Kobiety dyktatorów



"Kobiety dyktatorów" Diane Ducret.

Wkładam ją do walizki.





Jestem przy pierwszej postaci. Żona Fidela Castro. Nie opuszcza mnie myśl "kobieto, dlaczego?".  Solidarność? Nie, nie odczuwam solidarności, gdy kobieta pozwala, żeby mąż odczuwał większą fascynację innymi kobietami niż nią. Tak. Pozwala. Nie. To nie kwestia przymusu. Fascynacji się nie wymusza. Albo się ją budzi, albo nie. Albo na zawsze, albo na chwilę, albo nigdy. Dlaczego to mija? Czytając o M. Castro mam wrażenie, że ona na to sama właśnie pozwala, nie może unieść ambicji męża. On znajduje kobiety, które to potrafią i tego chcą. Ale też przemijają. Och. Czytam dalej.

Biorę książkę, bo jestem ciekawa, jak to się potoczy.

Ciekawa jestem jednak bardziej postaci kobiet, które stoją same mocno za sukcesami mężczyzn. Nieważne, że dyskusyjnymi. Chodzi mi o mechanizm.
Takie kobiety też są w tej książce. Gdy jednak kobieta powoduje wszystko. Gdy bez niej mężczyzna pozostałby "nikim", a ona to w nim budzi i podsyca.

Następnie wrócę do pierwszej części.
Potem jeszcze "Pierwsze damy II Rzeczpospolitej" Kamila Janickiego. Te trzy książki to strzał w 10.

Patrząc na zdanie, skądinąd słuszne, że za sukcesem mężczyzny stoi jakaś kobieta, po pierwszej postaci, czyli właśnie F. Castro, widać, że nie jedna. W przypadku artystów i ich muz było to oczywiste. Chociaż też bywało różnie, na ile znam życiorysy artystów. Przy czym bycie muzą to banał. Motywowanie mężczyzny to inna bajka.

Właściwie to nie odkrywcze, ale wciąga poznawanie postaci tych kobiet.
Fascynujący wątek. Przenosi w czasie. Przesuwa percepcję.

Kocham czytać w hotelu przed zaśnięciem.

Komentarze