A zakład? Czyli przekora motywacji

Co jest najlepszą motywacją? Co nas uskrzydla? Daje kopa, popycha do przodu? Popychanie przez rodziców, pochwały, poklepywanie po plecach, pocieszanie w razie niepowodzeń? Nie. To są motywatory drugorzędne. Jak komplementy. Ostatnio przeczytałam dobre zdanie "Kobieta mądra przyjmuje komplementy, kobieta naiwna wierzy w nie". Święta prawda. Co za nią stoi? Wartość słów jako takich, ale przede wszystkim poczucie własnej wartości. Setki komplementów, pochwał nie mają tak naprawdę żadnej wartości. Siła, wiara w siebie musi, po prostu musi płynąć ze środka. We wszystkim co robimy. Co tak naprawdę daje prawdziwego kopa? Zniechęcenie, chwile niemocy, zakłady, które wartościują niewiarę w możliwości, słowa pozornie podcinające skrzydła. Dlaczego? Ano dlatego, że we wszystkim musimy sprostać własnym wymaganiom. Przeskoczyć własną poprzeczkę. Żadne popychanie tego nie zmieni. Czy nagrody są w życiu ważne? Przez moment. Przez krótką chwilę, albo w chwilach własnego zwątpienia. Po prostu patrząc za siebie widzimy, co było, ale to przed nami jest to, czego chcemy. Złapany królik to już tylko złapany królik. Gonimy następnego. No chyba że ktoś całe życie goni jednego.

Najważniejsze, co w życiu osiągam podparte jest cudzą niewiarą. Nie nakazami, zakazami, oczekiwaniami, ale właśnie niewiarą w moje możliwości. Oczywiście nie wszystkich, a tylko ludzi dla mnie ważnych, co też okazuje się w dziwnych momentach i relacjach. Najwięcej w dużej mierze zawdzięczam mojemu ojczymowi, chociaż długo miałam do niego żal, bo to on pierwszy się ze mną założył, że nie osiągnę w życiu pewnej rzeczy. Do dziś mam złoty naszyjnik, który mi dał wiele lat temu za przegrany zakład. Szkoda, że nie chciał się już więcej zakładać :-) Naprawdę mało co tak motywuje, jak cudze zwątpienie. Ci, którzy nas wspierają, są ważni, ale to co innego, oni będą z nas dumni zawsze. A to mało motywujące niestety. Czasami zdarza mi się wspierać osoby, w których widzę, czuję potencjał do osiągania dalekich, wielkich z dzisiejszego punktu widzenia celów, celów, w które sami dziś patrzą jak w kosmos. Gdy im mówię, że wierzę, ba, wiem, że to osiągną, przyjmują to jak miłe słowo. Wiem wtedy, że sami w to nie wierzą. To tak bardzo widać... Szkoda. Może zacznę się zakładać, dla prowokacji, dla motywacji? :-) 
Marzenia, jako realne i nierealne... to nasz wybór. Czasami wystarczy chwila rozmowy z człowiekiem, by wiedzieć, czy ma odwagę i motywację do spełniania wszystkich.

Wracając do przewrotności motywacji, życia. Każdy pewnie ma takie doświadczenie, że potwornie mu się czegoś nie chce, ale jednak to robi i wychodzi doskonale. Mój dzisiejszy przykład: Środa ÷ Salsa. Po powrocie z pracy położyłam się, bo mnie zmogło. Przebudziłam się pół godziny przed początkiem i powiedziałam magiczne "o ja pierdolę, jak mi się nie chce". Poleżałam jeszcze trochę, poszłam leniwie się przebrać, wyszłam na zupełnym zniechęceniu, ale w końcu to raz w tygodniu... I co? Było świetnie. Doskonale mi się tańczyło. Sama patrzyłam na siebie w lustrach z podziwem i nie rozumiałam o co chodzi, ale to było w sumie nieważne. Doskonale mi szło. Nie próbowałam nawet myśleć, po prostu tańczyłam. Koleżanka przypomniała mi na fb, że tak samo to działa, gdy nie chce nam się iść na imprezę. Prawo paradoksu się zawsze sprawdza: takie imprezy są najlepsze. Bawimy się genialnie. Przekora. Wszyscy to odczuwamy. Nie warto się jednak poddawać. Mówimy sobie "żaba, garnek, proszę". Będzie dobrze, albo będzie beznadziejnie, nudno i bez sensu, ale bez znaczenia. Idziemy. Pewnie właśnie na przekór sobie to robimy. Nie mam pojęcia. Ale to działa w wielu dziedzinach życia. Po różnych perturbacjach powiedziałam 10 lat temu M. żeby do mnie więcej nie dzwonił, bo zmęczyła mnie sytuacja. Kilka miesięcy później był już moim mężem, biznesowo takie sytuacje mają też często miejsce, gdy stawiamy sprawę na ostrzu noża, bo czujemy, że nie mamy nic do stracenia i w efekcie wygrywamy najlepsze rozwiązanie. Przekora życia. A pewnie też, że tak powiem, wyjebizm. Luz. Obojętność. To naprawdę często potrafi zaskoczyć i zawsze działa. Jedyne czego nie możemy, to poddać się. A może i nawet tak, ale tylko po to, żeby odpocząć i zmylić przeciwnika :-) 
Nawet jeśli cholernie, potwornie nam się nie chce. To mi zawsze będzie przypominać trasę nad Morskie Oko i myśli, jakie chodziły mi wtedy po głowie. To naprawdę jakaś przekora losu, który sprawdza nas nami samymi.

Tak, oczywiście ludzie są różni i na niektórych działa motywująco tylko głaskanie i pochwały. Jeśli tego nie mają, to się poddają i porzucają cel. Tak działa większość. Ci, którzy naprawdę idą do przodu są jak nasi koszykarze: wsparcie jest ważne, ale osiągają cele przede wszystkim dla siebie i własnej satysfakcji.  Sukces jest efektem ubocznym ich zaangażowania i skuteczności a nie celem. Proste.  

Komentarze

  1. A ja leniwie rozłożona na kanapie zastanawiam się czy pójść na fitness...tak mi się nie chce,ale zrobie sobie na przekór!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl