Kwietniowe wyznania
Miejsca, do których się wraca i dlaczego wesele to tylko wesele. Co jest ważniejsze?
Wyjazd do Brzeźna. Spędzaliśmy tam przed ślubem sporo czasu. Siedzieliśmy w samochodzie i rozmawialiśmy godzinami. Środek zimy i środek nocy. Tam pierwszy raz powiedział "kocham cię". Jeden z najpiękniejszych momentów w życiu. Usłyszeć to od kogoś, od kogo chce się to usłyszeć, to jak lot w kosmos. Jedno ze wspomnień, których się nie zapomina.
Oświadczyny, ślub, to wszystko działo się jakby poza moją świadomością. Za szybko. Hasło "wesele". Haha! Nie żartujcie. M. oświadcza mi się w urodziny (lipiec), dzwoni we wrześniu z Krakowa, że "może weźmiemy ślub już teraz", na co odpowiadam lekko "dobrze", bo właśnie byłam zajęta tłumaczeniem jakiejś umowy. Po jego powrocie idziemy do księdza, a tenże proponuje ślub za tydzień. To była połowa września.
Patrzymy na siebie - "Jesteśmy nienormalni, ale może jednak... chociaż za miesiąc?"
"Nie chcę wesela" - oznajmiłam - "chcę ślub daleko, tylko ze świadkami. Włochy?"
Wtedy zobaczyłam w oczach członków rodzin rozczarowanie i zdałam sobie sprawę ze znaczenia wesela dla nich i dla tradycji. Zgodziłam się. Uświadomili mi, że wesele nie jest dla nas, tylko dla nich. Dobrze. No niech będzie z weselem. Czekam na cud, bo nie miałam osobiście na to pieniędzy i M. też nie (to co miał - czyli kwota po sprzedaży samochodu, co zrobił, żeby kupić mi pierścionek zaręczynowy, o czym dowiedziałam się później - wydane zostało na garnitur i wypożyczenie mojej sukni). Reszta była po prostu niebywała w swojej przychylności losu i rodzin i życzliwości oraz zaufania współorganizatorów.
Żeby zrobić wesele i ślub nie potrzeba grubych kwot. Wystarczą ludzie i rodzina, którzy tego wesela chcą. O tym się przekonałam na własnej skórze.
Wesele. Sprawą zajęła się moja teściowa i babcia i właściwie wszyscy. Jeszcze tydzień przed ślubem zmieniałam suknię. Wiązankę i przystrojenie samochodu wzięłam na siebie (znajoma kwiaciarnia zrobiła wszystko za wręcz symboliczną kwotę). Wesele? Oczywiście Pruszcz, tam gdzie ślub (w parafii, do której należał M.). Nie miałabym sumienia ganiać ludzi po Trójmieście. Zajazd Jawor, bo moja rodzina zna właścicielkę. Wybór menu. Pojechaliśmy z moją teściową przyszłą wówczas i babcią. Wybierały. Popatrzyłam, posłuchałam, powiedziałam "ok, ma wam smakować". Muzyka? DJ. Okazał się niezastąpiony również jako wodzirej.
Rodzinę z zagranicy i z krańców Polski postawiliśmy do pionu, bo zanim wysłaliśmy zaproszenia (10 lat temu ciężko było kupić większą ilość bez zamawiania, a na druk nie było czasu), to do daty ślubu mieli może 2 tygodnie.
Moja mama i bracia zorganizowali się i przybyli (co było dla mnie bardzo ważne, a wiedziałam, że staną na głowie, żeby dotrzeć).
Bracia spali przed ślubem u nas. Ja całą noc przed ślubem wymiotowałam. Tak. Byłam pewna, że tego chcę. (Ślubu, nie wymiotować). Jeśli "tak", to z nim, albo wcale. Ślub, o rany. Co ja wyprawiam?
W dniu ślubu wyjechaliśmy rano do fryzjera, fotografa, oczywiście błogosławieństwo rodziny. Wyjazd do kościoła. Przed domem ustawiają nas do zdjęć. Wpadam do kałuży. Uśmiech. Na szczęście nic się nie pobrudziło. Dzień był wyjątkowo ciepły jak na połowę października. Tak mi się wydawało. Odkryte plecy pięknej sukni i tylko mała etola narzucona na ramiona, a było mi gorąco.
Stoimy w kościele, wszyscy są, moich braci nie ma. Stoimy. Czekam. Myślę "co za ironia. Przyjechali taki kawał i nie będzie ich na moim ślubie". Wpadli obaj dosłownie gdy już szedł do nas ksiądz. Później się okazało, że wychodząc rano zamknęłam ich w mieszkaniu. Uroki systemu zamków GERDA. Żeby zdążyć na ślub, w akcie desperacji rozkręcili zamek. I potem go skręcali. Zdążyli.
Ze ślubu pamiętam przysięgę. Jak przez mgłę. Nasze dłonie złączone stułą. I jego oczy. Ten spokój i to, co jest w nich do dziś, gdy na mnie patrzy. Nikogo z kościoła. Podpisu. Życzeń. Nic. To wiem ze zdjęć. Wesele wspominane jest do dziś. Ja pamiętam tylko, że nic nie zjadłam i długo, bezczelnie za długo całowaliśmy się na początku. Wesele jest dla ludzi. Im ma być dobrze. Wszyscy się bawili. Rodzina, przyjaciele, najbliżsi znajomi. Byli ci, którzy mieli być, nie było kogo być nie mogło. Widziałam i słyszałam, że byli zadowoleni i to mnie uszczęśliwiało, chociaż ciągle miałam w głowie myśl, że przecież nie chciałam wesela.
Nie miałam planu wesela, nie miałam organizacyjnie ogarniętego prawie nic, zdając się na innych i na łut szczęścia. Prawie wszystkim zajęła się rodzina, nasze obie rodziny. Nie było z niczym problemów. Żadnych zgrzytów. Wszystko się układało w niebywale płynną całość. Szkoda tylko, że zaginęły kopie filmów z tego dnia. Dobrze, że mamy chociaż zdjęcia. Wszystko wbrew pozorom było idealne. Naprawdę. Nie zmieniłabym nic. Dobrze, że jednak się zgodziłam.
Podobno dzień ślubu i wesela są takie ważne. Szczerze? Dla mnie był i będzie z tego wszystkiego najważniejszy dzień, gdy mi powiedział, że mnie kocha. Czyli jakieś pół roku wcześniej, przed ślubem.
Gdy dziś byliśmy w Brzeźnie znowu sobie to przypomniałam. Przypomniałam mu to w drodze powrotnej.
- Byłam wtedy tak bardzo szczęśliwa
- A dziś?
Uśmiecham się.
- Dalej jestem
10 rocznicę świętowaliśmy w "Malinowym ogrodzie". Było bajecznie. Ale dziś był dzień, gdy zatęskniłam za Jaworem i za bograczem, który był jedną z zup na weselu.
Jawor się ładnie rozwija przez te lata. Bywamy tam co jakiś czas. Następnego dnia, po naszym ślubie, obchodzili tam 50tą rocznicę ślubu moich kochani dziadkowie. Wg dat brali ślub dzień przed nami. Dowiedziałam się o tym już po wyznaczeniu daty ślubu. Ja sama nie mam pamięci do dat i po prostu o tym nie pamiętałam. O naszej rocznicy też zapominam i zdarza się, że to teściowa nam przypominała. Och. Daty. No za dużo ich.
Bardzo mnie to cieszy. Widząc znikające z mapy miejsca naszych wspomnień, dobrze jest mieć takie, do których można wrócić. Musiałam też koniecznie zjeść placki ziemniaczane, które mają tam pyszne. Ostatnio tak dobre jadłam w Szczawnicy.
Mało co jest w życiu tak cenne, jak usłyszeć "kocham cię", od kogoś, od kogo bardzo chcemy to usłyszeć. Czasami lubię sobie ten moment, ten pierwszy raz przypomnieć. To jak lot w kosmos i powrót w tym samym momencie z myślą "to się wydarzyło naprawdę".
11 lat temu. W kwietniu.
Nie pamiętam dnia.
Świetnie się czyta twoje wspomnienia, wszystkie, ale tu szczególnie do wesela się odniosę. Dobrze wiedzieć, że bez nakrętu i wariowania, bez rozpisywania wszystkiego na masę terminarzy, poświęcania organizacji roku poprzedzającego wydarzenie, tracenia czasu, pieniędzy i nerwów, by potem okazało się, że i tak znalazł się ktoś niezadowolony... no, więc dobrze zobaczyć, że bez tego wszystkiego też można. Z twoich słów wyraźnie wynika, co jest najważniejsze :-)
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia - mnie dziś tak wzięło i siedziałam i ryczałam ze wzruszenia, a rzadko mi się to zdarza :)
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się :*
OdpowiedzUsuńA my 2 maja mamy "dopiero" czwartą rocznicę kościelną ;)
Aż się ciepło na sercu robi podczas czytania takich wspomnień. W dodatku zakończonych genialną puentą. Liczę na to, że też kiedyś doznam tego uczucia 'lotu w kosmos' ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, dziewczyny, że zostawiłam w Was tym tekstem takie wrażenie :-)
OdpowiedzUsuń