Syndrom wiernego i kwestia snu

Jestem śpiochem. Jestem sową. Mam idealnie dograny zegar biologiczny. Zimą potrafię spać po 15 godzin na dobę. Z reguły śpię 5-6 godzin na dobę, bo tyle mi wystarczy. To moja norma. Przestałam sobie wmawiać, że to bezsenność. Gdy muszę naprawdę wcześnie wstać, to wstaję. Zimą kocham drzemki popołudniowe (o ile jestem w domu przed 17-18). Ja po prostu zimą więcej śpię. Kocham spanie. Do wiosny będę spać w każdej wolnej chwili.




Pomogła mi kiedyś rozmowa z p. Wojtkiem. To on mnie uświadomił, gdy opisałam mu swoją "bezsenność", że nic z tych rzeczy, nie mam żadnej bezsenności. Ja po prostu tak mam, że urzęduję na różne sposoby do 1-2 nad ranem. Paradoksalnie wtedy mi się dobrze myśli. Ale nie tylko. To najlepsza pora na różne rzeczy. Spokój świata nocą jest cudny. Tak jak lubię pospać w ciągu dnia. Nie za często, ale lubię. Za często to bym faktycznie czuła się chora. Sen ma to do siebie, że działa regenerująco. Ważne jest znać siebie na tyle, żeby dawać go organizmowi wedle potrzeb a nie naszego widzimisię. Szkoły są różne, ale zmuszanie się do snu jest frustrujące i to wie każdy. I mało skuteczne.
Mam znajomych, parę, którzy śpią o 21-ej. Wstają o 5-6 rano. Nie muszą. Mają taki zegar. U mnie w domu są dwa rozbieżne zegary. Zupełna sowa z zupełnym skowronkiem. Często jest tak, że jedno jeszcze/już buszuje, gdy drugie śpi. Wspólny czas, spędzany razem, na wspólnych zajęciach, jest wynikiem prawie umawiania :-)
Nikt do nikogo nie ma pretensji.
Człowiek powinien spać wtedy, gdy powinien, a nie wtedy, gdy mu się tak wydaje. Drzemać również. I to trzeba przyjąć jako coś normalnego a nie "stratę czasu". Sen jest dobrem. Mocne odchylenia od normy proszę skonsultować z lekarzem lub farmaceutą.


Od jakiś 3 lat obce mi jest słowo "depresja". Największy wspólny mianownik zimowy. Zrozumiałam, że patrząc na depresję w powszechnym rozumieniu, to stan, który mnie obraża. Patrząc z boku na powody depresji, to w 99% są one wyimaginowaną abstrakcją. Ludzie roztkliwiają się nad sobą. Strasznie. Życie nie ma sensu, facet/kobieta nie kocha, praca bez sensu, pieniędzy za mało, zdrowie nie tak, czas leci, tyłek rośnie, podwyżki nie będzie, szef drażni... Bla, bla, bla. Naprawdę powodów do depresji w życiu może kilka być, nie mówię, że nie, nie są to te wyżej wymienione, natomiast nie ma żadnego, żeby w niej tkwić. I bynajmniej nie chodzi o stosowanie antydepresantów jako leku. One pomagają jedynie się nie załamać zupełnie. A to nie jest leczenie. 

Ciekawostka. Stosunek do świata, siła psychiczna, odporność w bardzo dużej mierze zależy od diety, od tego co jemy, które organy pobudzamy. Kilka lat na pp, nawet z wybrykami i depresja staje się absurdem. To zupełnie nie kwestia wiary a mądrości medycyny wschodu. A tak po prawdzie, to jestem pewna, że często szybciej pomoże zmiana diety niż wizyty u psychologa.
Nie trywializując, psychologia, wizyta u psychologa jest dobrą drogą dla ludzi, którzy nie widzą źródeł problemów. Czyli ok. Dla większości. Lepsze to niż tkwienie w problemie. 

Nie lubię rozmawiać za bardzo o psychologii, bo nie jestem psychologiem, a w tej dziedzinie domorośli eksperci wyrastają jak grzyby po deszczu, albo jak coache, których cenię. Serio. Uważam natomiast za raczej szkodliwe wypowiedzi psychologów w różnych wywiadach na temat jakiś złożonych schorzeń. Laik będzie próbował to zrozumieć i dopasować do siebie, a co gorsza - do innych, których zachowania mu  nie pasują. Niestety. Bez uwarunkowań i pochodzenia. Dorabiając kontekst. Nie każde zachowanie, odchylenie od normy jest zwiastunem choroby. Ostatnio czytałam jakiś wywiad na temat borderline i komentarze pod nim. Włos dęba staje, co ludzie wyprawiają i sobie dopowiadają. Bawienie się psychologią jest jak zabawa z zapałkami.

Co jest ważne? Zauważyć odchylenie (chyba na tyle każdy się zna, żeby wiedzieć, że coś się z nim dzieje nie tak? Chyba każdy wie, że samookaleczanie nie jest raczej normalne? itp) Poznać w miarę możliwe przyczyny zachowań, reakcji, zrozumieć je, przepracować i iść dalej. Bez bagażu. Bez obwiniania kogokolwiek za cokolwiek w jakimkolwiek momencie życia. Mieć świadomość, że od tej chwili odpowiadamy za siebie sami. Bez wymówek. To naprawdę dobre uczucie. Psychologia z założenia ma pomóc zrozumieć, wyprostować i puścić dalej. Psychologia upraszcza. To ludzie sobie lubią komplikować.

Nie lubię argumentu "ale jak mam zapomnieć o...". Normalnie. Nie myśl o tym. Nie myśl o tym, żeby o tym nie myśleć, ale też nie przywołuj tego za każdym razem, gdy coś idzie nie tak. Odetnij się. Zapominasz miliony innych rzeczy każdego dnia, to zapomnij też o tym. Jeśli chcesz się tego jednak trzymać, to twój wybór. Zawsze. Nie jesteś dzieckiem. Pogódź się z tym.


Co mnie osobiście bardzo podskórnie drażni? Nazywam to "syndromem wiernego". Do zaobserwowania we wszelkich kościołach i religiach, i sektach. Każdy kult kręci się wokół tego samego wątku. To jest nudne. Serio. Wierni rok w rok słyszą to samo. Ten sam przekaz. Rok w rok. Naprawdę. I ciągle chodzą słuchać tego samego. Ani nic z tego nie wynoszą, ani nie zmienia to ich życia. W szkole przynajmniej z każdym rokiem zakres się rozszerza. Można potem skończyć studia itd. Osiągnąć jakąś naukową nirwanę, chociaż też nie, bo przecież można nadal rozwijać badania we własnym zakresie. Wprowadzać coś od siebie. Ale jaki to jest wysiłek! No matko droga.  (sic!)
Przy religiach nie ma szansy. Po prostu przez lata słucha się tego samego. Przez całe życie. Ludziom się to nie nudzi, bo lubią odkrywać na nowo to samo. Tak samo działają magazyny dla kobiet opisując ciągle to samo. Sięgając po numer jesienny wiemy czego się spodziewać. Mniej więcej. Nie spodziewajmy się objawienia nowych prawd. Ich tam nie ma. 

I ludzie tak mają ze wszystkim. Ciągle na nowo odkrywają to samo. I rozkładają na części pierwsze. Wracając do tego co zapomnieli. Mniej więcej rok. Cykl roczny. Ale zapominają z przyjemnością, bo lubią sobie przypominać z poczuciem "ależ ja to wiem". Nie lubią szukać dalej, bo po co? Po co się męczyć i starać.  I szukać.
To jak w zasiedziałych związkach, gdzie doskonale wiemy, na co będzie się skarżyć kobieta/ facet. Odkrywanie nowego? Ale po co? Jeszcze dobrze nie poznałem tego, co znam. I tak się buduje życie wokół tego samego. Oby nic nowego. Nieznanego.

Hehe. Wszyscy to mamy.


Wyspana. Jestem tak wyspana, że aż nie wierzę. Czysty umysł. Przespana biorąca mnie grypa. Dobre jedzenie. Wyciągnięte wnioski z ostatnich lekcji. Ciekawe, na jak długo. 

Komentarze

  1. no ale, jak ktos zapomina, to przeciez moze sobie przypomniec... a wiadomo, ze rytualy sa wciagajace, wiec jak ktos zapomnial, ze trzeba robic dobrze (nie wypowiem sie o typie ludzi, ktorzy o tym zapominaja) to musi sobie przypomniec. A ktos kiedys zarzucal mi, ze mam tych gleboko chodzacych do autorytetu za troszke mniej madrych...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja akurat jestem przeciwniczką spowiedzi. W życiu z niczym mi nie pomogła (dopóki chodziłam - no bywało). Opowiadanie innym o swoich "grzechach" to masochizm i ekshibicjonizm.

      Ale kwestia autorytetu, czekaj, to co innego. W każdym momencie życia powinniśmy mieć jakieś autorytety. Wzorce. Przekonanie o własnej nieomylności i wszechwiedzy jest złudne. Z resztą, nasza wiedza i tak z reguły oparta jest na cudzej wiedzy. Przywłaszczanie jej jest dość częstym zjawiskiem w życiu i necie, ale to nie zmienia faktu. Autorytety są normalną sprawą. Oczywiście nie chodzi mi też o ślepe dreptanie za kimś i jego słowami. W końcu to wszystko to są wieki, wieki przemyśleń i wniosków i nauk.

      Usuń
    2. A to ja akurat tez nie wiem co ma wspolnego podwazanie autorytetow z przekonaniem o wlasnej nieomylnosci? To, ze sie czegos nie wie, to nie jest jeszcze powod do przyjmowania bezkrytycznego tego, co kto inny usiluje nam przekazac, zwlaszcza podajac sie za jakis autorytet. Ale o czym my tu?

      Usuń
  2. Ależ to jest przeurocze:) Po jednej stronie ludzie, którzy powtarzają ciągle te same schematy, odkrywający w kółko to samo, bezmyślni zjadacze chleba, odmóżdżeni, niekreatywni, nudna szara masa, a po drugiej pani mądra, kpiąca, i pisząca. Oświecona;)
    A ja z kubkiem pysznej herbaty, uśmiecham się mrużąc oczy, lekko przełączam kanały rozrywki i odwiedzam raz po raz ten kabaret. Zaiste internet jest areną ludzkich słabości i grzeszków nadzianych na szpilki jak motyle w albumie, jaskrawych i pełnych niezaplanowanego zapewne komizmu, kiedy czyta się tak napuszone wpisy, bez grama luzu, życzliwości dla ludzi a przede wszystkim dystansu do własnej Mondrości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja z kubkiem pysznej herbaty, uśmiecham się mrużąc oczy, lekko przełączam kanały rozrywki i trafiam raz po raz na twój komentarz. Zaiste internet jest areną ludzkich słabości i grzeszków nadzianych na szpilki jak motyle w albumie, jaskrawych i pełnych niezaplanowanego zapewne komizmu, kiedy czyta się tak napuszone komentarze, bez grama luzu, życzliwości dla ludzi a przede wszystkim dystansu do własnej Mondrości.

      Usuń
  3. Jeżeli naprawdę to poczułaś i odpisałaś szczerze, to wiesz, jak niezmiernie śmieszne bywają twoje posty i twoja postawa a co za tym nierozerwalnie idzie, sama ty. To dobrze, samoświadomość to potęga.
    ps. jakichś, nie jakiś. Jakiś to może być post, od jakichś kilku chwil to wiesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widzisz naprawdę, czym jest mój poprzedni komentarz?


      Usuń

Prześlij komentarz

Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl