Otwartość w słoiku

Kilka razy słyszałam, że w Warszawie osoby napływowe nazywane są słoikami.



Jestem z Gdańska. Jestem Gdańszczanką. Też z urodzenia. No fajnie, fajnie. Wiem.

Tu od zawsze byli ludzie napływowi. Mamy kilka uczelni. Szkół z internatami. Międzynarodowych firm.  Ludzie przyjeżdżają, wyjeżdżają na kilka lat. Albo na zawsze. Ludzie spoza Gdańska są normą. Słoiki? Każdy z nas to przerabiał. Sama wiele lat przewoziłam jedzenie w słoikach od babci. Z drugiego końca miasta. Do dziś coś się dostanie od teściowej, czy cioci. Ok. Teraz są plastikowe pojemniczki. Koncepcja przewożenia jedzenia jest odwieczna i nie cechuje tylko studentów, czy ludzi pracy dokarmiających się rodzinnym jedzeniem, albo tych, którzy jeżdżą do Warszawy, albo pochodzą spoza niej. To nie jest warszawska tradycja. Bez przesady. 
Jedynie nazwa dla ludzi napływowych pochodzi stamtąd. Kto to wymyślił? To kto czuje się Warszawiakiem i kiedy? Jest szansa?

Wyprowadzając się do Warszawy człowiek godzi się na bycie słoikiem? Wow. 
I jeszcze w weekend leciał o tym materiał w dzień dobry tvn.
Poważnie, na ile poważnie porusza się temat przy pierwszej kawie.





Ludzie opowiadali, że są słoikami, bo są spoza Warszawy. Goście w studio nie wyglądali na rozczulonych czy rozbawionych tym. Raczej komentarze były w kierunku "Ojej, żyję tu od 20lat i nie wiedziałam, że jestem słoikiem" - mówi pani poseł. 

Kurcze, ja nie muszę wszystkiego rozumieć. Jeśli kiedyś się wyprowadzę, będzie to miasto czy okolica mentalnie podobna do Gdańska. Albo Kolonii. Nieważne gdzie na świecie. Otwartość i tolerancja, ale też pewna przychylność na moje przybycie są podstawą. Bez ludzi napływowych miasta by się nie rozwijały. Cywilizacja zamknęłaby nas w małych osadach. Ludzie napływowi budują klimat. 

Na świecie często jest tak, w Gdańsku też, że ludzi nie ocenia się po pochodzeniu. Możesz być samorodnym kosmitą. Talent, wiedza, otwartość umysłu, ciekawość, charakter, nastawienie, humor, autoironia, tolerancja? Tak. Masz akcept na dzień dobry. Świetnie, że tu jesteś. Żyjesz. Bądź z nami. Ta delikatna granica między śmianiem się z siebie a z kogoś. Nie tu. Żyjesz w tym mieście, to jesteś jego mieszkańcem i obywatelem. Punkt. 

Gdy mieszkałam w Kolonii spotykałam się długo z pytaniem:
- czujesz się już jak u siebie? Zostaniesz tu, prawda?

Do dziś, jak tam bywam, to nadal czuję się jak u siebie. Chociaż żyłam tam tylko 3 lata. Mam Kolonię we krwi.
To moje miasto -  jak Gdańsk.

Bardzo lubię Warszawę. Odwiedzać zawodowo i prywatnie.
Lubię ludzi z Warszawy, jak z każdego innego miasta. Nie ma znaczenia.

Słoiki? Dżizas :-)


Nie wykluczam, że napływowi sami się tak nazywają w ramach słodkiej rywalizacji i jest to pieszczotliwe. Nie kupuję tego określenia. 

Wożenie jedzenia od rodziny ratowało i ratuje życie nas wszystkich, a przynajmniej pozwala bliskim w taki sposób opiekować się nami na odległość. Nie ma w tym nic warszawskiego. Muszą wymyślić coś innego :-)
 
To jest po prostu polskie. Zagranicą to fenomen i ciekawostka. Tam się tego po prostu nie robi, a robienie tego, to lekka siara. Mhm. Także wożenie jedzenia jest po prostu nasze, polskie. Mam na tapecie czasami ten temat w mojej międzynarodowej rodzinie. Jedzenie w pojemnikach potrafi wywołać niezłe konflikty. Różnice kulturowe w nowym wydaniu. Zdarza mi się przez nie mediować, jak przez wspomniane kiedyś niedziękowanie. Na zachodzie ludziom do głowy nie przychodzi dawać jedzenie w pojemnikach, dla dorosłych dzieci. Dlaczego? Ano dlatego, że:
A. dorosłe dzieci gotują sobie same, albo stołują się na mieście.
B. nikt nie gotuje ilości dla armii, także spotkanie przy obiedzie nie pozostawia niczego na wynos
C. wożenie jedzenia odbierane jest jako sygnał nieporadności dzieci i poniekąd braku kasy, bo jeśli masz kasę, to patrz pkt. A

Tak czy inaczej, wożenie jedzenia jest bardzo polskie. Jak...

dojadany przeze mnie właśnie bigos od teściowej. Pycha.

Ja to rozumiem i wiem, że odmawiając możemy sprawić przykrość komuś, kto przygotował tego więcej z myślą o nas. Zwał jak zwał.
Czy jest mi to potrzebne? Już nie. Od dawna. Jestem samodzielna i samowystarczalna. Niemniej szanuję tę tradycję i czasami przyjmuję pojemniki ze zwykłą wdzięcznością za troskę. Nikt nic nie musi. To polska forma nadopiekuńczości. I tyle.
Ja jestem jak zwykle - po środku. Widzę plusy i minusy. Oby bez przesady.

Słoiki... Dżizas,
Warszawiacy nie wiedzą, dlaczego niektórych określa się pogardliwie "warszawką". No to mają jedną z odpowiedzi. Aż chce się powiedzieć "Wyluzuj, Warszawo" i wpadaj do Gdańska. Nam to nie robi różnicy, skąd kto jest :-)

Komentarze

  1. O kurczę, to ja też jestem słoikiem, tylko że bydgoskim. Nawet nie wiedziałam, że przychodzi pełnić mi taką rolę społeczną:)
    I to pełnoprawnym jestem słoikiem bo z każdej wizyty w domu wiozę tobołek dobrego jedzenia. Ale źle się z tym nie czuję. Jest mi łatwiej jako studentce jakoś koniec z końcem związać. No i to taka swego rodzaju czułość mam wrażenie, kulinarna czułość.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też myślę, że to takie kochane :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl