Patologia miłości

Lubię komedie romantyczne, ale jeszcze bardziej lubię melodramaty, które oparte są na trójkątach. Może dlatego, że są bardziej życiowe. Jedna kobieta i dwóch mężczyzn. Obaj ją kochają, jeden z nich nie może z nią być, a ona jego właśnie bardziej kocha, a może tylko jej się tak wydaje. Jednak ten drugi kocha ją tak bardzo, że znosi świadomość, że jego kobieta kocha bardziej innego i chce z nią być.

Casablanca. Klasyka gatunku.



Nie pytaj "dlaczego"? Wiem, że to zrobisz, bo to pytanie nasuwa się mimowolnie. Idiotycznie oczekuje się innego zakończenia.
Tak jak i w poniższym, cudnie banalnie odegranym musicalu, z podobnym przesłaniem - miłość to czasami za mało. Oglądałam go zaczarowana, bo kocham stare kino.



Jak ktoś ma ochotę obejrzeć całość: Mr. Imperium (1951)

Pytanie: Czy jesteś z człowiekiem, którego kochasz najbardziej?





Jeśli możesz odpowiedzieć "tak", to gratuluję. Zbyt wiele osób odpowie jednak "nie".
Wiele osób powie, że kogoś takie po prostu nie ma i trzeba przyznać, że ci mają święty spokój.
Ja takiego stanu właściwie nie miałam chyba nigdy. Uwielbiam kochać. Dziś jestem z tym, którego kocham najbardziej.  Bywało różnie, on też nie był zawsze tu, gdzie jest. Dziś jest. Doceniam każdego dnia, którego kocham go najbardziej, co sprawdzam opuszkami palców, całym ciałem i zmysłami, najbardziej wdychając zapach. Dopóki kocham. Dopóki kocha. Dżizas. Mdli czasami od tej potrzeby czucia. Uczucia. Ale tylko czasami. To narkotyk. Mogę się pozbywać wszystkich nałogów i zastępować je innymi, ale nie pozbędę się kochania. Żadnego odwyku. Nie ma mowy. Patologia wrośnięta w krwiobieg.

Łatwo się osądza. Dlatego tego nie robię na poważnie (prowokowanie do zmiany punktu widzenia, to co innego). Doskonale znam różne smaki życia, dlatego lubię wyżej wymienione filmy. Lubię wczuwać się w postaci, lubię odpowiadać sobie na niezadane głośno pytania (Boże, jak oni często nie zadają najważniejszych pytań. Jakby znali odpowiedzi. Tak, wszyscy znamy. Tak, wiem, że nikt nie chce słyszeć tych odpowiedzi, a zadanie pytań byłoby banalne samo w sobie. Ale i tak padają w głowie).

Niby czasy się zmieniły, ale nie ludzie. Teraz ciężko trafić w kinie na tak życiowe fabuły, bo pojawia się przesada i przerysowanie, jakby to samo w sobie było za mało dramatyczne. Jesteśmy wciąż tacy sami.
Po prostu mniej pytań zostało bez odpowiedzi. W ich miejsce pojawiły się inne. Zupełnie inne. Niezwiązane z miłością. Dlaczego? Bo z biegiem czasu wie się, że na te związane z miłością nie ma odpowiedzi. Ona jest.
Miłość ma zbyt wiele twarzy, żeby ją zaszufladkować. Nasza własna, a zupełnie szczególnie cudza. Można tylko się jej przyglądać. Z zachwytem, niesmakiem, nienawiścią, rozkoszą, przyjemnością, odrazą bądź wszystkim innym, co potrafi budzić. Bez niej właściwie prawie wszystko byłoby jałowe i sterylne. Wszystko przez nią.


My ludzie nazwiemy miłością wszystko. Zapełnimy nią pustkę, wytłumaczymy żądze, zdrady i strach. Nazwiemy nią pasje, fobie, zainteresowania, wenę i jej brak. Miłością jesteśmy wypełnieni po końcówki nerwów. Jej chorobliwy brak nazywamy nudą. Uciekanie od niej, jest jak uciekanie od potrzeby oddychania. Z tym trzeba żyć.

I umrzeć.

Bogowie, jaka miłość jest zajebista. Dzięki za nią ;-)

Komentarze