO myślą podobnymi schematami, co w takich sytuacjach jest dobre. Nie musimy się sobie tłumaczyć, że "tak się robi". My to wiemy i przechodzimy do konkretów. Oczywiście niektórzy popadają w skrajności, ale to już ich wewnętrzna sprawa. W kontaktach zewnętrznych normy są podobne. I amen.

Wczoraj spędziłam dzień na odbijaniu nadchodzącej grypy. Przeleżałam go na kanapie, w zupełnej ciszy, ze śpiącym kotem obok i z nowym numerem FOCUSa w ręku. Sięgnęłam po ten numer przez okładkę. I to był dobry ruch. Artykuł na temat minimalizmu jest strzałem w dziesiątkę w tym przedświątecznym okresie. Mnie ten szał zupełnie nie rusza, bo jak coś chcę, to sobie kupuję, albo dostaję nieustannie, a jeśli czegoś mieć nie mogę, to święta czy urodziny tego nie zmienią. Serio. Jestem wybredna i nie lubię obarczać najbliższych moimi zachciankami. Inna sprawa, że w tym roku zmieniałam plany świąteczne dwa razy, stawiając rodzinę zagranicą na nogi, że przyjedziemy, po czym to odwołałam. Oni mnie kiedyś zlinczują za te zmiany planów :-) Mój dziadek ledwo żyje i wolę pobyć z nim. Z resztą pogoda mnie zupełnie wyleczyła z wyjazdu. Co się odwlecze... To wolimy zrealizować inny niecny plan, na lato, że się pakujemy, spotykamy i jedziemy na 3 auta na tournee po Włoszech. O to mi się podoba. Może kiedyś się w końcu zgramy :-) Dobra, minimalizm.





Kto grał w simsy, to wie, że gra jest fajna, gdy mamy magiczny kod do kasy i dopóki tworzymy. Dopóki budujemy, urządzamy, organizujemy jakoś czas naszej postaci, romansujemy na 10.ciu frontach, bzykamy się z kim popadnie, topimy w basenach, gdy ktoś się nudzi, zakładamy rodzinę, męcząc się z wirtualnym dzieckiem, czasami z nudów wyślemy postać do pracy, ale po jakimś czasie, nie chce nam się budować kolejnego domu, urządzać go, robić imprezy dla bablających ludzi, zakładać rodziny czy romansować. Powtarzalność i przewidywalność są nudne. Podobnie jest np. z Mafią na fb, w którą grałam wieki temu. Dopóki się wspinałam po szczeblach mafiokariery, dopóki każda ukradzona moneta dawała radochę, każdy kupiony budynek czy broń cieszyły, było ok. Po jakimś czasie osiągamy jednak kapitał miliardów mafiodolarów i możemy robić i kupować pewne określone, najdroższe rzeczy. Nuuuuda.

Uwielbiam gry strategiczne, zadaniowe. Do czasu. Gdy osiągam maksimum zaczynam się nudzić. I szukam kolejnej, opartej przecież na tym samym szablonie, ale nowej, z nowymi celami, gadżetami, z nową scenografią. I znowu nuda. Itd.
Co jakiś czas trafiam na materiał na jednym z kanałów (nie pamiętam teraz którym), o ukraińskich miliarderach. Dżizas, jak ci ludzie nie wiedzą już, co robić z kasą. Są na ostatnim levelu simsów z kasą. Wymyślają jak mogą. Kawior za 15k usd, obiad w najdroższej restauracji w Londynie, który kończy się siermiężną awanturą o niedopolerowany kieliszek, wszystko naj, naj, naj. Najdroższe. Tylko czemu ja nie czuję "też tak chcę"? Bo nie chcę. Owszem, chcę mieć więcej kasy, ale wiem też, że to czasami wymaga wyrzeczeń, albo decyzji, na które się nie zgodzę. Więc szukam innych metod, ale nie ma we mnie determinacji, która odbierałaby umiejętność doceniania tego, co mam dziś. To pewnie jeszcze potrwa, albo i nie, ale wiem, że ciągle daleko mi do znudzenia przesytem.

Mam wiele marzeń, które mogą pomóc spełnić pieniądze i ok. Ale mam też wewnętrzne przekonanie, że mieć wszystko pozostawia jakąś granicę za nami, granicę, która mówi: to już było. Może dlatego materializm mam na dalszym planie, zaraz za idealistycznym i nieznośnie romantycznym życiem tu i teraz. Mimo pełnej gotowości na zmiany. Mimo generowania ich. Mimo posuwania tych swoich klocków do przodu. Kiedyś przyjęłam z maksymę, żeby zacząć zmianę świata od siebie. To działa i promienieje. To dużo. Mniej znaczy więcej. Mniej oczekiwań daje poczucie bezcennego spokoju. A to co przychodzi cieszy. Po prostu. Od pierwszych zarobionych samodzielnie pieniędzy, po ogrzewanie siedzenia w samochodzie.
Co będzie następne? Ha. I to jest właśnie fajne. Bezmiar możliwości. Posiadanie pociąga, ale wiem na pewno: nudzi. Od rzeczy, po związek. Ja wolę doceniać, że wszystko płynie. I zmienia się z perspektywy czasu na lepsze.

 Polecam nowego FOCUSa. Ten artykuł bardzo uspokoi. Bohaterowie są skrajnymi minimalistami, wręcz ortodoksyjnymi, ale to nie ujmuje im spokoju. I to o czymś świadczy.

Fajnego wyciszenia w Święta życzę oraz poczucia istoty sprawy,  żeby nie zagłuszać tego, co najlepsze :-)


 PS. Tak, uważam branie kredytu na święta za przerost formy nad treścią, jak i wydawania oszczędności życia z tej okazji, bo nie o to w świętach chodzi, jak i nie o to, żeby mieć nowy telewizor na koniec świata. Mhm, niektóre reklamy są dla idiotów.

Komentarze

  1. niestety wiekszosc reklam jest dla idiotow. Dlatego istnieje: 'jak ja nie cierpie reklamy!'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie mów, wiele reklam to prawdziwe dzieła sztuki, wiele jest po prostu zabawnych, albo intrygujących. Ale te z telewizorem na koniec świata były naprawdę idiotyczne :-)

      Usuń
  2. Popatrz na co natrafiłam wczoraj:

    http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/lifestyle/art,397,tak-cie-kocham-ze-nie-kupie-ci-prezentu.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz. A ja bardzo podobnie myślę, bo po prostu do tego doszłam. Im więcej mogę mieć, tym mniej potrzebuję. Im mniej potrzebuję, tym mam większy spokój. Wolę celebrowanie życia przez podróże, jedzenie, klimat, jakość a nie ilość. Rzeczy, przedmioty, są jak najbardziej ok i lubię mieć, ale nie nadają sensu mojemu życiu. To naprawdę uwalnia, gdy nie łapiesz doła, marząc o kolejnej parze butów ;-)

      Usuń
    2. PS. artykuł dobry. Podczepiam się pod polecenie.

      Usuń
    3. Podróże, jedzenie, klimat, jakość a nie ilość - to jest to, kochana :) Wciąż pamiętam tamtą magiczną niedzielę u Was :*:*

      Usuń
    4. Bardzo będę upierdliwa jak spytam o możliwość zeskanowania całego artykułu z Focusa? ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl