Ile masz lat?
"Ile masz lat?" Pytanie, które staje się zupełnie nieistotne.
I tak wygląd świadczy o tym, jak jesteśmy odbierani.
Żyjemy w przedziwnych czasach. Właściwie zawsze tak było (od kiedy pamiętam), że młodziutkie dziewczyny się postarzały, a z wiekiem jest tylko gorzej. Potem następuje drastyczny zwrot i odwracanie procesu. Tylko po co?
Zawsze pojawiają się skrajności, typu walka z upływem czasu, po to, żeby zaimponować. Innym. Oczywiście tłumacząc, że to dla siebie. Mhm. Sure.
Głupio mi się robi, gdy dowiaduję się, że dziewczyna, którą oceniałam na ca 30 lat, ba, na moją rówieśnicę, jest 20-to albo 30-to latką. No i co ja mam sobie myśleć? Zastanawia mnie tylko, ale o co chodzi? Czemu tak się dzieje? Dlaczego? Why? Wie kommt das?
Ustalmy coś, co jest bezdyskusyjne: nasz wygląd jest efektem naszego stylu życia. Sylwetka, sprawność, to dieta i sport. Twarz? Emocje, jakimi żyjemy na co dzień. Koniec.
Jak patrzę na to z boku, zaciągając się epapierosem, to widzę jakąś abstrakcję. Szczytem był dla mnie przypadek, gdy 20letnia dziewczyna zrobiła sobie operację pośladów, żeby mieć je bardziej krągłe.
Oczywiście NIKT nie powiedział jej: idź na siłownię, zainwestuj lepiej w trenera osobistego i w kilka miesięcy będziesz miała zgrabne, wysportowane, apetyczne ciało. W zdrowy sposób. Dobry trener ustawia też dietę. I to jest sposób, który jak najbardziej popieram. Sportem można zdziałać cuda trwalsze niż chirurgią plastyczną.
Bycie młodym? Co to znaczy? Czy to kwestia cyfry? Wyglądu? W tym działania ubrań, ale głównie skalpela i zastrzyków? Serio?
Kiedyś myślałam, że z wiekiem może będę chciała jakiś botoks, bo nad ciałem postanowiłam pracować wyłącznie sportem. OK. Ciało się robi, jestem zadowolona, ale twarz żyje swoim życiem. I co się dzieje?
Powiem tak: Ponieważ przeszłam 15 lat z zapaleniem kości żuchwy, w tym ze dwie operacje, to nie mam sumienia dowalać sobie dodatkowego bólu. Serio. Nie mogę. Nie chcę sobie tego robić. I tak to przejściowe, bo z czasem się nie wygra (przypomina mi się film "Ze śmiercią jej do twarzy"). Pewnie, że ktoś życzliwy powie, że może powinnam, ale jakoś słabo widzę ocenę samej siebie przez ten prymat. To nie jest sensem mojego życia. Nie mogłabym dołować się wyglądem i walczyć ze sobą samą, przeciwko sobie, bo nie. Jestem podobna do mamy i do ojca i cieszy mnie to. Jestem ich kodem genetycznym. Szanuję to.
Więcej. Nawet jeśli czasami mnie korci, to tak już mam, że pobyty w szpitalach nauczyły mnie głębokiej samoakceptacji. Jak pobędziesz (jako 20parolatka) na sali z kobietą, której wycięli pół policzka i podniebienie, z powodu raka, albo z młodą dziewczyną, maturzystką, której wypadek samochodowy pogruchotał szczękę i wieloma innymi, to po prostu dziękujesz Bogu, że przechodzisz tylko zapalenie kości.
Z wiekiem zamiast chcieć poprawiać twarz, kocham ją coraz bardziej. Dużo ze mną przeszła. Lubię swoje oczy (muszę następnym razem lepiej dobrać oprawki ;-), usta. Nos jest ok. Czoło też. W polikach robią się dołki, gdy się uśmiecham. Pewnie, że chomik jest dziwny, pewnie, że zmarszczki nie robią mi dnia, ale za to robią moją twarz. To moje życie. To jego obraz. Mam uciekać sama od siebie w botoks i poprawianie? Nie. Jednak nie. I mówię to przed 40tką, gdy powinnam planować pierwsze zabiegi. Ba, powinnam mieć je za sobą. Nie. Niestety. Nie czuję, żeby miało to poprawić moje poczucie szczęścia, a w takim razie po co miałabym cierpieć? Operacja to operacja. Bagatelizowanie tego wydaje mi się niepoważne, ale może się nie znam. Nieważne czy leczniczo czy estetycznie. Zabiegi w narkozie to nie przelewki. Serio. Wiem, o tym się nie mówi, bo to ta mało marketingowa strona chirurgii plastycznej. A z resztą, czym jest parę miesięcy w obliczu pięknych, nowych cycków czy wyssanego tłuszczu? ;-) Nie nie. Narkoza to naprawdę nie jest "pikuś". No ale nie w tym rzecz. Owszem, zdarzają się odchyły, które aż się proszą o korektę, ale to promil, bo utrudnia ludziom życie w społeczeństwie. Większość to po prostu smutny brak samoakceptacji.
Inna sprawa, która jest dla mnie równie ważna. jakby to ująć, żeby się nie czepiać: Nie wiem, czy tylko ja to widzę, ale kobiety po zabiegach na twarzy zaczynają być bardzo podobne do siebie. I to ma być współczesna samoakceptacja? Hm. No ale jak wszystkie będziemy miały takie same usta, policzki, powieki, to będziemy wyglądały jak manekiny z taśmy. To nie jest fajne. Ja osobiście np. tak samo bardzo lubię znaki szczególne urody męskiej. Krzywy nos, jakieś szramy, odstające uszy, łysinę (niezakrywaną!) itp itd. To robi męskość. Serio. Ci najbardziej męscy faceci wcale nie są "ładni". Najbardziej charyzmatyczne kobiety wcale nie są sztuczne. Żal się robi, gdy ulegają namowom i zmieniają rysy twarzy operacjami plastycznymi. Zmieniają to, z czym stawały się legendami. Szkoda.
Zaimponował mi trochę. Serio. Gdyby mój facet chciał, żebym się operowała, to byśmy się rozstali. Po prostu. Na szczęście jestem z takim, który mnie akceptuje z każdym rokiem bez zmian. I wzajemnie. Nie czuję przy nim upływu czasu.
Świat głupieje. I nie ma w tym niczego nowego, poza konsekwencjami. Poza brakiem samoakceptacji (patologicznym wręcz), dążeniem do absurdu, ustawianiem idiotycznych celów. Czy nie przesadzam? Nie. Odpalając czasami portale plotkarskie, magazyny dla kobiet, autentycznie się przestraszam. Kobiety, które pamiętam jako ciekawe, ba, piękne, ładne, ale przede wszystkim oryginale, charakterystyczne wyglądają dziś, po iluś tam operacjach (do których się przyznają bądź nie) sztucznie. Wyścig chirurgii plastycznej. Dlaczego?
Niedawno pisałam o kwestii wieku.
Smutno mi się robi, gdy widzę pogoń za INNYM wyglądem. Tak silny brak samoakceptacji. Gotowość do bólu i sprawiania sobie cierpienia tylko po to, żeby zobaczyć coś innego w lustrze.
Czy potępiam? Nie. To jest po prostu potwornie smutne, że kobiety do tego stopnia zrezygnowały z siebie i z taką radością robią z siebie marketingowy produkt.
Najbardziej smutne co zdarza mi się słyszeć, to kobiety, które w jakimś momencie przestają lubić swoje zdjęcia. Przestają się fotografować, bo KIEDYS wyglądały lepiej. Czyli mając 40, 50 lat powinny wyglądać tak samo?
Tak, doskonale wiem, że z wiekiem spada atrakcyjność seksualna (bo wyłącznie o to chodzi). I co? I nic. Ciekawa kobieta nie równa się atrakcyjna seksualnie. To idiotyczna próźność, jeśli uważamy inaczej. Mamy pretensje do magazynów kobiecych o to, że uprzedmiotowiają kobiety, a takim podejściem robimy to same. Głupie.
Mam znajomą. Kobieta ok 60tki. Straciła pierś w wyniku raka. Żyje. Jest fantastyczną, zadbaną kobietą. Kobiecą, uroczą, kokieteryjną bez nachalności i po prostu fantastyczną. Ma partnera. Młodsi mężczyźni nie widzą w niej kobiety. I ok. To dla mnie zrozumiałe jak to, że ja widzę dzieciaki w sporo młodszych facetach (w jej przypadku będą to faceci koło 40tki, tak tak, to nadal dzieciaki tylko starsze). Powiem tak: bycie zadbaną powinno być ważne dla nas. Dla każdej z nas indywidualnie. Dajmy spokój z kompleksami, bo zapewniam, że wiele z nas z upływem czasu uważa, że KIEDYŚ wyglądało lepiej. To nie prawda.
To kiedyś trwa teraz.
Kiedyś jest dziś. Popatrz w lustro, bez względu na wiek i pomyśl o sobie za 20 lat. Dbaj o sobie. Uprawiaj sport, odżywaj się dobrze, dbaj o swoje samopoczucie i będzie dobrze. Nie walcz z naturą. I tak przegrasz. Lepiej inwestuj tę energię i środki w dbanie o siebie. Kobieta która kocha siebie ma specyficzną aurę. Ile znasz takich kobiet?
Albo teraz, albo wróć kiedyś do tej notki i napisz mi w komentarzu: jedną na pewno. Siebie.
Jedną: siebie :)
OdpowiedzUsuńMam wyrąbane na to, co sądzą o mnie inni bo znakomicie czuję się sama ze sobą. Nie jestem katalogową pięknością, zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mam z tego powodu kompleksów. Miałam je może, gdy byłam młodsza. Tak, właśnie tak myślę. Że więcej kompleksów w moim przypadku miało miejsce w wieku 20 lat. Teraz dojrzałam, akceptuję siebie taką jaką jestem. Znam swoje atuty, wykorzystuję je. Niedoskonałości są, ale nie spędzają mi snu z powiek. Kocham siebie i mam osobę, która kocha mnie taką jaką jestem- z wszystkimi zmarszczkami i innymi oznakami upływającego czasu. Naprawdę uważam, że operacje plastyczne, które maja na celu "wylaszczenie się" są zaspokojeniem ludzkiej próżności. Jest to płytkie jak dla mnie.
Wydaje mi się też, że własnie takie ukrywanie swojego wieku, chęć efektu zatrzymania czasu jest związane z kwestią tego, że ludzie nie godzą się z tym, że czas przemija. W wieku 20 lat wyglądałam może inaczej, skóra była bardziej sprężysta, ale byłam wówczas na studiach, nie wiedziałam jeszcze do końca czego od życia chcę i choć we wspomnieniach często wracam do tych czasów z uśmiechem i sentymentem b był to wspaniały czas i wykorzystałam go w pełni, to cieszę się, że jestem teraz w tym miejscu w którym jestem, z pierwszymi zmarszczkami w okolicach oczu :) Myślę, że podobnie będzie za 10, za 20 i zapewne za 30 lat, a może i więcej.
Ps.A kiedy już muszę kogoś zapytać o wiek, lub w rozmowie jakoś do tego dochodzi, to już jakiś czas zamieniłam pytanie: "ile masz lat" na: "który jesteś rocznik" :)
Sama pamiętam jak mając 18 lat, zakładałam na siebie czarne spodnie w kantke, eleganckie czarne buty. Chciałam wyglądać elegancko i poważnie. Nie wiem po co mi to było, zwłaszcza, że w czerni mi nie do twarzy. Dziś mam 31 lat i cieszę się, że w tak pięknym wieku, umiem podkreślić to co powinnam i nie postarzam się ani nie mam potrzeby oszukiwać czasu. Jednak każdy ma jedno życie i ma prawo je spędzić tak jak tego chce, nawet jeśli koszta jakie ponosi ciało są wysokie. Ja bym nie chciała sobie niczego nie zoperować ale nie będe oceniać innych.
OdpowiedzUsuńZajebiste jesteście! :-)
OdpowiedzUsuńBosze, ale mi się Was fajnie czyta.
PS Właśnie mężczyźni też pójdą szybciej na siłownię, rower, pobiegać, niż pod skalpel. Oni to rozumieją.
OdpowiedzUsuńJa mam już prawie 35 lat (co mnie samą szokuje, ciągle myślę, że mam niewiele ponad 20), widzę w lustrze co się dzieje, ale głównie są to zmarszczki mimiczne i nie gniewam się na nie, żyję z nimi i akceptuję w pełni (mimo, że są coraz głębsze;)). Ciało mam lepsze niż kiedykolwiek przez ostatnie 15 lat a to dlatego, że od wiosny do jesieni z mężem (który cudem ale dał się namówić) jeździmy prawie codziennie na rowerze, robimy długie trasy, uwielbiam to! Teraz pogoda jaka jest każdy widzi dlatego ćwiczę 2 razy w tygodniu aerobowe, sama w domu też nieraz a ostatnio próbuję swoich sił w squashu! Polecam każdemu naprawdę, myślałam, że mam kondycję ale to wyciska siódme poty! Staram się też dobrze odżywiać, cały czas czytam Twój blog o slow, staram się wyciszać, znaleźć czas na dobrą książkę. Naprawdę mi dobrze ze sobą, z tym co widzę w lustrze. Znamienne jest to co napisałaś w tej notce, nie czuję upływu czasu przy mężu. Jest moc i jest fajnie, nawet nie wiem kiedy prawie minął mi listopad.
OdpowiedzUsuńDziekuję za świetne rady i energię do działania i zmian.
pozdrawiam-aix79
Dżizas, jak mi dobrze czytając także Ciebie :-)
Usuńwielka prośba, polecisz swój klub fitness, z którego trenerów jesteś tak bardzo zadowolona?? Bo ja jednak w Gda, mam chyba pecha w znalezieniu fajnego miejsca z "ludzkimi" trenerami
OdpowiedzUsuńTo mój klub: http://www.cityfitness.gda.pl/home.html :-)
UsuńNie znam tam wszystkich trenerów, ale jeśli chodzi o trening indywidualny to Michał daje wycisk. Zajęcia wszystkie są fajne, zależy tylko od pory dnia i kondycji. Nie słyszałam, żeby ktoś narzekał na kadrę, bo ludzie są naprawdę fajni. Może dzięki temu, że to profesjonaliści.
Uprzedzam, że są problemy z miejscami, bo w tym roku jest duże obłożenie. Ale staraj się. Powodzenia :-)
A dziękuję ;) Poprzez swoje pełne pasji podejście do ćwiczeń zrobiłaś (chyba nawet nieświadomie) niezłą reklamę miejscu, w którym ćwiczysz. Wiesz, Gdańsk jest pełen "nadętych" miejsc.... Ps. Marzena, pisz,pisz,pisz, bo Twoją czytelniczką jestem od baaaardzo dawna ;)
UsuńKurcze tyle się napisałam i mi zniknął post!
OdpowiedzUsuńTo napiszę jeszcze raz, że chciałam dodać na deser, że od 15 miesięcy nie palę!! Czuję się super i w końcu wolna! Paliłam wiele lat, doszłam do prawie paczki dziennie i udało mi się rzucić z dnia na dzień. Mąż rzucił miesiąc po mnie:) Bałam się, że przytyję, zrobię się nerwowa ale tak nie było! żyję naprawdę slow, teraz to widzę i strasznie jestem z tego dumna! a przy tym pracuję nad sobą i swoim ciałem, udaje mi się też częściowo wpływać na jakość życia męża.
Dzięki Marzena!
aix79
Gratuluję! :-)
UsuńFajnie ma ten Twój mąż z Tobą. Dobrze na niego działasz :-)
Ja tylko o fragmencie - nie zgodze sie, ze wyglad to zasluga diety i zdrowego trybu zycia. (Sylwetka, sprawność, to dieta i sport. ) znam ludzi, ktorzy aktywnie uprawiaja sport i odzywiaja sie zdrowo, ale geny im nie dopisaly i wygladaja jak kartofelki, a sam jestem przykladem, ze prowadzac niezdrowy tryb zycia (dosc duze okresy bezruchu) i jedzac bez specjalnego umiaru wygladam, oglednie mowiac znosnie (w porownaniu z moimi kumplami z klasy, ach ta samoakceptacja!) jak na swoj wiek. To z jednej strony zasluga genow (tak przypuszczam) a z drugiej to, ze za mlodu moja mama nie walczyla z moim chorobliwym niejadztwem. Nie namnozylo sie komorek tluszczowych, wiec nawet jak spuchna, to jest ich za malo, zeby zagrozic przeciazeniem stóp. Zreszta ze sportow ostanio czesciej uprawiam motorowy niz rowerowy. No i co? I nic!
OdpowiedzUsuńWiec duzo zalezy od przemiany materii, egzemplarza, wachlarza genow, flory bakteryjnej zaprzegnietej do trawienia, i innych, poza sportem i dieta, czynnikow. Chocby trybu pracy.
Lubię siebie, od niedawna dopiero, ale bardzo lubię siebie, ostatnio przeglądałam się w lustrze i chociaż moje ciało urodziło dwoje dzieci, nadal wygląda młodo, radośnie, a mam już 35 lat (a może dopiero?). Lubię, swoje oczy, uśmiech na ustach, włosy które lubią kiedy je układam. Od niedawna akceptuję własnie taką jaką jestem, z nieposkromionym ADHD, pełną energii a jednocześnie, potrafię siedzieć zasłuchana w Wodeckiego, oglądać przez okno biegnące życie i cały czas uśmiechać się. Że jestem tu i teraz, właśnie taka jak lubię i bardzo jestem dla siebie.
OdpowiedzUsuńDziękuję ML - bardzo cenię Twoje blogi.