To co było ładne jutro

Życiowe pytanie: czy świnia wie, że hodowana jest po to, żeby człowiek mógł ją zjeść? Że na tym kończy się sens jej życia i po prostu jest z tym pogodzona?




Niedawno i przez przypadek trafiłam na paskudny film dla dzieci pt "Świnka babe". Mam osobiście silny dysonans poznawczy, gdy myślę o zjadaniu istot myślących, bądź takich, z którymi człowiek się zaprzyjaźnia. Swojego kota bym nie zjadła (wg wyników badań i relacji ludzi w warunkach ekstremalnych mówiłabym inaczej i pewnie posunęłabym się do kanibalizmu, ale mówimy o warunkach w miarę ustatkowanie normalnych). Patrząc na swojego kota nie odczytuję myśli "ciekawe, jak smakuje?". Patrząc na partnera, też nie. Czyli można założyć, że wszystko jest w normie.

Filmy pokazujące życzliwą koegzystencję człowieka z żywą szynką czy piersią kurczaka, jako postaci myślącej, przypominają mi trochę film "Wyspa", gdzie szczęśliwe klony nieświadome swojego przeznaczenia, w zamknięciu hodowane były wyłącznie pod bycie dawcami organów. Ekstrema, które powodują trepanację mózgu. Lubię takie kino. Mam silny dysonans i moje odczucia są dalekie od przyjemnych, ba, momentami jest mi niedobrze. Good for me, jestem chyba w tym względzie normalna.





Żyjemy w pewnym sensie w popieprzonych czasach. Z jednej strony cywilizacja rozwija się, jak na sterydach, z drugiej strony cofamy się w rozwoju i do komunikacji obrazkowej, jako skutek uboczny brania tychże sterydów. Ludzkość jest przeładowana ilością informacji i wiedzy, reklam, produktów i dóbr. To na pewno doprowadzi do czegoś nowego. Nie może się rozdwajać w nieskończoność. Mhm. Pewnie, że jestem ciekawa, do czego dojdzie, bo do czegoś nowego na pewno. 

Patrzę na rozwój technologii, patrzę na rozwój bezmyślności. Patrzę na wzrost agresji. Ludzie nie nadążają. Wyrabianie poglądów? Przemyślenie, filozofia, analiza, docenianie? Kto ma na to czas (Tak, ja, ale wyjątkowo nie o mnie - patrzę teraz globalnie). Świat pędzi na oślep tylko pytanie dokąd. Coraz wyższe normy, oczekiwania, szybciej, więcej, mocniej, wydajniej, efektywniej. W krótszym czasie. 

Doskonałe podłoże do bylejakości, która wkradła się z masowością. I co się dzieje?

Tadam! Odwrót. Drugi biegun. Budzi się slow life, minimalizm, ekologia. Niektórzy mówią "dość" i wysiadają". Coraz krócej jadą w tym pociągu pędu. Odżywa rękodzieło, dbałość o szczegóły, małe serie, indywidualizm. Im bardziej świat pędzi, jak naćpany myśli o nowej kolekcji, następnej wersji, gdy dopiero pokazał nową, zamiast się nią nacieszyć, dać docenić, dać jej pożyć, im bardziej to co było ładne jutro, zapomniane będzie pojutrze, tym bardziej rozwijają się małymi ogniskami środowiska, które nie chcą tego tempa. Które chcą smakować to, co jest dziś. Chcą jakości, która będzie dobra i dziś i pojutrze.

Fast life: kreatorzy jutra zapominają, że to dzieje się dziś. Zapominając o tym tworzą przyszłą rzeczywistość, w której nie ma nikogo z dziś. Wszyscy zostali za nimi. 
Ten nowy biegun żyje coraz mocniej dziś. Silna contra.  Pamiętamy, że pędząc pozwalamy na umykanie zbyt wielu szczegółom. Mówimy temu "zwolnij". Dopracowanie, zaplanowanie działań, przygotowanie jest sukcesem tych najbardziej skutecznych.  

Jak często dajesz się popędzać? Przepraszasz za błędy popełniane w pędzie, chociaż wcale by ich nie było, gdybyś miał czas? Jak często czujesz się winny? 
 
Ludzie mają dość. Coraz mocniej. Slow przestaje być niszowe. 
Szczerze mówiąc, to ja mam gdzieś pędzenie za zdobycie (najlepiej w przedsprzedaży) nowych wersji, kolekcji, bo gonienie zmian co pół roku, gdy telefon czy telewizor albo samochód przedawnia się już w momencie zakupu jest wręcz idiotyczne. Chcę mieć coś, co nie jest tanie, ale jest dobre i będzie dobre długi czas. Co wytrzyma w doskonałym stanie długo. Są marki, które nadal stawiają na jakość i tradycję dobrego wykonania, które nie będzie przedawnione za kilka miesięcy. Ba, producenci wiedzą, że i tak nie ma sensu naprawiać starej wersji, skoro mamy kupić nową. No to nie. Ja lubię mieć coś, co nadal opłaca się naprawić. A najlepiej, żeby się nie psuło latami (mhm, takie marki są nadal na rynku). 
Na pewno nie mam ochoty być świnią hodowaną przez producentów do pracowania po to, żeby kupować, kupować i kupować. Delektowanie się życiem zawiera oczywiście konsumpcjonizm (bo nie wytwarzamy sami i właściwie "na szczęście"), ale nie jest celem samym w sobie. Mam nadzieję, że ten wewnętrzny sprzeciw jest wpisany w każdego w nas i czujemy, że coś jest nie tak, widząc nową wersję, czegoś, co było nowe jeszcze wczoraj. Tak. To instynkt, który nam mówi, że to nie jest cel życia.

Następnym razem będzie, też w tym kontekście, o kobiecości w naszych czasach. Kończę "Biegnącą z wilkami" i mam przecudnie przewietrzone myśli.

Nic tylko zaopatrzyć się w sucharki i deep czosnkowo-jogurtowy*, położyć nogi na stole i patrzeć, co się dzieje ze światem. W wolnych chwilach. 

Nie dajmy się zwariować.
Bycie slow na to pozwala. 


* kupujemy sucharki (zwykłe, delikatesowe, oby chrupiące) albo inne. Rozrabiamy jogurt z kilkoma ząbkami czosnku, soli, pieprzymy i zajadamy. Doskonałe też na podkład do nocy filmowych. 

(ta notka to luźna myśl marketingowca, do nieustannego bycia bombardowaną reklamami. może szczególnie dlatego  tak ważne dla mnie jest, nie zamęczać własnych klientów reklamami. granica między informacją, promocją a zamęczaniem i bombardowaniem jest cieniutka. )

pora na kawę.

Komentarze