Słowo daję


- Zawsze, gdy słyszę "jestem twoim przyjacielem", zapala mi się w głowie lampka kontrolna - powiedział.
- Też w to nie wierzę. Po pierwsze, to ja decyduję, czy uważam kogoś za przyjaciela. Po drugie, po co te słowa? Po co zapewnienia? - zapytałam retorycznie
- Nic. Puste słowa.
- Może nie puste, ale to nie tak działa. Zwyczajnie nie tak. To takie życzeniowe gadanie.
- Przyjaźń ocenia się wstecz i na dziś. To czas pokazuje, kogo możemy uważać za przyjaciela.
- Z miłością jest podobnie. Nie kochasz za to co będzie, tylko za to co jest i co było. Bo to WIESZ. Takich rzeczy się nie ustala.
- To widać. Po zachowaniu, po tym co się dzieje. I co nie.

Słowa. Są ważne. Są dopełnieniem.
Pewność to ładnie nazwana strasznie ludzka naiwność. 




 Słowa są tylko i aż dopełnieniem. Nie ma nic gorszego, niż mieć pretensje o to, że się "kończą". Że ulatują z czasem, jak dym. Bo to słowa. Zanim nabiorą wartości, muszą dowieść prawdy, a nie tylko życzeniowego wypowiadania w chwili uniesienia. I bez pretensji. Inaczej stają się smyczą, za którą ludzie się ciągną. Ważniejsze jest to, co za słowami następuje. Co za tym zostaje. Na to mamy ograniczony wpływ, dlatego ważniejsze jest zastanawiać się, zanim coś się powie. Jak się to powie i czy się mówi coś, co za jakiś czas może stać się po prostu nieaktualne. Jako ludzie się nie zmieniamy. Zmienia się cały świat w około,  my go zmieniamy. Czasami bardzo dosłownie.

Zmienia to też znaczenie słów wypowiadanych kiedyś. "Kocham cię" jest ważne dziś. "Pomożesz mi?" - "Tak" - działa dziś. Jutro może po prostu nie będzie można. Wyciąganie wniosków na przyszłość tak nie działa. Nie można wiązać ludzi słowami. Lojalność, wierność, uczciwość, miłość, zaufanie? Tak. Ale to działa z obopólną odpowiedzialnością i nie na zapas. Nie można przeceniać słów, bo końcem końców ważniejsze są czyny. Słowa są podkładem. Dopełnieniem.  Można wiele wyegzekwować podpisem, papierem, ale nie w tym rzecz. No kto tak naprawdę chce być z kimś, BO tamten podpisał? Litości. Na godność jakoś nie ma umów. 

Zawsze się uśmiecham z lekkim pobłażaniem słysząc wielkie słowa. Nic tak szybko się nie ulatnia, jak one. To, co ważne dzieje się prawie bez słów. Niezmiennie. Słowa zbliżają, słowa opisują, nawet definiują i co z tego? Docierają do naszej wyobraźni, świadomości, kolorują, ale i rujnują. Przecenia się je, stąd tyle cierpienia, ale też tyle szczęścia. Ale w tyle głowy miejmy tę świadomość, że to słowa. Nie są kamieniem wmurowanym w ścianę. To ma swoje dobre i złe strony. Znaczenie ich pozostaje kwestią dojrzałości. I do ich wypowiadania i odbierania. Te same słowa mogą wysłać w kosmos i do piekła. Dziwne, prawda? No nie. Tak po prostu jest. 


Dziś spędziłam dzień z bliskimi mi mężczyznami z rodziny. Odwiedziny krewnego M. (właściwie to bez znaczenia, bo znamy swoje rodziny prawie na wylot) z drugiego końca Polski. Mądry człowiek, którego zawsze dobrze się słucha. Z którym dobrze się rozmawia. Do tego dyplomata idealny. Gdy M. przygotowywał swoją słynną w rodzinie pizzę wg pp:



ja spędziłam czas z kuzynem i szwagrem w Brovarni. Jest to nadal jedno z bardziej klimatycznych miejsc w Gdańsku, szczególnie, gdy ktoś akurat ma ochotę na naprawdę dobre piwo. Tam jest chyba najlepsze. I samo miejsce, jego lokalizacja, jest genialne. Szafarnia jest fantastycznym miejscem z jeszcze jednego powodu: stamtąd jest piękny, naprawdę piękny widok na Bazylikę Mariacką. Z Szafarni, przy marinie jachtowej (dziś jeszcze pustej), widać monumentalność tej budowli. Nie dziwi, że jest to największa budowla w Europie.



