O Boże, byłam w borze
Są hobby, na które nigdy nie złapię przynęty. Należy do nich grzybobranie. Dziś wybrałam się z przyjaciółką do Borów Tucholskich. Zdecydowałam się, ponieważ miałyśmy w końcu możliwość spędzić razem cały dzień a poza tym nie byłam tam jeszcze. Odwiedziłyśmy jej wujka Pana Piotra, który urzęduje akurat w tleńskim pensjonacie (miejscowość Tleń ma mnóstwo ciekawych miejsc, o których opowiedział nam Pan Piotr). Jego właścicielką jest przekochana p. Ewa, od której dostałyśmy świeże maliny. Przekonałam się, że to co kupuję w sklepach, w warzywniakach, nie ma wiele wspólnego ze świeżymi malinami. Taka dygresja. Na koniec dnia. Ewa zabrała nas jeszcze w miejsce, gdzie kupiłyśmy zarezerwowane dla nas przez nią świeżo wędzone pstrągi. Są wielkie :-)
Cały dzień jednak spędziłyśmy chodząc po borze. Napotkany wilk dodał sprawie uroku. Poczułam się przez moment jak prawdziwa wiedźma, gdy stał i patrzył w oczy. Zobaczyć wilka w lesie, a nie w zoo, jest niesamowitym przeżyciem. Potem bywało różnie. Nie znam się na grzybach, rozróżniam suszone, marynowane, ze świeżych kurki, pieczarki i boczniaki. Na tym koniec mojej wiedzy. A. opowiadała mi co i jak, ale cóż, nie ona pierwsza. Nadal nic nie ogarniam. W trakcie 3-godzinnej wędrówki zajęta byłam w pierwszej kolejności torowaniem sobie drogi pomiędzy pajęczynami z kolosalnymi pająkami. Podobno wcześniej nigdy ich tyle nie było. Podobno też nigdy nie było aż takiego bezgrzybia. Pomijając pająki (których boję się jak większość, ale po pierwszej panice zmęczyłam się i po prostu unikałam ich. Szczególnie tych na wysokości twarzy), pajęczyny były tak mocne, że czasami ciężko było je zerwać. Jakby stopa ludzka nie stała tam od wieków. Doprawdy dziwne przeżycie.
Fantastyczne było samo chodzenie po runie. Miękkość, sprężystość, oddawały jakość najlepszego dywanu, po jakim szłam. Zawodowe, marketinowe zboczenie kazało mi momentami czuć się jak w reklamie takiego dywanu 100% eco, którego nie da zabrać się do domu. To było naprawdę wspaniałe. Przystawałam, zwalniałam krok, żeby poczuć dokładniej te zapadanie, sprężynowanie podłoża. Gdyby nie te pająki zatopiłabym się w tej magii starych drzew, niebywałego zapachu, runa, słońca między drzewami, ptaków, grzybów przeróżnych kolorów i form, na których dalej się nie znałam.
Klimat starego lasu jest nieporównywalny z niczym, dlatego ze smutkiem patrzyłam na fragmenty zniszczone doszczętnie przez trąbę powietrzną, która przeszła tamtędy w tym roku.
Całe połacie starego lasu po prostu zmiecione z powierzchni. Miejscami drzewa pozostały nienaturalnie powyginane, miejscami pozostały same kikuty pni. Setki lat contra jeden dzień.
Po tym spacerze, pojechaliśmy w inne miejsce. Ja zostałam w samochodzie się zdrzemnąć, A. poszła w końcu na grzyby. Wróciła z pełnym koszykiem. Po późnym powrocie do domu wytrzepałam z włosów jednego, małego borowego pająka, ale i tak fantastycznie odpoczęłam, wyluzowałam się, wyłączyłam myślenie, mimo wszystko sporo się pośmiałyśmy, bo nie ma to jak dwie podróżujące blondynki. Spędzanie czasu z przyjaciółmi ma potężny plus - nie musimy dużo mówić, żeby się dobrze razem czuć. Genialna sobota w stylu slow life.
Komentarze
Prześlij komentarz
Zapraszam do korzystania ze skrótu: ml76.pl