Składka strachu
Dawno, dawno temu, za górami i rzekami pewna Marzena wzięła kartę kredytową w banku GeCapital. Z biegiem lat korzystała sobie z karty radośnie i beztrosko. Jakiś czas temu bank GE został połączony z BPH. Marzenie było to obojętne. Jedyny zgrzyt powstał, gdy prawie 3 godziny trwała aktywacja kanału internetowego, ale powiedzmy sobie, że 3-godzinny pierwszy raz z kilkoma podejściami może się zdarzyć najlepszym bankom.
To co Marzena lubi szczególnie, to prywatna opieka medyczna, którą ma za jakąś śmieszną składkę do karty. Długi czas Marzena płaciła też składkę na ubezpieczenie od utraty pracy i życia. Albo zdrowia. Już nie pamiętam.
Z przyjemności tej jednak zrezygnowała i żyje dalej szczęśliwie.
Tak by się zaczęła bajka. Sceneria z kreskówki Disneya. Przechodzimy do reala.
Zapnij pasy.
Strasznie mnie dziś bolała głowa. Przedziwne uczucie, bo mnie nigdy nie boli głowa. Umieram od tego gniecenia mózgu, ale bywa. Za dużo mam do załatwienia, żeby uciekać w ból głowy.
Zadzwonił mój prywatny telefon. Poczekałam aż chwilę pogra mój ulubiony kawałek salsy. Odbieram.
Pani z banku BPH. Hm. Proszę, żeby dziś nie przedstawiano mi żadnych produktów, ofert ani usług. Z reguły grzecznie rozmawiam, ale dziś ten ból głowy nie dawał szansy na nadprogramową uprzejmość.
Pani z banku drąży. Ok. Taka praca.
Bla, bla, bla.
- Czy ma pani ubezpieczenie karty na wypadek utraty pracy, zdrowia bądź śmierci? - pyta pani, mimo, że doskonale wie, że nie mam, bo by nie dzwoniła.
- Proszę pani, dobrze pani wie, że nie mam, ale zapewniam panią, że to mój wybór i świadoma decyzja. Miałam ubezpieczenie kilka lat. Wystarczy.
- Nie była pani z niego zadowolona? - słyszę z drugiej strony
- Było cudowne - pomyślałam, ale odpowiadam - Nie korzystałam z niego, więc nie mam opinii. Nie chcę go wznawiać. Czy możemy dziś zakończyć ten wątek? - pytam grzecznie, bo głowa mnie boli i naprawdę nie chce mi się o tym dalej rozmawiać
- A czy nie boi się pani, tego co się stanie, jak straci pani pracę albo zdrowie? - pada pytanie oświecające, naprowadzające.
Argument działający na każdego rozsądnego człowieka. Zabezpieczenie. Bezpieczeństwo. Nie zostanę z problemem. No przecież! A już prawie do tego dopuściłam! No co ja bym bez tego wsparcia i kluczowego pytania zrobiła?
- Wie pani co? Mam tak niski limit, że kompletnie mnie to nie martwi. Zupełnie. To ostatnia rzecz, która by mnie martwiła w przypadku utraty zdrowia czy pracy, bo mnie to nie zrujnuje. Coś jeszcze?
Pani pożegnała się i oddaliła w stronę zachodzącego słońca.
No drogi banku BPH. Jak wy będziecie manipulować mną poprzez strach, to się pogniewamy.
To ja proponuję, żeby AC sprzedawać sugestywną motywacją - a nie boi się pan/ pani, że ktoś w samochodzie niechcący okna powybija, lakier porysuje?
Powodzenia, ale to nie jest jednak najlepsza droga do mojego serduszka.
Ja rozumiem (w końcu jestem marketingowcem), jak ważne są emocje w reklamie, ale najgłupsza wróżka nie buduje wróżenia na strachu. Przemyślcie to drogie ubezpieczalnie. Ja mam tego ubezpieczenia chcieć dla poczucia komfortu a nie wykupić je ze strachu. Niech ktoś pokaże wam różnicę palcem. Ja nie będę. Kultura osobista mnie powstrzymuje, bo pokazywanie palcem jest niegrzeczne ;-)
Na koniec jeszcze jedna sprawa, równie istotna: jeśli ktoś prosi, żeby dziś nie składać mu ofert, to tego dnia się odpuszcza. To kwestia i kultury i skuteczności.
Osoby wydzwaniające do ludzi mają okropną pracę. Bardzo często całkowicie nie nadają się do takich zadań, ale załapali się do takiej pracy i dzwonią. Współczuję im. Zawsze bardzo grzecznie z takimi osobami rozmawiam i cierpliwie wysłuchuję ich ofert. Wyobrażam sobie jak dostaje taka dziewczyna czy nie dziewczyna listę z numerami telefonów. Zastanawia się ile razy w sposób niegrzeczny zostanie potraktowana. Wiem, że nie nadaję się do takiej pracy. Jestem zbyt delikatnej struktury wewnętrznej. Bardzo szybko się załamuję a coś takiego wykończyłoby mnie po jednym dniu.
OdpowiedzUsuńJarku, nie w tym rzecz. Na co dzień sama pracuję w sprzedaży i to w bardzo specyficznej branży, a psychologia sprzedaży i marketing to nie tylko jej elementy, ale też mój konik. Jakość tego co robię jest dla mnie ważna. Sama doszkalam się nieustanie i douczam, bo w tym nie można powiedzieć "już". Marketing jest jak medycyna: ciągle się zmienia. Trzeba umieć widzieć więcej i inaczej.
UsuńNie będę tłumaczyć ludzi, którzy robią coś czego nienawidzą, bo robiłabym im tym krzywdę. No nie mogę. I nie kupuję produktów czy usług z litości do sprzedającego. Wysoki level asertywności. Ale też nie o to chodzi. Gdyż:
Nie zmienia to faktu, że NIC nie będzie tłumaczyło opisanej metody. NIC. Podkreślam: metody, a nie tej kobiety, bo ją ktoś amatorsko przeszkolił. Stąd takie podsumowanie notki. Razi mnie takie coś i tyle. Nie żyjemy w średniowieczu.
Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Tak tylko w tym komentarzu poprzednim nie na temat trochę napisałem. Tak mnie naleciało. Też bardzo trudno mi cokolwiek sprzedać podczas rozmowy telefonicznej. Nie powiem, że nigdy nie dałem się namówić na specjal offer, skłamał bym. Ubezpieczenia jednak to temat dość szczególny. Ubezpieczamy się od rzeczy złych, które nam mogą się przytrafić. W takiej niewesołej tematyce ciężko znaleźć pozytywne sposoby ukazania produktu. Rzeczywiście lepszym rozwiązaniem byłoby zaprosić klienta do banku, omówić najintratniejsze sposoby inwestowania, poradzić w sprawach kredytowych i delikatnie przejść do tematyki ubezpieczeniowej.
OdpowiedzUsuńW sprawach ubezpieczeń ciężko się rozmawia, zwłaszcza o rozwiązaniu ostatecznym. Irytuje to rozmówcę gdy przedstawiamy mu wizję co będzie z jego bliskimi gdy umrze. Też głupio sugerować komuś, że postrada zdrowie, prace, rodzinę czy dom.
Idealnie tu pasuje cytat z Mistrza i Małgorzaty:
"Kiedy ma pan zamiar umrzeć?
Tego bufetowy już nie zniósł.
- Nikt tego wiedzieć nie może i nikogo nie powinno to obchodzić - powiedział."
Jak widać bufetowy został wyprowadzony z równowagi. Najgorsze, że chwilę później dowiedział się bardzo dokładnie i jak zakończy się jego żywot.