Wróciliśmy po krótkim spacerze i poczekaliśmy aż pizza się dopiecze. Jest naprawdę kultowym daniem. Zawsze, gdy M. ją robi, to wpada ktoś z rodziny. Mają 6. zmysł do niej. Tym razem zrobił ją jednak specjalnie dla gości. 

Rozmowy cały dzień o związkach, miłości, odległości, upływie czasu. Cudnie. Bardzo lubię taki klimat. Odpoczywam przy tym.

Kuzyn jest też zwolennikiem teorii, że jesteśmy sobie przypisani, tzn. nie ja z nim, ale ludzie są sobie przypisani. Każdy na pewno zna wiele przykładów, gdy ludzie kierują się rozsądkiem, albo potrzebą chwili decydują się na małżeństwo, tak naprawdę się krzywdząc. Niejednokrotnie też potem dzieci. Ignorowanie głosu serca, negowanie emocji, bardzo często prowadzi do tego, że ludzie są po prostu nieszczęśliwi i zagłuszają to uczucie. Zapracowują, uciekają przed samymi sobą. Można stworzyć pozornie idealną rodzinę, a bez cienia ciepła, miłości, bliskości. To widać. To się wyczuwa. I co? Nic. To ich wybór. Kiedyś go dokonali i kontynuują. I dali sobie słowo, że wytrzymają do końca. Strasznie to brzmi.

Tak. Miłość, przyjaźń, to po prostu musi płynąć z serca. Jak będzie przegadane, to i tak pozostanie powierzchowne. Można negować istnienie jednego i drugiego. Może czasami tak jest bezpieczniej. Nie wiem. To są generalnie czasami trudne wybory. Czasami ludzie po prostu bardzo chcą ufać, bardzo chcą kochać. I są gotowi na to czekać. Trochę złudne. Dlaczego? Bo życie może minąć na czekaniu. Na czekaniu na uczucia, na zaufanie. Albo na rozbijaniu się o kolejne próby.

Kuzyn powiedział to, co jest faktycznie najważniejsze i o czym każdy powinien pamiętać: wszystko i tak zaczyna się w nas. W tym punkcie, gdy zamykamy oczy i patrzymy na co, co czujemy do siebie. Co chcemy dać drugiemu człowiekowi. Bo związek to dawanie, nie branie. Punktem wyjścia jest dawanie, nie branie. Obopólnie.

Dlaczego? Żeby zachować zdrowe granice.


I wszystko sprowadziło się do tego, że co ma być to będzie. Jeśli ludzie są sobie pisani, to będą razem. Nie wiadomo jedynie, czy na siebie trafią. Ale jeśli... 
Życie czasami powoduje falstarty, albo zsyła coś bardzo "późno". Nawet często. Sama zaliczyłam ich kilka w różnych dziedzinach życia, z miłością włącznie. Tak bywa. Co jest ważne? Nie złościć się ani na siebie, ani na świat. Pogodzić się z tym. Czas płynie. Szkoda spędzić go na biernym czekaniu. Naprawdę. Trzeba żyć. Może właśnie trzeba coś jeszcze dożyć, przeżyć, doświadczyć, co pozwoli zbudować z tą osobą już taki związek, jaki ma być. Ale nie robić tego na siłę. 
To są dość specyficzne rozmowy. Ja nie lubię wyrokować, kto z kim pasuje, kto nie, bo to jest ocenianie po pozorach, chociaż znam kilka osób, które wg mnie będą kiedyś parą. Niektórzy już byli, ale to był właśnie taki falstart. A może nie. Może to moje życzeniowe podejście, bo tak dobrze do siebie pasują. Tylko oni to wiedzą. Tylko im czas to pokaże. 
Czasami pada zdanie - może kiedyś faktycznie będziemy razem. Kto wie. 
Czas. A może wola? 
A może nie mam pojęcia, bo każdy mierzy swoją miarą i znanymi miarami. To naprawdę czas pokazuje. Ja powiem, że miałam udane małżeństwo ostatniego dnia życia. Do tej pory będę ciągle ciekawa tego, co będzie dalej. 

Pewność to strasznie ludzka naiwność. Odpowiedzialność za słowa to co innego, niż odpowiedzialność za ich interpretację. Nie dajmy się zwariować. 

To był bardzo slow dzień. Idealnie. Kolejny wiosenny falstart był dziś udany. Ja się nabrałam ;-) 


O przyjaźni pisałam częściej na cobyecie. Z perspektywy czasu - nic się nie zmienia. O miłości też. Pewnie jeszcze się nie raz powtórzę. Podgryzę temat z innej strony, żeby i tak dojść do tego samego wniosku, nie o to chodzi. 



Przepis na pizzę (jeszcze raz wspieram się Ciesielską), jak w pp - kolejność jest ważna. Trochę zmodyfikowałam zapis. 

Ciasto: 
40dkg mąki pszennej, 1/4 łyżeczki kurkumy, 7 łyżek oleju, 1/2 łyżeczki imbiru, szczypta soli, 5dkg drożdży rozpuszczonych w 2 łyżkach ciepłej wody. Dolewając powoli ciepłej wody wyrabiamy ciasto, aż nabierze konsystencji ciasta na pierogi. Następnie rozkładamy je równomiernie na natłuszczonej  blasze* 

Odstawiamy przykryte ciasto na 30min. Niech wyrośnie. 
W tym czasie: 

  • podsmażamy 1/2 kg doprawionych solą i pieprzem pieczarek pokrojonych w plasterki  - odkładamy do miseczki 
  • podsmażamy ok 30dkg wędliny, szynki, dobrej kiełbasy, albo... berlinek. Sprawdzają się doskonale, czego bym o nich wcześniej nie pomyślała. 
  • szklimy 3 duże cebule, pokrojone w półplasterki,  

Gdy ciasto wyrośnie nacieramy je pędzelkiem olejem i układamy: 
wg przepisu plastry 4 pomidorów (oczywiście sparzone i obrane), ale my korzystamy z pomidorów z puszki, posypujemy tymiankiem, rozkładamy pieczarki, cebule, posypujemy imbirem, pieprzem czarnym, pieprzem cayenne, oregano, solimy, układamy wędliny, posypujemy startym żółtym serem (ok. 20dkg), bazylią, na koniec majerankiem. 
Pieczemy w rozgrzanym piekarniku (170st C) przez ok. 1 godz. 

Można zjadać z keczupem, ale nie trzeba. Ważne, żeby jak zawsze wybierać dobre jakościowo składniki. Koszt takiej pizzy to ok. 30zł, a najada się do syta kilka osób. 

*My akurat używamy od kilku lat blachę do pizzy (bo jednak jest najpraktyczniejsza i najlepiej się w niej kroi). Nasza jest już zniszczona i podrapana do granic możliwości, ale to jej nadaje charakter. 


Komentarze

  1. Powiem tylko jedno słowo, które jest aktualne od tamtej wrześniowej niedzieli - tęsknię...

    OdpowiedzUsuń
  2. Przytulam Cię, kochana, chociaż wirtualnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. czytałam i wyczułam to slow, lubię kiedy tak piszesz. tak o wszystkim co ważne w taki sposób że czuje się ciepłe słońce na twarzy. I to racja jeśli ludzie są sobie pisani to odnajdą się, nawet na kilka godzin żeby przejechać pół Polski zrobić razem obiad, pośmiać się, pogadać pomilczeć, a następnego dnia napisać sobie sms: "to spotkanie dało mi siłę do walki" .

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl